Startupy ze swojej natury poruszają się na niepewnych gruncie, dostarczając innowacje i zapełniając nisze rynkowe. W startup wpisana jest też zmiana – początkowa idea ewoluuje w czasie, dostosowując się do odpowiedzi z rynku. To daje pole do nadużyć dla osób, które podporządkowują swój pomysł przede wszystkim pod dostępne na rynku fundusze, funkcjonując od grantu do grantu.

Inkubatory, anioły biznesu czy różnego rodzaju fundusze dają founderom spory kredyt zaufania. Gorzej, gdy ci od początku nastawieni są wyłącznie na pozyskanie finansowania. To osoby, dla których idea startupu stała się sposobem na życie. Nie tyle realizują one swój pomysł, w który wierzą, co dopasowują go do możliwości pozyskania wsparcia, znikają wraz z wyczerpaniem się środków, by niebawem powrócić z kolejnym projektem dostosowanym pod grant. Czasami kryteria wyboru tworzone przez instytucje urzędnicze są niewiadome i founderom pozostaje się do nich dostosować. Rozwijanie idei startupu, a raczej startupów może też stać się sposobem na życie. To niejako naturalna część ekosystemu startupowego, stąd jedną z ważnych ról inkubatorów jest weryfikacja rozwiązań pod kątem realnego potencjału rynkowego i faktycznej innowacyjności. - Tak, zdarza się, że trafiamy na tzw. „seryjnych grantobiorców” – osoby, które traktują startupy jako sposób na pozyskiwanie środków, często adaptując swoje pomysły bardziej pod dostępne fundusze niż rzeczywiste potrzeby rynkowe. Naszą rolą jako miejsca, gdzie prowadzone są różne mechanizmy wsparcia startupów, jest jednak stanie na straży, aby tacy grantobiorcy nie zajmowali „miejsca” innym, naprawdę ambitnym zespołom, które mają potencjał na stworzenie innowacyjnych rozwiązań. Staramy się wspierać projekty z autentycznym potencjałem wzrostu i pozytywnego wpływu, a także te, które mają przemyślaną strategię rozwoju. Wierzymy, że takie podejście wspiera rozwój zdrowego ekosystemu startupowego, opartego na realnych wartościach i długofalowych celach – mówi Radosław Wika, Dyrektor Działu Parków Naukowo-Technologicznych w Pomorskiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej, która prowadzi Gdański Park Naukowo – Technologiczny.

Mroczna strona startupów

Żywot większości startupów jest policzony i spisany na straty. Nieoficjalnie mówi się także o oszustwach, malwersacjach i innych nadużyciach, które rozgrywają się w startupach.

- Środowisko inwestycyjne, uczelniane czy przedsiębiorców innowacyjnych mówi o tym bardzo dużo. Są już całe duże dyskusje na ten temat. Plus – Polska to nowy rynek startupów. Wciąż uczymy się robić to dobrze. A to nie są proste sprawy – i nie ma tu łatwych rozwiązań. Stąd nie można tak hurtowo i bezrefleksyjnie krytykować którekolwiek z rozwiązań dotyczących generowania innowacji. Światowe potęgi: Izrael, USA, Skandynawia – od dziesięcioleci szukały optymalnych sposobów, zanim doszły do miejsca, w którym są teraz - kwituje Marta Moksa dyrektorka największej w Trójmieście strefy coworkingowej O4 w Olivia Center.

Nie znaczy to, że i tam nie zdarzają się kolosalne wpadki. Na świecie głośno było o Elizabeth Holmes, amerykańskiej bizneswoman, pomysłodawczyni spółki Theranos, która przez lata brylowała w Dolinie Krzemowej, a ostatecznie została oskarżona o oszukanie inwestorów i skazana na 11 lat więzienia. Jej startup miał zrewolucjonizować diagnostykę medyczną przez opracowanie prostej i bezbolesnej technologii. Pomysł okazał się jednym wielkim kłamstwem, na które przepadło 724 mln USD.

- W cywilizowanym świecie człowiek nie dostanie dużych pieniędzy, jak wcześniej nie upadł raz czy dwa. Upadł, czyli pogrzebał swój biznes, poniósł porażkę. Zatem funkcjonowanie od błędu do błędu jest w sumie elementem gry w innowacje. Mało kto od razu za pierwszym razem wstrzelił się w potrzebę, rynek, rozwiązanie. I tak – to ma swoją mroczną stronę. Są osoby, które „nie upadają”, ale trwają, dzięki umiejętnościom zbierania grantów, mimo że najpewniej nie powinny. Myślę, że w tych historiach największą szkodą nie są pieniądze (często niestety publiczne), ale takie niestawanie w prawdzie – podsumowuje Marta Moksa.

Potrzeba większej kontroli

Każdy grant, szczególnie publiczny, związany z masą formalności i przyznawany na bazie poprawnie wypełnionych dokumentów, a nie realnej potrzeby rynkowej, to ogromne pole do nadużyć.

- Wystarczy nauczyć się „mówić językiem” podmiotów przyznających dofinansowanie. Wiedzieć, kiedy i gdzie szukać oraz jak nazywać pewne rzeczy, by stać się beneficjentem – stwierdza Marta Moksa. - Sytuacja wygląda inaczej, jak inwestor lub fundusz ma wyłożyć pieniądze prywatne. Wtedy analiza projektu jest już bardziej dokładna. Co więcej – o tym mówi się coraz więcej – nie inwestuje się w projekt (który najczęściej i tak jest kilkakrotnie zmieniany i modyfikowany), a w LUDZI. Ich kompetencje, zgranie, charaktery, doświadczenie. Jak pieniądze płyną za tym ostatnim – ryzyko zbierania ich na kolejny rok przetrwania zawodowego jest znacznie mniejsze.

Choć mówi się, że inwestycje w startupy cechuje najwyższy poziom ryzyka i dlatego powinni w nie wchodzić doświadczeni inwestorzy, praktyka jest inna. Złe oceny biznesowe, chęć zysku czy wykorzystania okazji prowadzą do mniejszego wyczulenia na alarmujące sygnały. Wystarczy brak odpowiedniego dystansu, by przestać racjonalnie patrzeć na startup i oceniać jego przełomowość. Stwarza to liczne możliwości do defraudacji środków przez wysokie pensje, zawyżone koszty usług zewnętrznych, minimalne zaangażowanie czy wręcz oddawanie się innym aktywnościom zawodowym. Trudno to udowodnić, a niektóre aspekty tłumaczone są po prostu niedoświadczeniem foundera.

Zdarza się też, że to inkubatory biznesu działają nieuczciwie. „Superwizjer” TVN poświęcił uwagę Fundacji „X”, nazwanej tak na potrzeby programu. Miała ona 3 lata, by przekazać dotacje 24 startupom. Tymczasem zamiast wspierać, doprowadzała je do upadku. Innowacyjne projekty były tworzone jedynie pod dofinansowanie, a pozyskane środki przeznaczano na inne cele - nieoficjalnie mówi się o handlu energią i opłacaniu gwarancji z tym związanych.

Rynek startupów wymaga większych regulacji i kontroli, a także profesjonalizacji. Temat jest o tyle trudny, że bardziej ścisła weryfikacja nie może jednocześnie zabijać innowacyjności. Jako kraj potrzebujemy startupów, by zwiększać naszą konkurencyjność na arenie międzynarodowej. Rozwiązaniem mogłoby być mocniejsze włączenie doświadczonych inwestorów w proces przyznawania środków na innowacje.

Prawda się obroni

Founderzy startupów mogą pomyśleć o zmniejszeniu ryzyka niepowodzenia poprzez dokładniejsze badania rynkowe, przemyślane cele biznesowe, pomocne środowisko pracy, a nade wszystko - niesłabnący entuzjazm i wiarę w swój projekt.

- Prawda akurat zawsze się obroni. Będąc startupowcem, musisz być zawzięty, uparty, ambitny, ale też pełen ciekawości, otwartości, pokory. Jak jesteś kimś takim, to na pewno wcześniej czy później się uda. Nawet jeśli działasz na rynku niskiego zaufania czy wręcz podejrzliwości do innych z twojego obszaru – twierdzi Marta Moksa.

Marta Moksa
Dyrektor O4 w Olivia Center

W cywilizowanym świecie człowiek nie dostanie dużych pieniędzy, jak wcześniej nie upadł raz czy dwa. Upadł, czyli pogrzebał swój biznes, poniósł porażkę. Zatem funkcjonowanie od błędu do błędu jest w sumie elementem gry w innowacje. Mało kto od razu za pierwszym razem wstrzelił się w potrzebę, rynek, rozwiązanie. I tak – to ma swoją mroczną stronę. Są osoby, które „nie upadają”, ale trwają, dzięki umiejętnościom zbierania grantów, mimo że najpewniej nie powinny.