„Niektórzy ludzie umierają w wieku 25 lat, ale chowa się ich po siedemdziesiątce” – powiedział kiedyś Benjamin Franklin. Co zrobić, by tego uniknąć? Czy w ogóle da się roztrzaskać „szklany tunel”? Michał Pawlik, autor książki „Endorfinowy granat” udowodnia, że to możliwe. Rzucił wszystko i wyruszył w rowerową podróż po Azji Południowo-Wschodniej. Plan był prosty – odnaleźć zaginioną duszę, spotkać lepszego siebie i na nowo zdefiniować własne życie. Czy faktycznie coś się zmieniło w jego życiu? Czy spełniły się jego oczekiwania? Czy taki krok jest czymś więcej niż życiową nonszalancją? I czy warto kupić bilet w jedną stronę? Przeczytajcie.
Rzuć wszystko i jedź w Bieszczady - ta myśl krąży po głowie niejednemu Polakowi. Większość z nas mogłaby ją w jakimś stopniu zrealizować. Jednak gdy pojawia się pomysł „rzuć ciepłą posadkę, sprzedaj, co możesz i jedź”, zaledwie promil rozważy go na poważnie. Dlaczego to takie trudne?
Ludzie często przyjmują styl życia, który jest im podany na tacy, gotowy produkt – wystarczy wziąć z półki i zaimplementować. Ta uniwersalna strategia co do zasady działa, jest jak garnitur ze sklepowego wieszaka – dość dobrze pasuje na każdego, ale na nikim nie leży idealnie. Czasami warto poszukać czegoś, co jest szyte na miarę, stylu życia zaprojektowanego przez nas i dla nas. Dlaczego to trudne? To wymaga zadania sobie bardzo trudnych pytań i udzielenia szczerych odpowiedzi. Poza tym trudno jest tylko do pewnego momentu.
No właśnie, wydaje mi się, że do momentu zwyczajnego, najprostszego podjęcia decyzji.
Jeśli zdecydujemy się na konkretny ruch, to reszta jest już naturalną koleją rzeczy. Z boku może się wydawać, że takie decyzje są lekkomyślne, ale tak naprawdę ryzyko jest minimalne. Każdy potrzebuje w życiu etapu, w którym spojrzy na siebie z dystansu, zastanowi się, co dalej robić, w którą stronę pójść. Podróż jest świetną okolicznością, by znaleźć odpowiedzi. A jeżeli uznamy, że chcielibyśmy zawrócić, w większości przypadków możemy zawinąć do punktu wyjścia, mając bezcenny bagaż doświadczeń. Jak piszę w „Endorfinowym granacie”, człowiek, który wraca z podróży, jest zupełnie inny od tego, który w nią wyruszył.
A może to kwestia charakteru?
I charakteru, i sytuacji życiowej, i trochę okoliczności. Uniwersalna prawda jest taka, że gdy ktoś wyznaczy sobie konkretny cel, zbuduje plan jego realizacji i będzie wystarczająco wytrwały, to po prostu go osiągnie. Wbrew pozorom, nie jest to aż tak trudne ani drogie, nie jest też nieodwracalne. Ludzie mylnie traktują to jak bezwzględnie nieodwracalną zmianę, a nasz mózg ma wbudowany pierwotny lęk przed zmianami. Tymczasem ostateczną decyzję o tym, jak potoczy się nasze życie, podejmujemy sami. Uważam, że taka podróż bardzo dużo w człowieku zmienia i rzadko wraca się do poprzednich zajęć.
Ty wróciłeś?
Nie (śmiech). Pracowałem w bankowości, teraz doradzam firmom przy projektach rozwojowych, a także prowadzę swoje przedsięwzięcia. Na dzień dzisiejszy nie planuję powrotu do korporacji i w zasadzie nie chcę się nigdzie zatrudniać.
Wydaje się, że wiodłeś życie idealne: medytacja, sporty walki, nauka języków, gry na gitarze, bogate życie towarzyskie, zbilansowana dieta, mnóstwo zainteresowań, pieczołowita praca nad sobą, nienaganna posada w korporacji… jednak okazało się, że to za mało. Postanowiłeś „pieprznąć wszystko i wyjechać do Azji”.
Faktycznie, w pewnym momencie stwierdziłem, że moje życie nie powinno już tak wyglądać. Każdy ma swoje etapy i cała przyjemność z życia wynika z tego, żeby we właściwym momencie zauważyć nadchodzący koniec jednego i zaplanować kolejny. Jeżeli w odpowiedniej chwili nie wyłapiemy tego, że pewien rozdział w życiu się skończył, to będziemy się szarpać z rzeczywistością i funkcjonować na autopilocie, a przecież nie o to chodzi. Wierzę w to, że brawura życiowa to drobny luksus, na który od czasu do czasu stać każdego. Dzięki niej mamy później ciekawszy bilans. Życie mija codziennie, a największe ryzyko ponosimy, zapominając o tym, zajęci codziennością.
Właśnie to popchnęło cię do przodu?
Poczułem, że model, który sobie zbudowałem i który całkiem fajnie funkcjonował, zwyczajnie się skończył. Zmiany w człowieku i zmiany na zewnątrz – to jest to, co popycha do decyzji. Może trochę też odwaga, chociaż nie jestem do końca pewny.
Wyjeżdżasz do Azji i przez pół roku podróżujesz - rowerem lub lokalnymi autobusami - po Tajlandii, Birmie, Laosie i Wietnamie. Później przenosisz się na Filipiny, by następnie zakończyć podróż w Malezji. Sześć krajów, sześć miesięcy. Spełniły się Twoje oczekiwania?
Paradoks tkwi w tym, że nie miałem oczekiwań, więc trudno było się rozczarować. Chciałem po prostu wyjechać, odciąć się od mojej ówczesnej codzienności, pobyć blisko natury, chłonąć klimat Azji, w której się zakochałem lata wcześniej. Bardzo dużo czasu spędziłem tam w stanie ogromnej wdzięczności. Nasyciłem się azjatyckim klimatem. Zbudowałem nowy sposób patrzenia na świat. Zaplanowałem nowe życie. Teraz tak sobie myślę, że faktycznie można powiedzieć, że moje oczekiwania się spełniły.
Zapytam inaczej: czy coś się zmieniło? To była zwykła podróż, czy może wyprawa w głąb siebie?
Zmieniło się wszystko. Gdy wyjeżdżasz gdzieś na dłużej, jesteś wyrwana z korzeniami ze swojej rzeczywistości. Nie docierają do ciebie znane bodźce, a stare schematy stają się bezużyteczne, więc mózg zaczyna działać w nowym rytmie, wypływa na całkiem nowe wody. To czas, kiedy zajmujesz się wyłącznie sobą, podejmujesz tematy, które wcześniej kiełkowały, poruszasz sprawy osobiste, na które nie było czasu i energii w pędzie codzienności.
Wspomniałeś o czasie i energii. Podobno to twoim zdaniem najcenniejsza waluta.
Najbardziej wartościowa i wiecznie niedowartościowana. Często prowadzimy walkę, w której przedmiotem są pieniądze i prestiż. Walka na tym polu oznacza, że wydatkujemy najcenniejsze zasoby – swój czas i energię, a na koniec otrzymujemy nagrodę, która często nie jest warta stoczonej walki. Czasami wkładamy tak dużo energii w to, by życie wyglądało pięknie w oczach innych, że nie wystarcza nam już zasobów, aby uczynić je pięknym dla siebie. Gdy ktoś tyra cały tydzień, aby zarobić pieniądze, a potem biega przez weekend po sklepach, aby je wydać na nieistotne gadżety, to trwoni energię i czas.
Wróćmy do podróży. Moment przełomowy?
Był birmański Nowy Rok. Siedziałem na plaży w Birmie. Byłem sam. Płonęło ognisko. Wpatrywałem się w morze i w ogień na przemian… Atmosfera Nowego Roku tworzyła wyjątkową aurę nowych początków. Wtedy coś się we mnie zadziało. To był dla mnie bardzo osobisty moment, coś wewnątrz pękło. Trudno to opisać, po prostu coś kliknęło. Później klikało jeszcze wielokrotnie.
A chwila, którą zapamiętałeś szczególnie?
Pamiętam, jak jechałem na rowerze w Laosie, w nadziei, że w niedługim czasie na horyzoncie pojawi się jakaś wioska. Myślałem, że już dotarłem, po czym okazało się, że byłem pośrodku pustkowia, a przede mną wyrosła wielka góra. Ściemniało się. Namiot niby był, ale jakoś nie chciałem z niego korzystać. Mały rowerek, wielki plecak, wylewałem z siebie siódme poty. Na przemian jechałem i prowadziłem mój pojazd. Zaczęło być nerwowo – odgłosy z dżungli nie zachęcały do noclegu pod chmurką. W końcu dotarłem na szczyt. Wielka radość. Później szybki zjazd. Dojechałem do jakiejś wioski, podszedłem do pierwszego lepszego domu, gdzie bez zastanowienia mnie przyjęli. Poczęstowali zupką bambusową i ryżem. Zjedliśmy wspólnie posiłek, który smakował jak najlepsze danie na świecie. W takich chwilach rodzą się uczucia ogromnej wdzięczności i postawa przyjmowania tego, co przynosi życie – bez oceniania. Ludzie, atmosfera, słońce, przygoda - wszystko razem tworzy świetny koktajl.
A teraz? Wróciłeś. Wydałeś książkę. Czy „Endorfinowy granat” to kolejna rzecz na liście tych dających szczęście, czy zwieńczenie i w pewnym sensie podsumowanie jakiegoś etapu?
Lubię myśleć, że „Endorfinowy granat” to siła, odwaga i zuchwałość potrzebne do budowania życia według własnego projektu. Wszystko zaczęło się od sterty notatek zapisanych w zeszytach i mojego bloga, a idea napisania książki narodziła się pod koniec podróży. Włożyłem w tę książkę całe serce i dla mnie to w pewnym sensie jest szczęście, symbol zmiany. Masz rację, to jest podsumowanie, ale i rozpoczęcie nowego etapu. „Endorfinowy granat” nie jest tylko lekturą podróżniczą. To daleka podróż, którą odbywasz z każdą stroną. To wzbogacenie się o nowe punkty widzenia i sposoby na szczęśliwe życie. Akcja toczy się na trzech poziomach – relacji zdjęciowej, opisie poszczególnych miejsc i przemiany wewnętrznej. Gdy tekst podróżniczy przeplatany jest fragmentami osobistych refleksji, to efekt oddziaływania jest bardzo silny. Wierzę w to, że „Endorfinowy granat” otwiera w głowie drzwi dla nowatorskich koncepcji. To, co wydawało się z pozoru niemożliwe, pokazane jest oczami zwykłego człowieka, który zmaga się z trudami codziennego życia.
Co dalej?
Niedawno wróciłem z czteromiesięcznej podróży po Indiach. Pod koniec roku planuję kolejną. Już teraz mogę zdradzić, że myślę o Ameryce Południowej.