Śmierć na talerzu

Jak pożegnać się ze smakiem?

Daria Szczygieł
Jeszcze niedawno o śmierci mówiło się szeptem – o ile w ogóle ktoś odważył się poruszyć ten temat. Dziś zapraszamy ją do rozmowy, a czasem nawet do wspólnej kolacji. Coraz więcej osób chce świadomie planować swoje pożegnanie, a zamiast czarnej żałoby wybiera wspomnieniową biesiadę. I właśnie o tym jest książka grupy artystycznej Nagrobki „Ostatnia wieczerza. Deathstyle’owa książka kulinarna”. To dowód na to, że zamiast bać się śmierci, można oswajać ją przy stole – dzieląc się nie tylko wspomnieniami, ale i smakiem życia.

Jeszcze kilka dekad temu temat śmierci był owiany ciszą i tajemnicą, a żałoba przypominała ściśle określony rytuał, w którym ból maskowano czarnymi ubraniami, ceremoniami i surowymi normami społecznymi. Był to czas wyzbyty radości, podporządkowany konwenansom. Współczesność jednak stopniowo redefiniuje te ramy. Dzięki globalizacji coraz częściej przyglądamy się temu, jak różne kultury afirmatywnie radzą sobie z końcem życia, więc zadajemy sobie pytanie: czy musimy się aż tak umartwiać?

Coraz rzadziej narzucamy sztywne schematy przeżywania straty – zamiast tego poszukujemy autentycznych i spersonalizowanych form upamiętnienia. Tradycyjne rytuały żałobne, które niegdyś pełniły funkcję integracyjną, dziś ustępują miejsca bardziej indywidualnym sposobom radzenia sobie z odejściem bliskich. W efekcie pojawiają się niekonwencjonalne praktyki – od kameralnych spotkań i wspólnego biesiadowania po przenoszenie żałoby w przestrzeń online.

- Śmierć była kiedyś doświadczeniem codziennym i bliskim – mówi Maria Puchalska, edukatorka z Instytutu Dobrej Śmierci. - Dwa, trzy pokolenia temu ludzie umierali w domach, wśród swoich. Medykalizacja śmierci, wynikająca z troski o bliskich, sprawiła, że oddaliliśmy się od niej, a tym samym zaczęliśmy postrzegać ją jako wroga – coś, czego trzeba unikać za wszelką cenę, co budzi lęk i jednoznacznie kojarzy się z bólem oraz samotnością.

Podobnie zmieniło się nasze podejście do żałoby.

- Dziś często traktujemy ją jak coś, co trzeba jak najszybciej „przepracować” i zostawić za sobą, bo czyni nas nieefektywnymi, jakby chorymi – zauważa Puchalska. - Tymczasem zarówno proces umierania, jak i sama śmierć oraz doświadczanie straty zawierają w sobie ogromną mądrość. Mogą wnieść do naszego życia poczucie sensu i wdzięczności, pozwolić nam zwolnić, zmienić priorytety i dostrzec wartość relacji.

Menu ostatniego przyjęcia

W tej nowej rzeczywistości życie i śmierć nabierają zupełnie innego smaku – i to dosłownie. Świetnym przykładem tego niebanalnego podejścia jest „Ostatnia wieczerza. Deathstyle’owa książka kulinarna” stworzona przez grupę artystyczną Nagrobki. To niezwykła publikacja, w której znane osoby dzielą się wizjami swojego pogrzebu, stypy, a nawet... menu ostatniego przyjęcia. Wśród tradycyjnych dań pojawiają się też bardziej zaskakujące propozycje, jak chleb z musztardą, ośmiorniczki z parówek czy po prostu… białe KitKaty!

- Jedzenie miało istotną funkcję w tradycyjnych rytuałach pogrzebowych, zwłaszcza podczas czuwania nad ciałem zmarłej osoby – mówi Puchalska. - Uczestniczyli w nim nie tylko najbliżsi, ale często cała wieś. Dlatego przygotowanie jedzenia było nie lada wyzwaniem i wymagało zaangażowania wielu osób. Pozostałością jest dzisiejsza stypa, która ma swoje uzasadnienie – pomaga wrócić do codziennych spraw i „przyziemnego” życia.

Jednak deathstyle’owa książka kucharska gdańskich artystów to coś więcej niż zbiór przepisów – to wielowymiarowy projekt artystyczno-literacki, który łączy kulinaria z refleksją nad śmiercią. Oprócz oryginalnych receptur znajdziemy tu wywiady, autorskie rysunki i felietony. To pozycja, która bawi, ale i skłania do zastanowienia – nad tradycjami, rytuałami i tym, jak chcielibyśmy zostać zapamiętani.

- Od kilku lat mamy swoją rubrykę w „Notesie Na 6 tygodni”, gdzie publikowaliśmy felietony kulinarne pod szyldem „Ostatniej Wieczerzy” – mówi Adam Witkowski, współautor. - Natomiast pomysł na książkę zrodził się podczas stypy naszej przyjaciółki Anety Szyłak. Rozmawiając z Bogną Świątkowską, zaczęliśmy zastanawiać się nad stworzeniem publikacji, która połączyłaby nasze teksty z nowymi materiałami. Zaczęliśmy snuć plan publikacji, która mogłaby być zbiorem poświęconym stypie właśnie. Wspólnie z Anią Witkowską, odpowiadającą za stronę wizualną, postanowiliśmy zaprosić różne osoby do podzielenia się swoimi wizjami. Tak narodził się koncept w formie ankiety – podkreśla.

Mimo że początkowo książkę miało wydać inne wydawnictwo, to ostatecznie zainteresowały się nią Części Proste z Gdańska.

- O pomyśle wiedzieliśmy już wcześniej i ani przez chwilę nie mieliśmy wątpliwości, czy chcemy ją wydać – mówi Artur Rogoś, wydawca. - Kiedy pomysł się skonkretyzował i zobaczyliśmy jego efekty, entuzjazm jeszcze wzrósł. Oczywiście nie mieliśmy pewności, jak pozycja zostanie przyjęta przez czytelniczki czy czytelników, ale wiedzieliśmy też, że marka Nagrobków jest silna, więc miała szansę zaistnieć wśród ich fanów. I jak się okazało, została bardzo dobrze przyjęta! Oczywiście nie jest to książka masowa, jednak spotkaliśmy się wyłącznie z pozytywnymi reakcjami – dodaje.

Urna czy trumna?

Najważniejszym elementem „Ostatniej wieczerzy” jest ankieta – zestaw kilku intrygujących pytań, skłaniających do refleksji nad własnym pożegnaniem ze światem. Pytania są zarówno poważne, jak i przewrotne: Kim byłeś za życia? Urna czy trumna? Kogo nie zapraszamy na pogrzeb? Co napisać na nagrobku? Co goście powinni zjeść na stypie?

Każdy uczestnik projektu ma własny dział, w którym – oprócz przepisów – pojawiają się wywiady, wspomnienia o ważnych smakach oraz instrukcje dotyczące tego, co zrobić z ciałem po śmierci. Wśród osób, dzielących się swoimi wizjami, znaleźli się m.in. Marta Frej, Marcin Prokop, Jacek Dehnel, Dorota Masłowska i Maria Peszek. A jakie były ich odpowiedzi? Na to pytanie można odpowiedzieć tylko w jeden sposób – sięgając po książkę. Bo są one rozmaite: od krótkich do rozbudowanych, od absurdalnych po śmiertelnie poważne.

- Samą ankietę opracował Maciej Salamon – mówi Witkowski. - Zrobiliśmy burzę mózgów i stworzyliśmy listę około siedemdziesięciu nazwisk. To były osoby, z którymi na różne sposoby przecinaliśmy się przez dekadę działalności Nagrobków. Podzieliliśmy się nimi w trójkę – Ania miała swoją grupę, Maciek swoją, ja swoją. Wysłaliśmy do nich ankiety i staraliśmy się dopilnować, by do nas wróciły.

Choć początkowo planowano większy zbiór, ostatecznie w książce znalazły się odpowiedzi około pięćdziesięciu osób.

- Nie naciskaliśmy na tych, którzy nie odpowiedzieli – dodaje Witkowski. - Dla mnie najciekawsze były wątki kulinarne, bo na ich podstawie opracowywałem przepisy. Zaskoczeń raczej nie było – wiedzieliśmy, że osoby, które zaprosiliśmy, mają niezwykłą wyobraźnię.

Czas na przejście

Książka „Ostatnia wieczerza”, świadomie lub nie, wpisuje się w nurt „death positive”, czyli podejścia, które traktuje śmierć jako naturalną część życia, a nie temat tabu.

- Podejście „death positive” zakłada, że umieranie i śmierć są naturalnymi, nieodzownymi częściami życia. Świadomość tego może znacząco wpłynąć na to, jak będziemy je przeżywać oraz jak wesprzemy bliskich w tych doświadczeniach. W tym kontekście zmienia się również nasze postrzeganie rytuałów – zaczynamy dostrzegać ich funkcję i głębsze znaczenie – tłumaczy Puchalska.

Tę filozofię propaguje m.in. fundacja Instytut Dobrej Śmierci, założona przez Anję Franczak i Marię Wiśniewską. Pokazuje ona, że śmierć nie musi być jedynie smutnym końcem – może być etapem, który warto celebrować, planować i upamiętniać z czułością i humorem. Bo w gruncie rzeczy to właśnie życie ze swoją nieprzewidywalnością i bogactwem doświadczeń, zasługuje na to, by smakować je do końca. Dlatego też Instytut stawia sobie za cel przede wszystkim edukację oraz otwarty dialog. Organizuje spotkania, warsztaty, szkolenia czy webinary, które nie tylko wspierają osoby w żałobie i towarzyszą umierającym, ale także podnoszą społeczną świadomość.

- Przede wszystkim dostrzegamy ogromną potrzebę rozmowy na te trudne tematy, ponieważ w codziennym życiu często brakuje na nie przestrzeni. Nie mówimy o śmierci w rodzinach, w pracy ani w gronie przyjaciół. Nadal pozostaje ona tematem tabu, co sprawia, że wiele osób konfrontuje się z nim dopiero w obliczu własnej śmiertelności lub straty bliskich – mówi Puchalska.

Odbiór tych działań jest bardzo pozytywny. Uczestnicy spotkań podkreślają, że rozmowa pozwala im oswoić się z tym, co ostateczne. Dzielenie się własnymi przeżyciami ma dla nich moc wspólnototwórczą.

Może jeszcze deserek?

Wydaje się, że jesteśmy świadkami pewnej przemiany w podejściu do tematu śmierci – coraz częściej poświęcamy jej uwagę, dlatego też książki takie jak „Ostatnia wieczerza” znajdują swoje miejsce na rynku.

- Wiele osób kupowało tę książkę na gwiazdkowe prezenty. To pokazuje, że czytelnicy są gotowi na eksperymenty i wymagające tytuły wciąż będą wydawane – zauważa Rogoś. - Inna sprawa, jakie nakłady osiągną. Nie wydaje nam się jednak, by śmierć i humor były tematami zakazanymi. Oczywiście, istnieją granice, ale w przypadku naszej publikacji trudno mówić o transgresji. To mądra, dowcipna i wysmakowana pozycja – zarówno pod względem estetycznym, jak i kulinarnym.