MICHAŁ TARGOWSKI
DYREKTOR OLIWSKIEGO ZOO
Moja studniówka odbyła się w 1972, a może w 1973 roku (śmiech). Bardzo dobrze pamiętam te czasy. Obchodziłem ją w mojej szkole – gdańskiej „Jedynce”. Klasa, w której zazwyczaj odbywały się nasze zajęcia lekcyjne, przeistoczyła się w salę posiłkową. Każdy z nas, z pomocą rodziców przygotował jakieś przekąski. Tańce i hulanki odbywały się natomiast w pięknej auli. Nie przypominam sobie, abyśmy tańczyli poloneza. Być może tańczyli go tylko wybrani. Było bardzo uroczyście, chłopcy przyszli w garniturach, kupionych specjalnie na tę okazję, a dziewczęta prezentowały się wytwornie.
Muszę zaznaczyć, że to były czasy ogromnej dyscypliny. Mieliśmy nawet nakaz chodzenia do fryzjera, gdy włosy były zbyt długie. Szanowaliśmy naszych pedagogów, a już zwłaszcza naszą ukochaną wychowawczynię. Nikomu nawet do głowy nie przyszło, aby na studniówce pić alkohol. Pamiętam, że jeden z moich kolegów przyszedł w krótkich spodniach. To miał być rodzaj dowcipu, który nie zyskał uznania. Kolega został wyproszony przez dyrekcję. Takie to były czasy.
Wiem, że byłem bardzo zadowolony z mojego garnituru. Fajnie na mnie leżał (śmiech). Był ciemnogranatowy, trochę wpadający w czerń. Posłużył mi jeszcze przez kilka dobrych lat, ale potem człowiek trochę się rozrósł (śmiech). Miałem na sobie również białą koszulę i dość szeroki krawat, który mój tata przywiózł z delegacji w Budapeszcie. Fakt, że był zagraniczny dodawał mi pewności siebie.
Muzykę puszczano z magnetofonu. To była era cudownego rock and roll’a, a w trakcie balu koledzy z równoległych klas zaczęli grać na gitarach. To było naprawdę imponujące. Królem parkietu nigdy nie byłem. Lepiej czułem się przy wolnych utworach, a one dużym wzięciem na studniówce się nie cieszyły. Pamiętam, że przeżywałem, czy będę miał okazję zatańczyć z jakąś koleżanką. To było naprawdę duże wydarzenie.