Trójmiasto
Stolica literackich festiwali czy pusty rytuał książki?
Trójmiasto
Stolica literackich festiwali czy pusty rytuał książki?
Trójmiasto kipi od literackich wydarzeń – festiwale, targi i spotkania autorskie przyciągają tłumy, ale czy to prawdziwa uczta dla miłośników książek, czy tylko kultura na pokaz? Krytycy zwracają uwagę na przesyt wydarzeniami – stają się nieco przewidywalne przez powtarzające się tematy i formy. Z kolei zwolennicy podkreślają, że różnorodność imprez odpowiada na potrzeby szerokiego grona odbiorców. Dynamiczny rozwój lokalnej sceny budzi emocje, dzieli odbiorców i prowokuje pytania o autentyczność tego literackiego boomu.
Trójmiasto wyrasta na polską stolicę literatury – w 2024 roku kalendarz wydarzeń literackich pękał w szwach. Dziewięć festiwali, sześć konkursów, niezliczone spotkania autorskie, dyskusje, warsztaty. Imponujące. Jednak statystyki pozostają nieubłagane: mniej niż połowa Polaków sięga po choćby jedną książkę w roku. Czy w takim razie te wydarzenia mają realny wpływ na popularyzację literatury, czy też stają się jedynie intelektualnym klubem dla wybranych?
Festiwale pełne są nazwisk, błyskających fleszy i pachnących nowością okładek, ale czy przekłada się to na wzrost czytelnictwa? A może te wydarzenia są skierowane głównie do tych, którzy już i tak czytają – pasjonatów, krytyków, akademików? Pewne jest, że literatura, by żyć, potrzebuje prawdziwych odbiorców…
Tożsamość i wspólnota
Obecność tylu festiwali w Trójmieście wiąże się między innymi z polityką samorządów, które widzą w wydarzeniach kulturalnych wartość promocyjną dla Gdańska, Gdyni czy Sopotu. Imprezy te przyciągają tysiące gości, odwiedzających lokalne kawiarnie, księgarnie oraz inne instytucje kultury, co przekłada się na rozwój gospodarczy regionu. Jest to szczególnie istotne w kontekście rywalizacji miast o status centrum kulturalnego, wspierającego szeroko rozumianą sztukę.
Piotr Sitkiewicz, literaturoznawca z Uniwersytetu Gdańskiego, zwraca również uwagę na to, że każda z tych imprez – od festiwali po targi – pełni także inne funkcje – rozrywkowe, jak i edukacyjne. Są okazją do promocji nie tylko aglomeracji trójmiejskich, ale całego regionu pomorskiego oraz wydawnictw (często niszowych) prezentujących swoich autorów i publikacje. Jednocześnie badacz zaznacza, że wysoka frekwencja uczestników to nie tylko przejaw wysokiego czytelnictwa, ale także świadectwo społecznego zapotrzebowania na literaturę jako element kultury.
- Zadajmy pytanie, czy organizacja meczów ligowych zwiększa aktywność fizyczną ludzi? – zastanawia się Sitkiewicz. - Nie sądzę, ale też nie o to chodzi. Mecz jest dla ludzi rozrywką, tak jak wydarzenie kulturalne. Jakakolwiek impreza zorganizowana wokół książki, taka jak targi, przyznanie nagrody czy spotkanie autorskie, ma sprawić przyjemność ludziom, którzy interesują się literaturą, ułatwić spotkanie autorów z czytelnikami, a wydawnictwom dotarcie do klientów i nowych autorów. Walka o to, by ludzie w ogóle czytali, rozgrywa się gdzie indziej: na przykład w szkole albo w domu – dodaje.
Natomiast Izabela Morska, trójmiejska pisarka, przypomina, że imprezy literackie mają również walor integracyjny i intelektualny.
- Na ostatnim festiwalu Literacki Sopot mieliśmy okazję zapoznać się z twórczością pisarzy regionu bałtyckiego. Czy naprawdę znamy ich tak dobrze, że aż nam się znudzili? – dopytuje Morska. - Bo ja przyznam skromnie, że spotkania z twórcami z Litwy, Łotwy, Estonii, Finlandii, w szczególności regionu Saamów przybliżyły mi wiele wcześniej odległych tematów. Zdaje się, że dziś wiemy więcej na temat życia codziennego w południowej Kalifornii, czy na dystopijnej wyspie Krecie, niż u naszych sąsiadów nad Bałtykiem – zapewnia.
Literatura kształtuje intelekt – to fakt. Jednak jak w tym kontekście mają się pieniądze, które coraz częściej według krytyków wydają się głównym powodem organizowania wydarzeń kulturalnych? Dobrym przykładem może być silna promocja literatury young adult oraz popularnych wśród młodych czytelników książek z platformy Wattpad, tzw. „wattpadówek”, często postrzeganych w pejoratywnym znaczeniu. Wielu krytyków zarzuca wydawnictwom, że zamiast promować wartościowe, artystyczne treści, skupiają się na komercjalizmie, widząc w literaturze przede wszystkim okazję do łatwego zysku.
- Targi książek są wydarzeniami o charakterze komercyjnym, na którym zarabiają głównie wydawcy, nie autorzy – tłumaczy Dorota Karaś, reporterka i pisarka. - Jednak festiwale i spotkania autorskie odbieram nie tylko jako promocję czytelnictwa, ale również jako formę wsparcia dla osób piszących. W Polsce obowiązuje wciąż romantyczna wizja pisarza tworzącego w natchnieniu, najlepiej piórem, w oderwaniu od codzienności, niezwracającego uwagi na pustą lodówkę i niezapłacone rachunki. Dla większości autorów, którzy nie są w stanie utrzymać się ze sprzedaży własnych książek, honoraria za udział w wydarzeniach literackich pozwalają na pracę nad książką niezmąconą zmartwieniami o brak kasy – dodaje.
Sztuka bez pieniędzy istnieć nie może – wiedzieli to już dawni mecenasi, którzy wspierali twórców, wierząc w wartość ich dzieł. W dzisiejszych czasach rolę mecenasów przejęli czytelnicy. To oni subiektywnie wybierają, co chcą wspierać, decydując jednocześnie o tym, jakie książki i autorzy będą mieli szansę dotrzeć do szerszego grona odbiorców.
Warto więc pamiętać, że literatura – tak jak każda inna dziedzina – rządzi się prawami biznesu. Bez wpływów finansowych nie mogłaby funkcjonować ani literatura, ani cały jej obieg: wydawnictwa, księgarnie czy festiwale.
Kultura na sprzedaż czy sprzedaż kultury?
Pomimo tych wszystkich korzyści, część uczestników oraz przedstawicieli branży literackiej wskazuje na wyczerpanie formuły niektórych wydarzeń. Jeszcze kilka lat temu być może pełniły rolę edukacyjną i kulturalną, jednak teraz mają one charakter coraz silniej komercyjny. Chodzi tu nie tylko o zysk, ale o chęć wzbogacenia się, co sprawia, że wybrane festiwale czy nagrody tracą na autentyczności i stają się przestrzenią, w której w pierwszej kolejności liczy się zarobek, a dopiero potem promocja wartościowych treści literackich.
- Pracuję na rynku książki 25 lat i widzę negatywne tendencję dotyczące targów – mówi Anita Musioł z Wydawnictwa Pauza. - Najbardziej odczuwalne są coraz wyższe ceny stoisk pomimo niezmiennie złych warunków i złej organizacji na targach. Dla wydawców nic się nie poprawia, ale koszty rosną. Czemu? Żeby organizator zarobił. Wśród wielu małych wydawców panuje przekonanie, że na targach zarabiają wyłącznie organizatorzy. Za tą ceną idzie tylko coraz gorsza organizacja, coraz mniej niszowych wydawców i też mniej naszych klientów. Jednocześnie frekwencja i sprzedaż na festiwalach literackich rośnie, więc ci czytelnicy istnieją – po prostu omijają targi z daleka. Z roku na rok jest za to coraz więcej namiotów z książkami po 10 zł, wrzuconymi do koszy jak w dyskontach. Innymi negatywnymi zjawiskami są m.in. stoiska w Warszawie pod Pałacem przy śmietniku, wejściu na dworzec, przy rzędach budek z kebabami… nawet gdyby ktoś chciał zorganizować spotkanie autorskie, to w takim otoczeniu naprawdę wstyd. Na targach w Krakowie brakowało biletów wstępu, bo były wykupione przez opiekunów młodzieży, czekającej na autografy idoli YA - nie było osobnych biletów do wydzielonej strefy podpisywania. Trudno nazwać to świętem literatury… – dodaje.
Innym zarzutem, jaki stawia się wobec imprez literackich, jest to, że tematy i spotkania z autorami powtarzają się z roku na rok jak odgrzewany kotlet. Z czasem stają się one niestrawne i niesmaczne, a ochota na nie maleje z każdym kolejnym wydarzeniem. Wielu uczestników zauważa, że mimo licznych paneli dyskusyjnych brakuje świeżych, nowatorskich i odważnych pomysłów, które mogłyby ożywić festiwale i zaangażować większą publiczność.
- Moim zdaniem lwia część festiwali literackich w Polsce wyczerpała swój format, stała się powtarzalna – komentuje Natalia Soszyńska, trójmiejska promotorka czytelnictwa. - Te same rozmowy, ci sami goście, ci sami prowadzący. Letnia „festiwaloza” przypomina mi tabor tych samych autorów i autorek, prowadzących i panelistów – krążą od miasta do miasta, by opowiadać o tych samych książkach, brać udział w debatach na podobne tematy. Jest oczywiście kilka festiwali, tych zdecydowanie mniejszych, gdzie wciąż chodzi o książki i spotkanie z drugim człowiekiem, jak na przykład Festiwal Patrząc na Wschód – dodaje.
Tego rodzaju opinie są istotne w kontekście przyszłości inicjatyw kulturalnych, ponieważ nadmierne skupienie na aspekcie komercyjnym – zarówno finansowym, jak i merytorycznym – może zniechęcić publiczność, która nie interesuje się jedynie nowościami wydawniczymi, ale pragnie również głębszego zrozumienia literatury oraz jej roli we współczesnym społeczeństwie. W obliczu tego wyzwania, ważne jest, aby festiwale i wydarzenia literackie równocześnie łączyły elementy rozrywki z wartościowym przekazem edukacyjnym.
- To, co dla mnie jest ważne we wspomnianej przeze mnie „letniej festiwalozie” to wykluczenie z dyskusji o literaturze osób, które czytają literaturę inną niż modna w bańce organizatorów i stałych gości. Ich zdanie czy pogląd na literaturę jest inny niż obowiązujący w danym towarzystwie. Myślę też o wykluczeniu wydawców, których zarówno w czasie festiwali, jak i targów traktuje się jako kontrahentów, z którymi robi się biznesy. A raczej – na których. Tak to nie powinno wyglądać – komentuje Natalia Soszyńska.
Kiedy festiwale milkną…
Podczas gdy sezon literacki w Trójmieście dobiegł końca, a wszyscy uczestnicy rozjechali się do domów, przestrzenie, które jeszcze niedawno tętniły życiem, opustoszały, jak Międzyzdroje po sezonie. Jednak pytanie o przyszłość i realny wpływ tych wydarzeń pozostaje otwarte. Czy festiwale literackie rzeczywiście przyczynią się do wzrostu czytelnictwa i promocji regionu? A może pozostaną jedynie pretekstem do towarzyskich spotkań, bywania i obracania się w kręgu wzajemnej adoracji?
Z jednej strony można zauważyć modę na literaturę – książka staje się dodatkiem do wizerunku, elementem stylu życia. Z drugiej zaś udział w tych wydarzeniach coraz częściej zdaje się być wyrazem potrzeby przynależności do określonego środowiska i wpisania się w kulturalny pejzaż, gdzie samo „bywanie” bywa ważniejsze od treści literackiej. Jak zauważa reporterka Dorota Karaś, wszystko zależy od tego, o jakich wydarzeniach mówimy.
- Prestiżowe nagrody (w Polsce to np. Nike) powodują ogromny wzrost sprzedaży książki – tłumaczy. - Podobnie jest na świecie. Jak podał ostatnio Wojciech Szot, "Pieśń prorocza" Paula Lyncha, nagrodzona ubiegłorocznym Bookerem wybitna, wgniatająca w ziemię powieść, sprzedała się początkowo w... 2643 egzemplarzach. Po nagrodzie w samej Irlandii sprzedano ponad 40 tys. tej książki, prawa autorskie kupiły też natychmiast inne kraje. Nagrody są windą promocyjną, dzięki której autor może dostać się błyskawicznie z parteru na ostatnie piętro drapacza chmur, ale w tej podróży mogą wziąć udział tylko wybrani, i wskazani przez członków jury nagród. A ich decyzje nie zawsze są czysto literackie – dodaje reporterka.
Wróćmy jednak do Trójmiasta. Organizatorzy już teraz powinni myśleć o kolejnym – nie tylko jako o kontynuacji dotychczasowych działań, ale także jako o szansie na wprowadzenie innowacji, które jeszcze mocniej zaangażują publiczność. Inspiracje można czerpać z międzynarodowych przykładów, takich jak norweski system wsparcia bibliotek publicznych, który pozwala szeroko dystrybuować książki przy jednoczesnym wspieraniu autorów czy islandzki Jólabókaflóð, czyli tradycja obdarowywania się książkami w okresie świątecznym. Interesujące jest również podejście Korei Południowej, stawiającej na nowe technologie i interakcje z tekstem w rzeczywistym czasie.
Czy organizatorzy mogliby sięgnąć po coś podobnego do promocji? Zdecydowanie tak. Muszą jednak pamiętać, że kultura często balansuje na cienkiej granicy między autentycznym promowaniem wartościowych dzieł a komercyjnym podejściem, które bywa obojętne na głębsze znaczenie literatury. Znalezienie równowagi między tymi dwoma podejściami to klucz do sukcesu – zarówno dla działaczy, jak i dla odbiorców