Wyjść  poza schematy

dr Małgorzata Gałązka-Sobotka

Powinniśmy rozmawiać o powszechnym systemie, gdyż dzisiaj dodatkowe zabezpieczenie medyczne dają wyłącznie najbogatsi i najwięksi pracodawcy, a cała masa jest z tego wykluczona. Rzucamy pojęcie dodatkowego abonamentu medycznego, a nie mówimy, że to dotyczy tylko ułamka polskiego społeczeństwa. Dlatego właśnie potrzeba jest rzetelna debata oparta na faktach, bo tych jest w tej dyskusji zdecydowanie za mało – mówi dr Małgorzata Gałązka-Sobotka, wiceprzewodnicząca rady NFZ, dyrektor Instytutu Zarządzania w Ochronie Zdrowia Uczelni Łazarskiego.

Marta Dworak: Mówi pani „kryzysy są dotkliwe, bolesne, ale i twórcze, mobilizujące, pozwalające przekonać innych, opornych do tego, żeby wyjść poza schematy.”

Dr Małgorzata Gałązka-Sobotka: Bardzo w to wierzę i mam wielką nadzieję, że ten kryzys finansowy w ochronie zdrowia będzie bodźcem do tego, żeby podjąć rzeczy trudne, czyli rozmawiać ze społeczeństwem o prawdziwych wyzwaniach.

Z tym chyba jest trudno, zwłaszcza politykom?

Mam takie nieodparte wrażenie, że politycy łudzą nas i ukrywają fakty i realne wyzwania. Nie mówimy Polakom, że się starzejemy, że mamy istotnie gorszą kondycję niż Europejczycy i że musimy inwestować więcej w zdrowie.

A jak wygląda ta prawda?

Aktualny system finansowania usług zdrowotnych, oparty na 9% składce, jest niewydolny i nie będzie bardziej wydolny, jeśli nie podejmiemy decyzji o złożeniu się na niego w większym wymiarze. Mamy najniższą składkę zdrowotną w Europie i jednocześnie największą liczbę wizyt, które konsumujemy. Istotnie częściej chodzimy do lekarza, korzystamy ze specjalisty, czy jesteśmy hospitalizowani w przypadkach, które mogą być skutecznie zabezpieczone w poradni lekarza rodzinnego lub ambulatorium. Ten system nie jest katastrofalny, on jest nieefektywnie zorganizowany.

Jak można tę efektywnością poprawić?

Nie jesteśmy w stanie zabezpieczyć bardziej efektywnego i nowoczesnego systemu, jeżeli przy tym tempie starzenia się i rozwoju chorób cywilizacyjnych przyjmiemy założenie, że utrzymamy go za niespełna 6,5 % PKB. Chcemy mieć systemy porównywalne do Europy Zachodniej przy dużo niższym poziomie finansowania. To są złudzenia i politycy nas w nich podtrzymują, a na końcu wystawiony jest rachunek, którym jest zdrowie i życie.

Z jakimi wyzwaniami mierzy się dzisiaj polska ochrona zdrowia?

Mamy przed sobą poważne wyzwanie zarówno w zakresie poziomu finansowania oraz alokacji pieniędzy, jak i organizacji systemu – to musi być ze sobą powiązane. Trzeba rozmawiać ze społeczeństwem i budować świadomość, że powinniśmy na zdrowie przeznaczać więcej i to my będziemy się musieli na to składać.

W swoich wypowiedziach podkreśla pani, że polski system ochrony zdrowia wymaga przemyślanej transformacji. Jak ona miałaby wyglądać?

Transformacja powinna rozpocząć się od uporządkowania celów przyświecających systemowi ochrony zdrowia i alokacji jego zasobów. Podstawową funkcją dobrze zorganizowanych i zrównoważonych systemów ochrony zdrowia jest prewencja chorób, profilaktyka i promocja zdrowia. Dzisiaj jesteśmy krajem, który wydaje na profilaktykę niespełna 25 Euro na mieszkańca przy ponad 250 Euro w Europie, czyli 10-krotnie mniej niż średnia europejska.

Jest jakiś przykład kraju, który tu się pozytywnie wyróżnia?

Dania – jako kraj bogaty i ze zdecydowanie lepszym systemem ochrony zdrowia – postawiła sobie cel, by do 2030 roku wydawać na ochronę zdrowia 10% PKB, z czego 5% PKB na profilaktykę, promocję zdrowia, edukację zdrowotną, co pozwoli zmniejszyć zapadalność na choroby. Wtedy za pozostałe 5% PKB będzie można sfinansować medycynę naprawczą, bo skala problemów i ich intensywność będzie mniejsza.

"Chcemy mieć systemy porównywalne do Europy Zachodniej przy dużo niższym poziomie finansowania. To są złudzenia i politycy nas w nich podtrzymują, a na końcu wystawiony jest rachunek, którym jest zdrowie i życie."

Czyli powinniśmy zacząć od wyznaczenia celów.

Pierwszy krok do transformacji to zmiana pryncypiów. Dzisiaj nie zarządzamy systemem ochrony zdrowia, tylko administrujemy procesami. Nie wyznaczyliśmy sobie rządnych konkretnych celów, które są ramą do decyzji o alokacji środków. Nieustannie gloryfikujemy medycynę naprawczą, choć w tej sferze też nie monitorujemy, na ile podejmowane działania przynoszą nam oczekiwaną wartość zdrowotną. Transformacja ma polegać na tym, że świadczeniodawcy i uczestnicy sektora ochrony zdrowia, w tym obywatele, mają zwiększyć swoje zaangażowanie na rzecz promocji zdrowia i profilaktyki. Zmiana zaczyna się od obywatela, który usłyszy, że jego decyzje i wybory dotyczące zdrowia będą wpływały chociażby na zakres benefitów w systemie ochrony zdrowia lub kary za nieodpowiedzialność.

A świadczeniodawcy?

Świadczeniodawcy muszą poczuć, że biznes w ochronie zdrowia robi się nie tylko na medycynie naprawczej i ciężko chorym pacjencie. Dzisiaj najlepsze taryfy są na procedury wysokospecjalistyczne, a tych używa się przy najbardziej zaawansowanych chorobach. Tymczasem dobrostan zdrowotny jest funkcją skutecznego zapobiegania chorobom i reagowania na ich pierwsze symptomy. System powinien premiować zdrowie, aktywność w zakresie profilaktyki i skutecznego leczenia oraz efektywnego wykorzystania zasobów. Stąd pilna potrzeba, aby wszyscy uczestnicy sektora ochrony zdrowia, zaangażowali się w budowę świadomości zdrowotnej pacjenta o znaczeniu badań profilaktycznych. I na koniec dnia okaże się, że w państwie zorientowanym na zdrowie pacjent – obywatel stanie się partnerem, osobą która aktywnie uczestniczy w procesie ochrony zdrowia, a nie tylko czeka na serwis zabezpieczający jego potrzeby w obliczu choroby, której można było uniknąć.

Musimy więc zmienić paradygmat systemu ochrony zdrowia.

Nie tylko ochrony zdrowia, a paradygmat państwa. Dzisiaj poprzez prowadzone polityki tworzy się środowisko sprzyjające rozwojowi chorób. Gdy się patrzy na determinanty zdrowia, to zależy ono od naszych wyborów, ale te są stymulowane środowiskiem życia, a ono niestety sprzyja złym nawykom. Bombardowanie reklamą, ogrom produktów wysoko przetworzonych, gigantyczna ekspozycja na sieci handlowe i sklepy, które zachęcają nas to konsumpcji dóbr szkodliwych dla naszego zdrowia.

A to się zaczyna już od najmłodszych lat…

Przy każdej szkole jest sklep spożywczy albo dwa, które kuszą hot dogiem, wysokosłodzonym napojem, spychając na margines owocowe przekąski czy normalny obiad w stołówce. A do tego papierosy, alkohol – mamy chyba największą na świecie sieć sklepów z koncesją na sprzedaż alkoholu, jego ekspozycja na wejściu skutecznie zachęca do konsumpcji, co potwierdzają badania.

Promujemy architekturę, która zwalnia ludzi ze spontanicznego ruchu, z chodzenia. Nasze dzieci są masowo wożone do szkoły i większość lekcyjnego czasu spędzają w pozycji siedzącej.

Czy i w tym zakresie są dobre praktyki w innych krajach?

Gdy się spojrzy na programy edukacyjne w Skandynawii czy Szwajcarii, to praca domowa jest wyłącznie taka, która wymaga aktywności na zewnątrz – zbieranie materiału, chodzenie na wystawy, robienie jakiegoś badania w terenie, czyli wszystko, co ma rozwijać kompetencje podczas ruchu i aktywności społecznej na zewnątrz, a nie w pomieszczeniu. My moglibyśmy realizować część lekcji biologii czy geografii w plenerze.

Ta transformacja jest więc głęboka i wykraczająca poza służbę zdrowia.

Jeżeli państwo zaczyna orientować się na zdrowie, a nie chorobę to tworzy zintegrowany system zdrowia publicznego i odrębne mechanizmy jego finansowania. Czuje potrzebę inwestowania w nowoczesną edukację i promocję zdrowia w mediach, mediach społecznościowych, na uczelniach, w szkołach, w całym cyklu życia. Już kobiety w ciąży, które chodzą do szkoły rodzenia, powinny być objęte całym panelem edukacji zdrowotnej, a nie tylko przed i okołoporodowej. Idąc dalej od przedszkola, do seniora, przez miejsce pracy, a na to potrzebujemy pieniędzy.

Skąd można zdobyć na to środki?

Od lat dyskutujemy o potrzebie stworzenia odrębnego funduszu zdrowia publicznego finansowanego przede wszystkim z podatków i opłat nakładanych na wszystko to, co szkodzi zdrowiu. Swoisty „podatek od grzechu” w formie akcyzy, czy opłaty zdrowotnej powinien być znacznie aktywniej wykorzystywany. Mamy więc tu przestrzeń, żeby istotnie zwiększyć nakłady na profilaktykę, nie zabierając środków ze składki zdrowotnej, które powinny iść na medycynę naprawczą.

Czy taki fundusz i 9% składki wystarczą, by zaspokoić nasze potrzeby?

Zdrowie publiczne powinniśmy zasilić dodatkowymi środkami, których dzisiaj jeszcze w systemie nie ma, a które są w szeroko rozumianym przemyśle szkodzącym zdrowiu.

Poprawiając organizację systemu opieki i solidaryzm w poborze składki na ubezpieczenie zdrowotne, moglibyśmy istotnie poprawić satysfakcję obywateli z systemu oraz wymierne wyniki leczenia.

Ale to nie wystarczy. Starzejemy się najszybciej w Europie, ale nie jesteśmy do tej starości przygotowani. Dlatego musimy rozmawiać o trzecim filarze ochrony zdrowia, to jest opiece długoterminowej. W wielu krajach potrzeby te są zabezpieczone w ramach dodatkowego ubezpieczenia pielęgnacyjnego/opiekuńczego. Niestety ten obszar naszego systemu, podobnie jak profilaktyka jest skrajnie niedofinansowany.  I w obecnej kondycji NFZ i finansów państwa nie ma perspektywy na istotne zmiany. Najbardziej racjonalnym w tych warunkach rozwiązaniem jest stworzenie ubezpieczenia dedykowanego naszej starości bądź potrzebom w zakresie opieki długoterminowej wywołanym chorobami w okresie produkcyjnym.

Jak ono miałoby wyglądać?

Powinno obejmować osoby po 30. roku życia, które byłyby zobligowane do płacenia składki od dochodu - częściowo pokrywanej przez pracownika, a częściowo przez pracodawcę. Taki system można budować ewolucyjnie, stawka ubezpieczeniowa powinna zwiększać się sukcesywnie. Załóżmy, że zaczynając od 0,5%, w kolejnych latach będzie rosła o kolejne 0,5%, tak, aby docelowo osiągnąć poziom 3%. W ten sposób w ciągu 6 lat udałoby nam się zbudować dobrze się finansujący system opieki długoterminowej, gwarantujący dostęp do kompleksowych usług pielęgnacyjnych i opiekuńczych.

"Chcemy mieć systemy porównywalne do Europy Zachodniej przy dużo niższym poziomie finansowania. To są złudzenia i politycy nas w nich podtrzymują, a na końcu wystawiony jest rachunek, którym jest zdrowie i życie."

Czy widzi pani w swoim otoczeniu poparcie dla tego pomysłu ze strony państwa, polityków?

Jako obywatelka, ale także ekspertka systemowa oczekuję, aby politycy mieli odwagę rozmawiać ze społeczeństwem o naszych wspólnych wyzwaniach. Bez zrozumienia potrzeby zaangażowania obywateli, nie uda nam się zrównoważyć systemu i dostrzegalnie poprawić jakości opieki.

Nie spotkałam nikogo, kto by powiedział, że to złe pomysły. Nie są nowe, pojawiają się od lat w debacie o zdrowiu, w wielu raportach, rekomendacjach eksperckich. Niestety politycy w obawie o spadek poparcia chowają głowę w piasek i uciekają przed odważnymi rozwiązaniami, sięgając po bardziej zachowawcze. Pojawia się zatem potrzeba zbudowania oddolnego społeczno-ekspercko-medialnego i samorządowego ruchu, który będzie miał odwagę powiedzieć: nie, nie da się tkwić w rozwiązaniach, które są nieskuteczne, trzeba od tego uciec. Rozmawiajmy ze społeczeństwem, budujmy dialog w oparciu o twarde dane precyzyjnie opisane cele.

W jaki sposób najlepiej to zrobić?

Najlepiej podać konkretne przykłady bliskie doświadczeniu każdego z nas. Koszt wizyty specjalistycznej finansowanej przez NFZ to około 150 zł, ale jej zakup indywidualny w gabinecie prywatnym to dzisiaj minimum 250 zł, a, żeby się dostać do profesora, to nawet 500 zł. Każde badanie, które kupi za nas ubezpieczyciel, będzie na wskroś tańsze niż wtedy, kiedy będziemy płacili za to z własnej kieszeni. Zastanawiam się, czy przedsiębiorcy dobrze robią, dążąc do obniżenia składki, kiedy za chwilę te 300 zł, które uzyskają, będą musieli wydać na jedną wizytę, a gdzie badania dodatkowe, a gdzie rehabilitacja? Nikt nie tłumaczy racjonalności zakupowej w ochronie zdrowia. Nie budujemy wiedzy, ile kosztują usługi publiczne, to powoduje, że większość z nas postrzega ubezpieczenie w kategoriach kosztu, a nie korzyści. Wydaje nam się, że składka zdrowotna to utracony dochód, do czasu, gdy pojawi się poważne schorzenie. Wówczas ubezpieczenie publiczne okazuje się zbawienne.

Wyjściem dla części pracowników jest prywatna opieka zdrowotna finansowana w całości lub częściowo przez pracodawców.

Powinniśmy rozmawiać o powszechnym systemie, gdyż dzisiaj dodatkowe zabezpieczenie medyczne dają wyłącznie najbogatsi i najwięksi pracodawcy, ale większość pracowników, choćby samozatrudnieni, jest z tego wykluczona. Rzucamy pojęcie dodatkowego abonamentu medycznego, a nie mówimy, że to dotyczy tylko ułamka polskiego społeczeństwa. Dlatego właśnie potrzeba jest rzetelna debata oparta na faktach.

A co z kolei z danymi dotyczącymi nieodwoływanych wizyt, czy to nie pokazuje naszego podejścia do służby zdrowia?

Ten problem jest przedstawiany jedynie w kontekście zaniechań pacjentów, a tu przede wszystkim szwankuje system. Po pierwsze, nie edukowaliśmy obywateli, jak odpowiedzialnie konsumować usługi zdrowotne. Nie budowaliśmy wiedzy o kosztach i konsekwencjach takiej nieodwołanej wizyty. Po drugie, nie zadbaliśmy o standardy obsługi pacjenta, nawet gdyby chory próbował tę wizytę odwołać, często nie może się dodzwonić do placówki. Dlatego, nim zaczniemy wdrażać system kar, najpierw płatnik powinien wymagać od świadczeniodawców utrzymania odpowiedniego standardu obsługi klienta i od tego warunkować podpisanie umowy. Zacznijmy od systemowego badania jakości usług medycznych, NFZ jest zresztą do tego zobligowany.

Mowa o ustawie o jakości w opiece zdrowotnej i bezpieczeństwie pacjenta, w której jednym ze wskaźników jakości są wyniki opinii pacjentów na temat udzielonych świadczeń.

Do tej pory nie wdrożono badania opinii pacjentów i zastanawiam się dlaczego. Nie pytamy pacjentów o to, jakie są, nazwijmy to po imieniu, ich traumy korzystania z systemu. A to właśnie opinie klientów są w biznesie głównym źródłem wiedzy o kierunkach dalszego doskonalenia.

Powinniśmy więc mieć systemy do obsługi klientów i badanie ich satysfakcji. Czy coś jeszcze?

Tak, stosujemy system zarządzania kolejką. Tu mogę podać przykład znanych mi placówek medycznych, które osiągnęły no show na poziomie 3%. Dane światowe pokazują, że nie ma możliwości zlikwidowania zjawiska niezgłaszalności się pacjentów, nawet w sektorze prywatnym poziom ten wynosi około 10%.

Co można zatem zrobić, żeby zejść z 10% do 3%?

Jednym z najskuteczniejszych rozwiązań są praktyki stosowane np. przez linie lotnicze, czyli tzw. over booking. Takie podejście okazało się kluczem do sukcesu sieci Salve Medica. Dyrekcja placówek umówiła się z personelem, że rejestracje będą zapisywać więcej pacjentów niż to wynika z harmonogramu, monitorować na bieżąco ich pojawianie się i ewentualnie wydłużyć czas pracy, najczęściej jednak - zgodnie z prawdopodobieństwem - ktoś nie przychodzi. 3% luka w harmonogramie to efekt zastosowania nowatorskiego podejścia do zarządzania pracą personelu. Oczywiście placówka dysponuje nowoczesną rejestracją telefoniczną i online, wysyła przypomnienia sms z możliwością odwołania wizyty i w przypadku braku odpowiedzi podejmuje aktywny kontakt telefoniczny z pacjentem. Dzisiaj potrzebujemy zainwestować w budowę odpowiedzialnej kultury korzystania z usług, której trzeba obywateli nauczyć.

"Podstawową funkcją dobrze zorganizowanych i zrównoważonych systemów ochrony zdrowia jest prewencja chorób, profilaktyka i promocja zdrowia."

Wyobrażam sobie, że tłumaczenia mogą dotyczyć nakładów finansowych.

Dzisiaj systemy smsowe są już bardzo dostępne cenowo, mają je nasze manikiurzystki i fryzjerki. Nie przyjmuję argumentu, że nie stać na nie placówek medycznych, których przychody są liczone często w milionach. To brak troski o komfort pacjenta i efektywność placówki. Profesjonalna jakość obsługi pacjenta w sektorze usług zdrowotnych to minimum, które powinno być zagwarantowane także powszechnie w systemie ubezpieczenia publicznego.

Czy ten cały obraz mimo wszystko napawa panią energią do działania?

Wychodzę z założenia, które jest oparte na doświadczeniu, że głos środowiska eksperckiego jest słyszalny i powoli, ale jednak nadaje kierunek zmianom. Musimy integrować środowiska i tworzyć warunki do rozmowy z decydentami, bez niej nie pójdziemy do przodu. Wyrażam sobą entuzjazm i chcę być głosem eksperta, który nie tylko krytykuje, ale przede wszystkim pokazuje paletę rozwiązań i zachęca do dyskusji na ich temat. Pragnę swoim przekazem powiedzieć: mamy na stole wiele alternatyw, usiądźmy i zacznijmy o nich rozmawiać ze sobą, ale i ze społeczeństwem, zakładając, że ono jest racjonalne, ale mocno niedoinformowane. Dlaczego? Bo nie prowadzimy z nim żadnej pogłębionej debaty o zdrowiu, przedstawiamy je tylko w kategoriach kryzysu, kolejek, braku pieniędzy. Politycy marginalizują zdrowie w swoich programach wyborczych. A media rzadko są skłonne pokazać, co się nam już udało. W rezultacie Polacy nie ufają systemowi publicznemu, są przeciwni podniesieniu składki, bo nie rozumieją, co się w tym systemie dzieje, mają za sobą dużo negatywnych osobistych doświadczeń lub nawet ich brak, ale udziela im się powszechna opinia. A mogłoby być istotnie lepiej, gdyby tylko pacjent mógł liczyć na pomoc w poruszaniu się po tym zagmatwanym systemie i na lepszą komunikację. Niestety to jedna z najsłabszych stron polskiego systemu.