„Pojechać starym dwudrzwiowym Mercedesem do Cannes; nakraść oleandrów z czyjegoś ogrodu; wypełnić nimi wnętrze po otwarte szyby; pić wino i zasypiać na kwiatach…” - pisał ponad dekadę temu genialny, a nieodżałowany designer Janusz Kaniewski. Tym starym Mercedesem był model C124. Jego ulubione auto, które posiadał aż do swojej śmierci i na którym, podczas zajęć, prezentował na czym polega absolutna czystość linii.

Janusz Kaniewski ma na swoim koncie tak spektakularne realizacje jak: Ferrari California, Ferrari 458 Italia, Lancia Delta, Alfa Romeo Mi, jednak to Mercedesa C 124 uważał za dzieło wybitne i skończone, którego analiza powinna być punktem wyjścia przy projektowaniu innych samochodów.

Czystość linii modelu 124 była podstawowym elementem manifestu innego wybitnego designera – szefa stylistów Mercedesa, Bruno Sacco, który w całości zaprojektował model 124. Zrobił to w każdej możliwej odmianie i do najdrobniejszego szczegółu. Zrywając przy tym ze stylistycznym, historyzującym barokiem, będącym dotąd pewnego rodzaju znakiem rozpoznawczym niemieckiej marki.

Całkowita zmiana kanonu idealnie trafiła w oczekiwania klientów, którzy nie chcieli już mieszczańskich zaokrągleń i chromu. Smukła linia, szlachetne materiały, oszczędna forma i zwrot w stronę techniki utorował Mercedesowi drogę do sukcesu na kolejne trzynaście lat.

Wkrótce po zakończeniu produkcji najpierw cabrio, a tuż po nim coupé, stały się w przyśpieszonym tempie klasykami. Ceny kabrioletów oszalały dekadę temu. Teraz zaległości nadrabia zamknięty, dwudrzwiowy W124, który pokochali, ćwierć wieku po polskiej gangsterce średniego szczebla, późni Millenialsi i pokolenie „Z”. Stało się tak, ponieważ jest ono nie tylko piękne, ale także proste w obsłudze, niezawodne i w miarę nowoczesne. Da się nim także, bez specjalnego problemu, pojechać w daleką wyprawę na drugi koniec Europy.

Jednym z najlepiej rozpoznawalnych, trójmiejskich C124, jest charakterystyczne, czarne auto, którego właścicielką jest Magdalena Drapella. Trudno nie kochać niemieckiego coupé. W tym jednak przypadku dużą rolę odgrywa z pewnością charyzma samej Magdy, a jej miłość do Mercedesa zaczęła się we wczesnej młodości.

- Pamiętam jak pokazywałam mojemu tacie zdjęcia Mercedesa W124 i mówiłam, że właśnie takim samochodem chciałabym jeździć, i tak się stało – wspomina. - Moim pierwszym samochodem zostało bordowe W124, a po latach udało mi się znaleźć wymarzoną wersje coupé.

Poszukiwania trwały tak długo, ponieważ kolejny Mercedes musiał spełniać kilka wymagań. Miał być czarny i chować pod maską silnik o pojemności 2.2 lub 2.3 litra. W ten sposób pięć lat temu do garażu, należącego do Magdy, trafił model z 1993 roku, który od tamtego czasu przeszedł poważne zmiany.

- Motoryzacja to rodzaj sztuki, a tuningiem jeszcze bardziej utożsamiamy się ze swoim projektem. To nasza własna wizja, spostrzeganie, tworzenie, czegoś czego nikt inny nie może tak po prostu kupić, a takie rzeczy są przecież najcenniejsze – mówi Magdalena. - Dla mnie to coś więcej, to emocje, przeżycia. Miejsce, w którym potrafię się odciąć od świata i zostać tylko ze swoimi myślami.

Z latami czarny Mercedes naszej bohaterki zyskał między innymi pełen pakiet zewnętrzny Brabusa, tłumik końcowy robiony na zamówienie, na wzór oryginalnego – rzecz jasna – właśnie Brabusa. W zawieszeniu pojawiły się kultowe sprężyny Eibacha. Na kołach niczym drogocenna biżuteria, błyszczą się oryginalne trójramienne felgi Brabusa - Monoblock II, a tylne lampy i blenda to słynny oryginał Hella Black.

Kiedy zapytałem Magdę, za co kocha swojego Mercedesa, odpowiedziała, że po pięciu latach, stworzyli między sobą coś na kształt dojrzałego związku.

- Dlaczego kochasz? Nie wiesz - tak po prostu, to magia. Pojawia się i zostaje na długie lata. Niesamowicie się cieszę, że u mnie ta pasja nie mija, a wręcz przeciwnie - mam wrażenie, że jestem coraz bardziej zafascynowana motoryzacją i pragnę jej jeszcze więcej w moim życiu, chociaż już jest ze mną 7 dni w tygodniu! To miłość, której nie wybierasz rozumem a sercem, bo ta zabawa w klasyczną motoryzację absolutnie w moim wypadku się nie opłaca, a mimo wszystko chcę w to brnąć dalej. Robię to, co sprawia mi frajdę, satysfakcję i poczucie spełnienia – tłumaczy Magda.

Miesiąc temu nasza bohaterka spełniła swoje kolejne marzenie. To Porsche 944. Na razie trochę w proszku – zestaw do samodzielnego montażu składa się dodatkowo z kartonu części. Magdaleny to nie przeraża. Twierdzi, że warto ryzykować i warto spełniać marzenia.