Kiedy jesień puka w okna, najlepiej pomyśleć o wiośnie. Albo od razu przenieść się tam, gdzie drzewa zaczynają się zielenić, a kwiaty wybuchają kolorowymi pąkami. Do miasta, na którego przedmieściach skaczą kangury, za rogatkami spotkać można pingwiny i kolonie fok. Przenieśmy się do Melbourne.
Australię kocham nie tylko za to, że daje mi możliwość przeżycia wiosny w momencie, kiedy w Europie większość ludzi łapie jesienną chandrę. Izolacja tego kraju sprawia, że stała się lądem pełnym tajemnic, rajem pełnym puchatych koala i kangurów, które spotkać można tu częściej niż w Polsce sarny. W tym kraju jest wszystko: pustynia, tropik, ośnieżone stoki gór, rafy koralowe. W Australii turystyczny sukces czeka na każdego podróżnika, nawet tego najbardziej marudnego. Kontynent na antypodach z jednej strony mnie zaskoczył, z drugiej w jakiś przedziwny sposób okazał się swojski. Tutejsze metropolie mają małomiasteczkowy charakter, choć niemal każda może pochwalić się strzelistymi drapaczami chmur skupionymi w city. Jednak to, co urzeka najbardziej, to niska zabudowa, szerokie ulice i ogromne przestrzenie wypełnione parkami, w których można urządzać pikniki. Wszystko skrojone na wymiar, tak, by cieszyć się życiem. Prawdziwe atrakcje zaczynają się tu daleko od centrum, właściwie działa tu dziwna zasada, że im dalej od wieżowców Southbanku tym ciekawiej.
NATURA PONAD WSZYSTKO
Nie zapominajcie o wodzie, w końcu Australię oblewają dwa oceany. To, co dla tego kontynentu najbardziej charakterystyczne, można znaleźć blisko wody. W Sydney to osławione Opera i Harbour Bridge, jednak by zobaczyć najpiękniejszy fragment australijskiego wybrzeża, trzeba ruszyć na południe. Pomiędzy Melbourne a Adelajdą, przez poszarpane, klifowe wybrzeże prowadzi Great Ocean Road, droga w pełni zasługująca na swój przydomek. Wzdłuż szlaku leżą najpopularniejsze australijskie kurorty.
Warto mieć to na uwadze, bowiem odległości między najpopularniejszymi atrakcjami nie są małe. No chyba, że liczy się dla was droga, dopiero po niej cel. Podróż może być zaskakująca. W Australii odległości mierzy się w godzinach jazdy samochodem. Jadąc o zmroku lub o świcie trzeba uważać na wyskakujące na drogę kangury. Spotkanie z nimi często okazuje się katastrofą. Bywa, że atakują nawet w mieście. Na co dzień to miłe stworzenia, jednak radzę uważać na siebie osobom, które lubią uprawiać samotnie jogging w pustych parkach.
MIASTO Z DUSZĄ
Życie towarzyskie Melbourne skupia się w okolicach portu. W weekend na nabrzeżu i w przyległych ulicach jest tłoczno, kwitnie clubbing. Puby czynne są do rana, ale tylko w piątki i soboty, bowiem w dni powszednie ścisłe centrum szybko idzie spać, by z otwartą głową móc rozpocząć kolejny dzień. Centrum miasta czaruje niemal na wszystkich widokówkach. Southbank, dzielnica wieżowców odbija się w wodach rzeki Yarra. Flinders Street – tutejsza Marszałkowska - w ciągu dnia jest zabiegana. By odetchnąć choć przez chwilę, miejscowi wpadają do Królewskich Ogrodów Botanicznych. To prawdziwe cacko, warte odwiedzenia o każdej porze roku.
Za epicentrum kulturalne uznaje się Plac Federacji, który kilka lat temu zyskał nowoczesny wygląd i stał wizytówką miasta. Nie trzeba tu robić nic specjalnego, wystarczy usiąść na betonowych schodach i przyglądać się przechodniom. Swanston St, ze wspaniałą architekturą kolonialną pozwala się przenieść w czasy wiktoriańskie, podobnie jak Town Hall, klasyk z epoki gorączki złota, pasaż handlowy Royal Arcade z 1869 r. czy Manchester Unity Building – unikat neogotyku z lat 30. XX wieku.
Nie zapominajcie o Queen Victoria Market, największym targu w Australii, który działa nieprzerwanie od stu lat i jest tak popularny, że organizuje się do niego specjalne wycieczki. Znajdziecie tu nawet polską kiełbasę. Warto też zajrzeć do Muzeum Melbourne, jednego z największych i najnowocześniejszych na świecie, by na koniec zrobić sobie zdjęcie z widokiem na Flinders Street Station, czyli na największy dworzec w Melbourne. Jeśli będziecie mieli jeszcze siłę, pozachwycajcie się uliczną sztuką, w końcu Melbourne to światowa stolica street artu.
CZAS NA ODDECH
Jeśli zrobiliście już zdjęcie wszystkim najważniejszym atrakcjom w centrum, czas na relaks. Oddech najlepiej złapać na przedmieściach, w St. Kilda. Dla miejscowych to najlepszy adres w stanie Victoria. Na najpopularniejszy deptak Melbourne przyjeżdżają tłumnie, a plażę dzielą zgodnie z pływakami, nawet małymi pingwinami. To nie żart - pingwiny regularnie wychodzą tu z morza. Często spotkać je też można na końcu mola.
W St. Kilda nie trzeba leżeć, można spacerować, pojeździć na rowerze czy na rolkach, po Esplanadzie, promenadzie ciągnącej się wzdłuż wybrzeża. Można też sprawdzić, jak smakuje kitesurfing. Szkół z profesjonalnymi nauczycielami tego sportu wokół nie brakuje. Pomimo bliskości tętniącego życiem centrum miasta, obszar maluje spokojny obraz. Panuje tu niepowtarzalna atmosfera artystycznej bohemy, nie tylko w niedzielę, kiedy odbywa się cotygodniowy targ sztuki zwany Esplanade Markets.
W błękitne wody Phillip Bay spoglądają domy z koronkowymi fasadami, pamiętające rządy królowej Wiktorii. Żeliwne kolumny loggii i wielką dbałość o detal widać niemal wszędzie. Domy w stylu kolonialnym nadają dzielnicy specyficznego charakteru i niepowtarzalnego klimatu. Przechadzając się obok, można się poczuć jak w innej epoce. Zupełnie podobnie jest w tutejszym lunaparku, który skończył sto lat i jest jednym z najstarszych w Australii.
SZCZĘŚLIWY JAK AUSTRALIJCZYK
Kiedy zapada zmrok miejscowe puby, kawiarnie i restauracje wypełnia tłum, ożywa muzyką i całonocnymi imprezami. Do wina zamówić można jedną z kulinarnych ekstrawagancji, choćby stek z kangura. Jeśli macie opory przed daniem z kangura, w miejscowych pubach dostaniecie też wyborne krewetki i kalmary. Miejscowi sięgają po rybę z frytkami, steki, hamburgery z burakiem, popijając ginger beer albo Lime and Bitters, czyli bezalkoholowym koktajlem na bazie lemoniady. Jest też wino, a jakże! W końcu Melbourne to region, w którym rosną soczyście zielone winorośle, i z którego w świat jadą najlepsze australijskie wina. Mieszkańcy Australii są równie wyjątkowi jak ich kraj. W świecie, gdzie wszyscy się spieszą i ciągle rosną wymagania wobec ludzi, oni zachowują spokój, poczucie humoru i fantazję. Przyjezdnych zaskakują życzliwością. Melbourne bije na głowę inne miasta pod względem sympatyczności obywateli. Większość z nich uważa, że nie ma problemów z nawiązywaniem nowych znajomości, a aż 92 proc. mieszkańców jest zadowolonych z tego, gdzie mieszka.