Polacy uwielbiają grillować – i to nie jest żadna chwilowa moda! To raczej współczesna wersja pradawnej potrzeby: jedzenia razem, przy ogniu, pod gołym niebem. Jeszcze zanim na dobre rozgościły się u nas grille z hipermarketu – były ogniska, wędzarnie, ruszty nad paleniskiem i żeliwne patelnie na trójnogu.
- Grillowanie to dla nas, Polaków, coś więcej niż sposób przyrządzania jedzenia – to rytuał, który od lat łączy ludzi – mówi Przemysław Woźny, szef kuchni Searcle Gdynia. - Sezon zaczyna się niezmiennie od majówki, a kończy gdzieś jesienią, gdy wieczory robią się chłodniejsze. W tym czasie grill staje się pretekstem do spotkań – z rodziną, przyjaciółmi, sąsiadami.
Prawdziwy boom na grillowanie w Polsce nastąpił po 1989 roku. Transformacja ustrojowa otworzyła granice i wprowadziła na rynek niedostępne wcześniej sprzęty – w tym grille turystyczne z Zachodu. W latach 90. grillowanie stało się symbolem nowego stylu życia: swobody, posiadania działki, weekendów „za miastem” i nowej klasy średniej. Kiełbasa z rusztu zaczęła wtedy smakować nie tylko dobrze – smakowała wolnością. Pieczony chleb, słonina nad ogniem, ziemniaki z popiołu – to wszystko pamiętają nasi dziadkowie.
- Choć klasyka, czyli grill w ogrodzie czy na działce, wciąż ma swoje wierne grono fanów, to wyraźnie widać zmianę. Coraz częściej szukamy grillowego klimatu także poza domem – w restauracjach, na miejskich tarasach, w plenerze. W Searcle zauważamy, że wielu gości chce po prostu przyjść, usiąść nad samym morzem i oddać się przyjemności jedzenia – bez rozpalania, bez dymu, za to z pełnią smaku – dodaje Woźny.
Dziś grillujemy bardziej świadomie: sięgamy po lepsze mięso, sezonowe warzywa, domowe marynaty. Ale cel wciąż ten sam – wspólny stół, ciepło ognia i moment zatrzymania. W świecie, który biegnie coraz szybciej, grillowanie to nasza mała, dymna medytacja.


