Kiedy patrzę na nią z góry, wydaje mi się, że to filmowa dekoracja. Konstrukcja skomplikowana, ale dopieszczona w najdrobniejszych szczegółach. Z bliska widać już, że budowle z białego kamienia pokryte czerwoną dachówką istnieją naprawdę. Chorwacką Korculę można mieć tylko dla siebie albo dzielić się nią z tłumem poszukiwaczy słońca i przygód. Każda wersja jest dobra. 

Powietrze pachnie tu lawendą, a słowo "błękit", pochylając się nad grillowaną doradą i kieliszkiem lokalnego białego wina, odmienia się przez wszystkie przypadki. Nie można tu wpaść po drodze, zgubić się gdzieś na trasie i pojawić przypadkiem. Przyjazd na Korculę trzeba zaplanować, podobnie jak wysłuchania o niej opowieści. Mówi się, że to wyspa z największą ilością legend i zabytków.  

Korcula na Korculi 

Trudno przyćmić sławę Dalmacji, choć podobnie jak cała Chorwacja, otoczona jest galaktyką zielonych, górzystych wysp i wysepek z mnóstwem spokojnych, naturalnych zatok. Podobno jest ich blisko 1000. Co jednak zrobić, kiedy trzeba wybrać jedną? Można zagrać w ruletkę. W mojej grze wygrała Korcula, choć równie dobrze mogłaby to być Solta, Brac, Hvar, Mljet. Każda jest inna, ma swoją historię i los. Każdą charakteryzuje gładki bruk, wiekowe pałace, kameralne zaułki w przytulnych miastach. Najpiękniej wyglądają wieczorami, gdy słońce wisi nisko nad horyzontem, a dachy domów malują odcienie czerwieni i pomarańczu. 

Korcula jest jak perła w koronie dalmackiego wybrzeża. Oddalona od stałego lądu, wyciąga ręce ku wodzie. Biały wapień, z którego powstały tutejsze miasta, odbija słońce w taki sposób, że trudno nie myśleć o wypoczynku. Nawet w pochmurne popołudnie nie sposób czuć tu przygnębienia. Wizytówką wyspy jest jej stolica. Obie noszą taką samą nazwę. Starówka miasta, na którą prowadzą majestatyczne schody, wygląda jak bombonierka pełna czekoladek. Nad łukiem bramy wita wędrowców wykuty w kamieniu skrzydlaty, lew - pamiątka po niemal 400-letnim panowaniu Wenecjan. 

Wąskie uliczki z wytartymi, aż błyszczącymi schodami, kolorowe witryny sklepów i kameralne restauracje są tutejszymi znakami rozpoznawczymi, podobnie jak wapienne weneckie domy odbijające czerwień dachówek i błękit nieba. Przewodniki rozpisują się, że Korcula to Dubrownik w miniaturze. Na pierwszy rzut oka nie jest to określenie na wyrost, jednak miejscowi za nim nie przepadają. Są zdania, że ich miasto jest wyjątkowe, a porównania do innych są zbyteczne.  

Zagubieni z labiryncie 

Od czerwca do września miasto praktycznie nie zasypia. Zjeżdżają tu poszukiwacze słońca i przygód, chcący wyruszyć śladami Marco Polo, uważanego za jednego z największych podróżników w dziejach świata. Na tyłach głównego placu stoi tu dom, w którym miał urodzić się w 1254 roku, kiedy miasto było częścią Republiki Weneckiej. Tak przynajmniej mówi legenda. W hołdzie podróżnikowi utworzono tu bowiem muzeum, zgromadzono wiele przedmiotów odnoszących się do wydarzeń z jego życia. Obowiązkowo trzeba wspiąć się na przyklejoną do budynku wieżę, z której rozpościera się widok na całe miasto, by potem schłodzić emocje lodami o wdzięcznej nazwie Marco Polo. Do słynnego domu łatwo trafić, zresztą otoczoną murami i fortami Korculę najlepiej zwiedzać bez mapy czy przewodnika. Stare miasto ma kształt rybiego szkieletu, w którym wybrukowana kamiennymi blokami główna droga stanowi kręgosłup, od którego odchodzą w obie strony ości ulic. 

Zgubienie się w labiryncie uliczek może tylko cieszyć, doprowadzając do odkrywania kameralnych restauracji, sklepów z lawendą i mydłem, albo zwykłych podwórek wypełnionych spokojem. Żeby przejść stare miasto wzdłuż wystarczy krótki spacer wewnętrzną uliczką, ale można też robić esy-floresy, kręcąc się w dół i w górę uliczkami, spędzając tu długie godziny, by na koniec zjeść ociekającą miodem baklavę w towarzystwie listonosza i staruszek w czarnych swetrach. Temu kogo polubią tłumaczą, że pośpiech gubi ludzi, a rodzina, przyjaciele, znajomi są dla nich najważniejsi. Dla bliskich zawsze znajdą czas, zaś turystom wskażą ważne na mapie miasta miejsca. Ot choćby to, że wzdłuż murów ciągnie się promenada, nad którą góruje kamienna wieża Katedry św. Marka. Wystarczy się na nią wdrapać, by zobaczyć port jachtowy i nową część miasta, które już dawno wylało się poza dawne mury.   

Poza miastem 

Szczególna atmosfera panuje tu wieczorem, kiedy zachodzące słońce oblewa miasteczko złotem. Wąskie ulice pustoszeją, a do nóg łaszą się koty, które wieczorami wychodzą ze swych kryjówek i opanowują stare miasto. Ale Korcula ma także drugie oblicze - senne wioski, na których nowoczesne wille przeplatają się z chatami w tradycyjnym stylu. Od wieków uprawia się oliwki oraz winorośl przesłaniającą majaczące gdzieś na horyzoncie ceglaste dachy domów dawnych rybaków lub pasterzy. To ziemia obiecana dla szukających ciszy, słońca i nieskażonej przyrody. Wystarczy wsiąść na rower i mijać na przemian palmy, agawy i drzewa, na których dojrzewają soczyste morele, brzoskwinie, kiwi, granaty, pomarańcze, cytryny. Albo zrobić rundkę między krzewami pachnącej lawendy. Chorwacja jest jednym z czołowych jej producentów. 

Latem stragany na gwarnych targach uginają się od dorodnych papryk, bakłażanów i od ogromnych, ociekających sokiem arbuzów. Z wielkim okazem najlepiej przyjechać na wieś, gdzie w kamiennych domach z kolorowymi okiennicami miejscowi urządzili kameralne pensjonaty z tarasami wybiegającymi wprost w morze. W pobliżu, na wodzie bujają się stare kutry przymocowane do zbutwiałych palików przy brzegu. Na podobnych w miejscowości Ston pływają poławiacze ostryg. Tam, gdzie wjeżdża się na półwysep Peljesac, z którego dalej dociera się na długą i wąską Korculę. Właśnie z tego miejsca pochodzą doskonałe owoce morza – wielkie krewetki, ostrygi, homary.  

Zestaw idealny 

Wody zatoki zmieniają kolor w zależności od pory dnia. Raz są srebrne, innym razem granatowe lub turkusowe. Chyboczące się na falach białe motorówki i pontony, wyglądają z daleka jak makieta z muzeum miniatur. W porcie delikatnie kołyszą się też kolorowe łódki. W tym miejscu widać, że miasto ma także swoje zwykłe, nieturystyczne oblicze. Docierając tu w nagrodę można delektować się morską bryzą, popijając dalmatyńską malwazję. Bywa tu też gwarniej, kiedy w pobliżu klifów zatrzymuje się wiele jachtów, a załogi z dryfujących jednostek skaczą do wody i podziwiają podwodne skały ginące w wielkim błękicie. W słońcu oraz szampanie kąpią się piękni i bogaci. 

Żeglowanie po wodach Chorwacji może być niesamowitą przygodą. Tym bardziej, że jacht daje szansę dotarcia do miejsc niedostępnych dla turystów na lądzie. Chorwacja dysponuje prawie 6 tys. km linii brzegowej, oszałamiającą liczbą wysp, wyśmienitych zatoczek i dostępem do ciepłych wód Adriatyku. Na poszczególnych wyspach i na lądzie można znaleźć ponad półtora tysiąca portów i zatok łączących w sobie piękno morza, wysp i gór. Zestaw idealny.  

Wina gospodarza 

W mieście, wśród zaułków i malowniczych kamiennych budynków stoliki rozstawiają małe restauracje oferujące świeże ryby przygotowane według starych tradycyjnych receptur. Z restauracji, barów, karczm buchają na ulicę aromaty miejscowej kuchni. W karcie dań krewetki, langusty, ostrygi, mule i kalmary, przyrządzane najczęściej na grillu. Do wyboru też plejada świeżych ryb: dorady, sole, barweny, makrele. Wszystko razem wzięte daje nierealną wręcz atmosferę. Mozaikowość barw, widoków i zapachów to cecha charakterystyczna tego miejsca.  

Może być też bardziej swojsko. Przydrożne bary w stylu fast food serwują burek, placek z ciasta filo wypełniony nadzieniem z mielonego mięsa. Dobrze smakuje z ajvarem w wersji na ostro, który trzeba suto popić. Pragnienie gasi się tu winem. Miejscowi przekonują, że lepiej oszczędzać słodką wodę. Mówią też, że właśnie u nich dostać można jedne z najlepszych białych win w całej Chorwacji. Warto spróbować tych z górnej półki, choć w dobrym towarzystwie smakuje tu każde wino, które stawia na stół gospodarz.