TANCERKA
Joanna Nadrowska
Tancerka Sopockiego Teatru Tańca, współzałożycielka Trójmiejskiego Kolektywu Twórczego, instruktorka tańca współczesnego i jazzowego
Sopocki Teatr Tańca chyba wiele przeszedł od marca 2020?
Przede wszystkim nie ma spektakli, a to one były sercem tego miejsca. Działamy tak, jak się da, czyli w „onlajnie”. W grudniu odbyła się internetowa premiera spektaklu pt. „7 pieczęć”. Z kolei w listopadzie udało nam się streamować wystąpienie zrealizowane w ramach Międzynarodowych Spotkań Teatrów Tańca w Lublinie. Dodatkowo współzałożycielka Teatru, Joanna Czajkowska, zorganizowała dla tancerzy akcję pt. ”Reinterpretacje", w ramach której każdy z tancerzy mógł nagrać własną interpretacje dowolnego spektaklu STT.
Te projekty pozwoliły utrzymać płynność finansową?
I tak, i nie. Były płatne, ale wynagrodzenie z nich to kropla w morzu potrzeb. Z powodu lockdownu kultury większość zaplanowanych spektakli się nie odbyła, więc nie było dochodów. Sądzę, że w 2020 moje zarobki z tańca na deskach STT spadły o dwie trzecie względem roku 2019.
A co ze wsparciem?
STT nie jest zinstytucjonalizowany. To stowarzyszenie działające projektowo, nie zatrudnia na etat i nie wypłaca postojowego. Tylko ci, którzy mieli stałe umowy w zewnętrznych instytucjach komercyjnych, załapali się na wypłaty z rządowej tarczy finansowej. Oczywiście nie rekompensowały one normalnych dochodów, ale zawsze były jakąś pomocą.
Zostawiono was samych sobie.
I nie czujemy się z tym dobrze. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego teatry są pozamykane, skoro hipermarkety mogą działać. Dla mnie to nie jest logiczne. Mam nadzieje, że w tym wszystkim nie chodzi o to, by pozbyć się kultury.
Próbowaliście jakoś się zbuntować? Albo wspierać?
Tak, organizowanych było wiele protestów. Widzę też sporo wydarzeń na Facebooku – wszystkie pod sztandarem „kultury online”. Nie biorę w nich udziału, bo mam po prostu dosyć tego wszystkiego. Nie podoba mi się to całe „wsadzanie sztuki w Internet”, nie mogę się z nim pogodzić. Jeśli tak by miało być już zawsze, tylko „online’owo”, to nie wiem, czy chciałabym jeszcze to robić. Czy będę w stanie.
Bez sceny i widzów w "realu"?
Tak. Wiele osób nie rozumie, że dla artystów scenicznych występowanie jest esencją życia. To nas napędza, jest zwieńczeniem lat pracy i właśnie dzięki estradzie czujemy się spełnieni. Pamiętam, jak czułam się podczas festiwalu w Lublinie, gdy na widowni nikogo nie było. Towarzyszyła nam obsługa od kamer, świateł, dźwięku... Na jakieś brawa mogliśmy liczyć, ale to nie było to samo. Nie przeżyliśmy też niczego, co dotąd nieodzownie łączyło się z uczestnictwem w festiwalach tanecznych – poznawania artystów z różnych stron, wspólnych rozmów po występach, wymiany doświadczeń…
Co więc było?
Dostaliśmy oklaski od techników i usłyszeliśmy, że teraz możemy wrócić do hotelu. Wtedy właśnie naprawdę mocno poczułam, jak dziwne i przykre nastały czasy. Gdyby nie towarzystwo moich kolegów i koleżanek, z którymi występowałam, chyba bym usiadła i się rozpłakała.
Wciąż zdarzają się momenty załamania?
Teraz jest już lepiej. Staram się angażować w jak najwięcej projektów w komercyjnych szkołach tańca, co zajmuje mi głowę, zwłaszcza że wciąż zmieniające się przepisy wprowadzają niezłe zamieszanie. Ale wcześniej bywało różnie.
A jakie są perspektywy na rok 2021?
W Sopockim Teatrze Tańca nie mamy nawet stworzonego repertuaru. Wszystko jest w zawieszeniu. Osobiście wiem, że będę musiała zrealizować choć jeden spektakl na żywo w teatrze, ponieważ jest to warunkiem wypłaty, którą otrzymałam na realizację projektu. Bardzo liczę, że sytuacja epidemiologiczna mi na to pozwoli.