Muzykiem się jest, a pianistą, organistą, kompozytorem się… bywa. Słowa profesora od chóru z liceum tkwią w pamięci Macieja Zakrzewskiego. I żyje zgodnie z nimi. Aktualnie ma na koncie trzy solowe płyty z muzyką organową, wiele wygranych konkursów muzycznych, a jego wykonania utworów rozbrzmiewały w katedrze w Rydze czy Dublinie.
Chłód kościoła daje się we znaki. Budowla jest wypełniona ludźmi, ale to bez znaczenia. Obecność publiczności nie wpływa na jakość wykonania – za każdym razem ma być perfekcyjnie zagrane, bo podyktowane emocjom. Organista patrzy przed siebie i widzi kilka rzędów klawiszy, które czekają tylko, by w nie uderzyć i uruchomić dźwięki maszyny. Jeszcze tylko jeden głębszy wdech na uspokojenie i palce dotykają zimnego materiału klawiatury, a w przestrzeni rozlega się muzyka.
Trudne życie konkursowe
Tak najczęściej wygląda koncertowanie Macieja Zakrzewskiego w kościołach. Wielkie organy, potężny dźwięk i wsłuchana publiczność. Zakrzewski, choć bardzo młody, to już doświadczony i niezwykle wykształcony artysta, absolwent w klasie fortepianu, następnie organów. Brał udział w wielu konkursach muzycznych, wiele z nich udało się wygrać. Są to m.in. Międzynarodowy Konkurs Organowy im. J. P. Sweelincka w Gdańsku, Międzynarodowy Festiwal Muzyki Organowej i Kameralnej w Giżycku czy Premio Elvira di Renna w Pontecagnano-Faiano. Osiągane triumfy ułatwiały dalszą karierę, wskazywały kierunek, lecz paradoksalnie najbardziej przełomowymi momentami były te konkursy, na których nie udało się nic zdobywać.
- Właśnie wtedy dostrzegałem, jak złożonym zagadnieniem jest wykonywanie muzyki. Każdy z jurorów ma swoją koncepcję, podpartą niepodważalnymi faktami historycznymi, oraz pewną konkretną tradycją wykonawczą, której hołduje. To znaczy, że wygrać konkurs może ktoś, kto znalazł się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. Ktoś, kto miał przysłowiowe szczęście – komentuje Zakrzewski.
Konkursy nie wiążą się z wygraną lub przegraną. To momenty, kiedy poziom stresu jest naprawdę wysoki w czasie przygotowań, ale również i po zakończeniu całego wydarzenia. To ciężkie przeżycie dla młodych instrumentalistów może odbić się na ich całym, nie tylko artystycznym, życiu. Porażka niekoniecznie motywuje do walki, a wygrana nie zawsze oznacza laury. Muzyka to ciągła walka o bycie najlepszym.
Dla artysty prawdziwy wpływ na postawę twórczą ma jednak życie prywatne i sposób postrzegania świata, który zmienia się wraz z wiekiem i z przeżytymi emocjami.
Nudna sztuka naśladowania
Zanim Zakrzewski zaczął wygrywać konkursy, musiał nauczyć się grać. Gdy miał 5 lat, rodzice kupili mu keyboard i poprosili miejscowego organistę o udzielanie lekcji.
- To od zawsze było zamiłowanie do organów. Myślę, że jest to wybór zupełnie nieświadomy, podyktowany, być może... zauroczeniem? – wspomina artysta. - Dziś myślę, że wybrałem muzykę, ponieważ od dzieciństwa mam spory problem z komunikowaniem, przekazywaniem swoich emocji werbalny i niewerbalny. Może to przypadek sprawił, że w młodości odkryłem emocjonalną siłę muzyki - sztuki dźwięków, za pomocą której mógłbym się wypowiedzieć?
Szybko trafił do regularnej grupy uczniów. Jak wspomina po latach, inni uczniowie się wykruszali, a on ciągle chciał grać. Gdy nudziły go codziennie wprawki, popuszczał wodze muzycznej fantazji i szalał na klawiszach.
- Byłem niepokornym dzieckiem. Szybko opanowywałem zadany program i odstawiałem go na bok, by móc swobodnie improwizować. To bardzo negatywnie wpływało na moje relacje z nauczycielami – dodaje.
Kilka lat później oficjalnie rozpoczął nauki w Szkole Muzycznej I i II stopnia w Krakowie. Najpierw klasa fortepianu, później organów. I wreszcie studia w Gdańsku na Akademii Muzycznej, po których rozpoczęła się kariera zawodowa.
Empatia - sztuka życia
Maciej Zakrzewski skupia swoją działalność artystyczną wokół organowej muzyki współczesnej i orkiestry kameralnej. Stąd kierunek jego twórczości.
- W wieku 10 lat zacząłem komponować, początkowo imitując wykonywane przez mnie utwory w szkole – przyznaje.
Jednak zadebiutował dopiero w 2014 roku płytą „Liszt&Widor – organ works”. Utwory składające się na krążek zostały nagrane na organach w Katedrze Oliwskiej. Debiut był reinterpretacją utworów Liszta i Widora, muzyków z przełomu XIX i XX wieku, uzupełnionych autorską improwizacją. Druga płyta „Naji Hakim – organ works”, dotykała interpretacji utworów współczesnego kompozytora, łączącego symfonizm oraz folklorystyczne brzmienia. Natomiast ostatnia płyta organisty „Time to time”, zawierająca autorski materiał, skupiona jest wokół pojęcia upływającego czasu.
- Każdy z nas zupełnie inaczej odczuwa subiektywny upływ czasu – stwierdza muzyk. - Gdy odkrywamy zagadkę czasu, wówczas otwiera się przed nami morze empatii, którą zupełnie niespodziewanie odnajdujemy w sobie, bo okazuje się, że ktoś obok nas niekoniecznie popełnia błędy, lecz zupełnie inaczej doświadcza otaczającej go rzeczywistości. Wówczas rozumiemy, czym może być wolność.
Utwory nagrane na krążek zostały na organach w Archikatedrze pw. św. Stanisława Kostki w Łodzi. Ta płyta, jak i poprzednie, spotkały się z entuzjastycznym odbiorem publiczności i krytyków, a Maciej Zakrzewski aktualne pracuje nad nowym albumem.
- Mój najbliższy projekt, nad którym obecnie pracuję z akordeonistą Pawłem Nowakiem, będzie kompilacją naszych wspólnych zainteresowań: minimal music, jazzu, chorału gregoriańskiego, z których powstają nasze kompozycje na ten nietypowy skład: akordeon i organy.
Klatka wolności
Muzyk określa się mianem improwizatora, a improwizacja kojarzy się ze spontanicznością. Jednak ta spontaniczność wymaga ogromnej wiedzy – zarówno praktycznej, jak i teoretycznej, jak tłumaczy Maciej Zakrzewski. Ma się dowolność wykonywania utworu, lecz tworzenie jest równoczesne z jego wykonywaniem.
- Improwizacja to sztuka, która wymaga jak najdogłębniejszego przestrzegania pewnych zasad, o których decyduje się w ferworze przygotowań. Wcześniej jedynie obiera się stylistykę i tematykę, poza którą nie należy wychodzić. Przygotowanie repertuaru, to zadanie wielotorowe. Muzyk-wykonawca, to ktoś, kto pełni zarówno funkcję reżysera, scenarzysty jak i aktora. Praca nad utworem obejmuje zatem zarówno problemy czysto techniczne, ale także odczytanie kompozytorskich didaskaliów, niuansów emocjonalnych, rozkodowanie ich w kontekście danej epoki, czy wreszcie poszukiwanie inspiracji w otaczającej nas współczesności, w naszej wyobraźni – wyjaśnia
muzyk.
Zakrzewski nazywa improwizację sztuką wyzwoloną, bo pozwala na wyrażenie emocji w danej chwili. Nie podąża się za znanymi już odczytaniami nut. Jedynym celem jest poruszanie i wzruszanie publiczności.
- Znamy podania o tym, jak wiele emocji wywoływały słynne improwizacje Chopina czy kunsztowne historie „improwizowane” przez Mickiewicza w Paryżu. Oczywiście, aby móc swobodnie wyrażać ogromną paletę ludzkich emocji, trzeba stale rozwijać swój język kompozytorski i to jest faktycznie ta część, którą się w domowym zaciszu ćwiczy - skale, schematy, czy język muzyczny danego kompozytora.
Organowy Gdańsk
Prawdziwy muzyk nie da rady żyć bez koncertowania. Podróżowanie i koncertowanie w Polsce oraz na świecie ma swój atut – ciągła roszada organów, na których można grać. Jak stwierdza organista, za każdym razem spotyka się z nowym, często fascynującym instrumentem i jego niepowtarzalnym brzmieniem czy konstrukcją. Niemniej istotna jest również historia. Na przebieg muzycznego spotkania wpływa też akustyka miejsca, w jakim ma się grać. Każdy taki kontakt stwarza inną muzyczną przygodę i autorskie odczytanie utworu, bo wykonywanie muzyki na organach wymaga od artysty ścisłej współpracy z instrumentem.
- Podróżuję z pewną wizją, która ulega zmianie w związku z możliwościami, jakie daje mi granie muzyki na konkretnych organach. To stale nowe odkrywanie jest dla mnie ogromnie ważne, gdyż tylko świeże spojrzenie na sztukę pozwala nam, za każdym razem, sięgać po niezmierzoną głębię emocjonalną, którą muzyka w sobie zawiera – tłumaczy organista.
Jednak każda podróż zaczyna się i kończy w Gdańsku. To tu muzyk stawiał swoje pierwsze muzyczne kroki i teraz po wielu latach kariery – nadal tworzy kulturalną scenę miasta. Współpracuje m.in. z Polską Filharmonią Bałtycką w Gdańsku, Operą Bałtycką w Gdańsku czy z Chórem Akademii Morskiej w Gdyni.
- Gdańsk jest bardzo ważnym punktem na mapie europejskiej tradycji organowej. Zawsze szczęśliwie składało się, że nasze miasto posiadało świetne instrumentarium, wspaniałych budowniczych, twórców, a także tradycję muzykowania na małych, domowych organach. Dość wspomnieć, że organiści, zawsze pełnili najważniejsze funkcje miejskie, piastując stanowiska głównych kompozytorów oraz animatorów życia muzycznego – dodaje.
Jak mówi Zakrzewski, ta tradycja jest wciąż żywa, co widać w ogromnej liczbie festiwali organowych organizowanych w Gdańsku i cieszących się dużą popularnością. Są to muzyczne spotkania, na których jest możliwość usłyszenia różnych instrumentów, a co za tym idzie, także różnorodnej muzyki - na organach XVI wiecznych gra się głównie muzykę renesansową, na organach XVII wiecznych - muzykę barokową, a na organach XIX wiecznych muzykę romantyczną.
- Ja osobiście, bardzo lubię instrumenty utrzymane w stylu francuskiego symfonizmu. Są to organy o niesamowitych możliwościach kolorystycznych, ekspresyjnych, pozwalające na operowanie materiałem dźwiękowym na kształt orkiestry symfonicznej. Mój ulubiony instrument to wielkie organy w Katedrze w Rydze na Łotwie - potężny instrument firmy Walcker, utrzymany właśnie w stylistyce symfonicznej. Grając tam koncerty, bardzo dużo czasu poświęcam na nocne próby, bo po prostu cudownie się tam muzykuje… - opowiada Zakrzewski.