Dom celebrowania szczęścia
To był luty. Pomimo stalowego nieba i wiatru droga do osady upłynęła nam bardzo miło. Maryla opowiadała mi o swojej rodzinie, ich zwyczajach i tym, czego im obecnie brak. To właśnie z braków powstała idea kupienia domu nad jeziorem. Brak miejsca do bycia w dużym gronie razem. Za miastem, z oddechem.
Z każdym kilometrem czułam jak ulatuje z nas miasto, a oczy koi widok jezior i obłędnych, kaszubskich lasów. Wąska asfaltowa i kręta jak w górach szosa, prowadziła nas jak czarodziejska wstążka, którą ktoś rozwiną prosto z domku w naszą stronę. Sarny mijane po drodze nie wyglądały ani na zdziwione, ani na przestraszone. Udzielił mi się nastrój okolicy i poczułam geniusz tego miejsca. Prawdziwe Genius loci.
Osada składa się z kilku domków krytych dachem ze srebrzystej strzechy. Mury Pruskie i osadzone w nich błękitne skrzynkowe okna, duży ogród do własnej dyspozycji i pięknie zaaranżowany teren wspólny dla wszystkich mieszkańców, tworzą bardzo przyjazny i spójny estetycznie twór.
Scenografia dla osobowości
Maryla i Aleksander kupili dom jako gotowy i wykończony pod klucz. Niestety, o ile urokliwe zewnętrze obiecywało co najmniej tak samo atrakcyjne wnętrze, w tym wypadku było inaczej. Stan zastany nie pozostawiał wątpliwości, że trzeba zburzyć właściwie wszystko i zacząć od nowa.
To jeden z takich domów, o którym się myśli, że tam zawsze pali się w kominku, w piekarniku na pewno czeka ryba prosto z jeziora, a w spiżarni pod lnianymi serwetami odpoczywa świeżo wypieczony chleb. To dom, o którym się marzy, kiedy ma się ogromną i wielopokoleniową rodzinę, z którą lubi się spędzać czas wolny, celebrować święta, wspólnie gotować, objadać się, żeby na końcu wspólnie przy kominku cieszyć się tym, że się po prostu jest. Dom, w którym da się zapomnieć o trudzie minionego tygodnia. Dom, który Cię przytuli, pokrzepi i da nowej siły. To było właśnie moje pierwsze wrażenie.
Moi klienci dali się poznać jako taka właśnie rodzina. Liczna, doceniająca jaki skarb w postaci siebie posiada. Pozostawało mi tylko stworzyć scenografię, która sprosta ich osobowościom, spowolni czas i pozwoli wysycić się szczęśliwymi chwilami jak najgłębiej.
Kuchnia z kanapą
Projektowo dom musiał sprostać dwóm głównym założeniom. Przestrzenie do bycia razem powinny być duże, ale i przytulne. Łatwe do utrzymania czystości. Estetyka taka, która dobrze wygląda również w rozgardiaszu i bałaganie, a nie tylko gdy wszystko jest ustawione „pod zdjęcia”.
Drugie założenie to komfortowe przestrzenie odosobnienia. To ważne, żeby każdy miał swój kąt i miejsce do pobycia samemu. Takie miejsca dają wybór i pozwalają zatęsknić za ponownym byciem razem. Dom był wystarczająco duży, żeby podzielić go na akuratnej wielkości strefy. Tak więc mała kuchnia została przesunięta w inną część domu, taką, z której jest wyjście na taras, a z tarasu tylko trzy szerokie stopnie dzielą już od ogrodu. Od wiosny do jesieni są wtedy wystawiane kanapy i stoły zewnętrzne, więc traktuję to jako kolejny pokój przynależny do wnętrza domu. To miejsce pracy, przetwarzania, kiszenia, pieczenia, siekania na grubej desce z drewna klejonego na sztorc, czytania przepisów, zerkania na mały kuchenny telewizor, choć bardziej jednak słuchania, bo skupienie i uważność wkładana w gotowanie nie pozwala na nic innego.
W ogrodzie Pan domu obowiązkowo musiał mieć solidne stanowisko grillowe, a Pani domu swój mały ogródek warzywny. W kuchni, gdzie zarówno właściciele, jak i ich dzieci uwielbiają spędzać czas, znalazło się również miejsce na kanapę, z której widać jednocześnie: kominek w salonie, ogród, taras oraz osobę pracującą przy kuchennej wyspie.
To esencjonalna część domu i jednocześnie opowieść o jej właścicielach. Do kuchni prowadzą dwa wejścia: pierwsze od strony drzwi wejściowych, aby po zachwyceniu się przestrzennością hallu połączonego z jadalnią i salonem, szybko przemknąć z zakupami. Drugie, szerokie otwarcie pozwala łatwo znaleźć się w jadalni, która połączona jest z przytulnym salonem. Stół zaprojektowałam duży, solidny, dający poczucie stabilności. Ne mógł być inny. Tło dla stołu stanowią kredensy na porcelanę, która cieszy oko. Pomiędzy nimi jest okno z widokiem na ogród oraz bufet do odstawiania tego, co już się nie mieści na stole. Pod schodami, tuż za stołem, znajduje się komoda, która jednocześnie stanowi barierkę otworu w stropie. To miejsce na gry planszowe, serwety, obrusy i świeczki. Na blacie stoi lampa z lnianym abażurem, która powinna palić się zawsze. Taka latarnia morska dla zbłąkanych wędrowców.
Dom z kręgosłupem
Klatka schodowa, którą zastałam była mała, klaustrofobiczna. Otworzyłam kawałek stropu i zaprojektowałam dywanowe schody z litego dębu. Teraz widać, że ten dom ma kręgosłup. Na pierwszej kondygnacji znajduje się mniejsza kuchnia/bar z pokojem kinowym oraz bilardowym. To tutaj po kolacji schodzi się z lampką wina i tu rozgrywają się zaciekłe pojedynki i rywalizacje o miano
przywódcy stada.
Salon ma wszystko, co potrzeba: dwie narożnie ustawione wygodne, głębokie sofy i fotel. Te sofy są podstępne. Jak już raz się na nich siądzie, nie chce się wstawać już nigdy. Z sof widać częściowo kuchnię, kominek, stół i fragment sypialni, której ściana na piętrze została częściowo przeszklona. W rogu jest miejsce na choinkę, którą właściciele przepięknie ozdabiają w lokalne ozdoby ze słomy i wstążeczek.
Górne przestrzenie są bardzo prywatne i niech takimi pozostaną. Od zakończenia remontu minęły trzy lata. Miałam przyjemność kilkakrotnie być gościem tego domu. Mam wrażenia, że zarówno właściciele, jak i ich goście nieustannie odkrywają siłę tego miejsca. Za kilka dni tam jadę. Nie mogę się doczekać.