W motoryzacji, jak w życiu często zdarzało się, że ktoś chciał coś komuś udowodnić.
Jaki powinien być samochód sportowy? Kiedyś panie mówiły, że najlepiej jakby był mały, włoski, czerwony i oczywiście bez dachu.
Przez takie konstrukcje jak Ford OSI, Opel GT i Audi 100 Coupé S, świat prawie uwierzył pod koniec lat 60. XX wieku, że Niemcy potrafią produkować piękne samochody.
Martini, Capri, Mirafiori. W latach 70. i 80. XX wieku pudełkowaty włoski sedan był w PRL-u uosobieniem południowej elegancji i szyku, a bardowie „Solidarności” śpiewali o nim piosenki…
Jest kultowy, lecz nie przedwojenny. Zapatrzony w samoloty niemieckiego Junkersa, Citroën HY stał się takim samym symbolem Francji jak Louis de Funes, Wieża Eiffla i bagietka.
Dla Włochów był to naprawdę gorący rok. I to wcale nie przez panujące owego lata upały!
Czasami warto się nudzić. Gdyby nie nieznośnie długie oczekiwanie na szpitalnym korytarzu, nie mielibyśmy w Trójmieście pięknego, biało-kremowego BMW 1600 – 2. Takiego samego, jak ostatni samochód Bogumiła Kobieli.
Bez Trójmiasta nie byłoby Polskiej Szkoły Filmowej, Solidarności, czy Totartu. Nie byłoby też gwałtownie przybierającego na sile w całym kraju, zainteresowania rodzimej produkcji Polonezami i Fiatami 125p.
6 października 1955 roku wszystko się zmieniło. Tego dnia światu ukazała się Déesse, czyli Bogini.
Błyszcząca czerń muskularnej figury, podkreślona przez chromowane dodatki. Pod maską mocarny small block o mocy 300 KM, zwieńczony wielkim jak garnek gaźnikiem.