MAŁGORZATA OLIWIA SOBCZAK
PANI NA ŻUŁAWACH
MAŁGORZATA OLIWIA SOBCZAK
PANI NA ŻUŁAWACH
Choć mieszka w Sopocie, to serce rwie się na Żuławy. Skupiona na badaniach, nauki społeczne i humanistyczne traktuje jako skarbnicę wiedzy o ludziach. Tajemnice i nieoczekiwane sploty akcji przelewa na karty kolejnych książek. Zainspirowana Cortazarem i muzyką wie, że szczęście i przeszłość zawsze idą w parze. O prawdziwych historiach, którym zawsze towarzyszą emocje opowiada Małgorzata Oliwia Sobczak, autorka zdobywającej serca czytelników powieści „Ona i dom, który tańczy”.
Żuławy to dobre miejsce akcji?
Mają dla mnie osobiste znaczenie. Na Żuławy po II wojnie światowej przybyli moi dziadkowie. We wsi o nazwie Drewnica, będącej przestrzenią fabularną książki, dziadkowie się poznali, zakochali i zamieszkali w pięknym gburskim domu, który stał się pierwowzorem dla tytułowego „domu który tańczy”. Tam na świat przyszła moja mama, która zresztą pobrała się z tatą w opisywanym w książce kościele Najświętszej Marii Panny w Żuławkach. Drewnica to kawał życia. Wszystkie święta, uroczystości i wakacyjny czas. Moja mała Arkadia – świat beztroskiego, błogosławionego dzieciństwa i szczęśliwości. Najlepsze miejsce akcji.
Pisarka z powołania?
Pierwszą książkę – baśń „Mali, Boli i Królowa Mrozu” opublikowałam dwa lata temu. Do jej napisania skłoniły mnie osobiste doświadczenia, z którymi nie mogłam sobie poradzić. Przekładanie własnych emocji na papier stało się dla mnie formą psychoterapii, jednocześnie odblokowując we mnie wcześniejszą blokadę twórczą. Od dziecka czułam, że chcę pisać. Od pierwszej klasy szkoły podstawowej prowadziłam pamiętniki, które piętrzą się teraz na regale w moim dawnym pokoju. Pisałam też krótkie opowiadania. W liceum kreśliłam wiersze, eksperymentując ze słowem. Czas studiów kulturoznawczych stał się okresem pisania esejów i prac naukowych, dziennikarstwo upłynęło pod znakiem pisania artykułów prasowych. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze. Jednak dopiero osobista utrata pozwoliła mi poznać wachlarz prawdziwych, skrajnych emocji, których chyba trzeba doświadczyć, by móc budować fikcyjne światy mające dla czytelnika autentyczny wymiar.
Z planem?
„Ona i dom, który tańczy” zaczęłam pisać tuż po ukończeniu baśni. Fragmenty powieści, pewne wątki, czy tropy powstały w mojej głowie na długo przedtem. Jednak dopiero
po czasie ułożyły się w spójną opowieść.
Co inspirowało?
Z pewnością „Ciemno, prawie noc” Joanny Bator. Dalej Julio Cortazar i klasyk „ Gra w klasy”. Podobnie jak „Grę w klasy”, książkę „Ona i dom, który tańczy” można czytać na dwa sposoby. Odbiorcy wyłapią paralelę związaną z samym podziałem książki na części. Nie mogę pominąć również Majgull Axelsson, o której zawsze myślę jak o bratniej duszy. Bliska jest mi wrażliwość tej szwedzkiej pisarki, jej sposób widzenia świata. Podobieństwa związane z tematyką i elementami realizmu magicznego odnaleźć można w „Domu duchów” Isabel Allende, czy „Sto lat samotności” Margueza. Mogłabym tak wymieniać bez końca.
Historia wydarzyła się naprawdę?
W fikcyjną fabułę książki wplotłam wątki biograficzne związane z życiem członków mojej rodziny i innych osób wpisujących się w drewnicką społeczność. Są to tylko strzępy prawdziwych historii i wspomnień, pourywane, sfragmentaryzowane i dostosowane do potrzeb fabularnych. Są prawdziwe wątki, które rozwinęłam w zupełnie abstrakcyjnym kierunku i co ciekawsze cechy charakteru lub wyglądu kogoś mi bliskiego, powiedzonka lub wyrwane z kontekstu zdania, które zapadły mi w pamięć.
Dla kogo jest „Ona i dom, który tańczy”
To książka dedykowana przede wszystkim kobietom – tym, które kiedyś kogoś straciły, które kiedyś kochały, które mają w sobie ten specjalny zasób wrażliwości nakazujący nieustannie analizować własne życie. Ale to również powieść dla wszystkich osób poszukujących w literaturze specyficznego rodzaju emocjonalności, który zawarty został na kartach mojej żuławskiej opowieści. Z pewnością nie jest to książka dla każdego i nie każdemu będzie się podobać.
Szczęście jest na wyciągnięcie ręki?
Szczęście to złożona i trudna do jednoznacznej oceny kategoria. Do niektórych los często się uśmiecha, przynosząc szczęście w sposób oczywisty, niezobowiązujący, zupełnie naturalny. Dla innych poszukiwanie szczęścia to trudna i żmudna praca. W książce pokazałam, że największą barierą w odnajdywaniu szczęścia jest zamknięcie się w więzieniu bolących wspomnień i traum z przeszłości. W zbudowanym przeze mnie świecie warunkiem nadejścia szczęścia jest rzetelne przepracowanie przeszłości, które pozwoli na odcięcie się od tego, co było i zatrzaśnięcie pewnego etapu życia. Dopiero wtedy człowiek jest gotowy, by przyjąć dobre rzeczy pojawiające się na jego drodze. Brak konfrontacji z tym, co człowieka boli, uwiera lub wewnętrznie dręczy, prowadzi do sytuacji, w której szczęście, nawet jeśli się je odnajdzie, zawsze będzie pęknięte i jedynie pozorne.
Można odciąć się od przeszłości?
Jedynie w wymiarze symbolicznym. Nie sposób wymazać tego, co było, nie można zmienić biegu wydarzeń. Przeszłość w mniejszym lub większym stopniu wpływa na to, kim jesteśmy i jak wygląda nasze życie. Odcięcie się od przeszłości może polegać na pogodzeniu się z pewnymi doznanymi krzywdami, wyciągnięciu wniosków, skupieniu się na przyszłych celach i kreowaniu własnego życia, by było lepsze, bardziej wartościowe, piękniejsze.
Przeszłość ma znaczenie?
Jestem właśnie w trakcie lektury nowej książki Joanny Bator „Purezento”, w której autorka nawiązuje do sztuki kintsugi, czyli naprawiania pękniętej ceramiki za pomocą złota i żywicy. Piękną ideę Bator odniosła do kruchego człowieka doznającego krzywd, który podejmuje ciężką pracę, by zbudować swoje życie na nowo. Nie ukrywa on swoich ran, sklejając siebie na powrót, zyskując złote blizny. Metafora w doskonały sposób odzwierciedla zaprezentowane w książce „Ona i dom, który tańczy” podejście do procesu gojenia duchowych ran człowieka. Ten wątek podjęłam również w mojej baśni „Mali, Boli i Królowa Mrozu”, w której główna bohaterka godząc się z przeszłością i przechodząc proces transgresji, symbolicznie zabija smoka. Wszystko co złe można przekuć w dobro - codziennie przypomina mi o tym wytatuowana na moim ciele ilustracja przedstawiająca tytułową Mali walczącą ze smokiem.
W Pani domu jest magia?
Dom to miejsce szczególne. Bardzo osobista przestrzeń, schron, w którym każdy powinien czuć się bezpiecznie. Dom rodzinny to również miejsce wiążące się z różnorodnymi, nierzadko pierwszymi lub przełomowymi wspomnieniami, emocjami, doświadczeniami, zarówno dobrymi, jak i złymi. To sprawia, że dom zyskuje w umyśle człowieka wyjątkowy charakter. Wierzę w energię miejsc i przedmiotów i muszę przyznać, że dom, który stał się pierwowzorem „tańczącego”, z pewnością ma energię specyficzną i trudną do racjonalnego zdefiniowania.
Bywa Pani sentymentalna?
Zdecydowanie tak. Sentymentalna, emocjonalna. Bardzo łatwo się wzruszam. Czasami wystarcza mały impuls, by zmaterializować we mnie wspomnienia, które wywołują łzy, wzruszenie lub radość. Powracające obrazy zawsze łączą się u mnie z konkretnymi kolorami, zapachami, kształtami i przede wszystkim z emocjami, które towarzyszyły mi konkretnego dnia. Wydarzenia z przeszłości potrafię odtworzyć w głowie niemal z zegarmistrzowską precyzją.
Zawód pisarka, czy naukowiec?
Pisarka z zapędami naukowymi (śmiech). Choć tytuł pisarki nadal brzmi bardziej, jak marzenie, niż rzeczywistość. Jeśli chodzi o naukę, to z pewnością jest ona dla mnie bardzo ważna. Z nią wiąże się nie tylko moja droga zawodowa, ale również mój sposób postrzegania świata i interpretowania otaczających mnie zjawisk. Nawet w codziennym życiu często myślę kategoriami naukowymi. Taki świat mnie interesuje. Jednocześnie nie jest to rzeczywistość wytarta z duchowości – w moim życiu nauka i duchowość
zdecydowanie idą w parze.
Wyłącznie pasja?
Tak, mam jednak ogromną nadzieję, że kiedyś stanie się również sposobem na życie. Pamiętam, jak tuż po studiach poszłam na rozmowę kwalifikacyjną w sprawie pracy w firmie, która jak się potem okazało zajmowała się sprzedażą rur stalowych. Rekruter spytał mnie, jak widzę siebie za dwadzieścia lat. Bez wahania odparłam, że siedzę na balkonie w barcelońskim mieszkaniu i pracuję nad własną powieścią. Oczywiście pracy nie dostałam. Ale marzenie pozostało niezmienne.
Wrażliwa marzycielka z wyobraźnią?
Te cechy z pewnością są niezwykle pomocne w pracy twórczej. Niekiedy jednak gmatwają życie codzienne, prowadząc do nadinterpretowania pewnych zjawisk czy zachowań. Z tą wyobraźnią trzeba mieć się
na baczności (śmiech).
Pisze Pani o kobietach. Zna je pani?
Faktycznie zarówno baśń „Mali, Boli i Królowa Mrozu”, jak i powieść „Ona i dom, który tańczy” opowiadają o kobietach i pisane są z perspektywy kobiet. Piszę o kobietach, ponieważ wydaje mi się, że je lepiej rozumiem – bliskie są mi mechanizmy ich myślenia, ich świat wewnętrzny czy energia emocjonalna, którą Helene Cixous porównała do długiego utrzymywania się pod taflą wody i rzadkiego wynurzania się dla nabrania tchu. Kobieca złożoność, pewna tajemniczość – to właśnie aspekty, które mnie interesują.
MAŁGORZATA OLIWIA SOBCZAK