MAREK SZUMSKI I IGOR STOCHMIAŁEK.
NIE MA ZIEWANIA, CZYLI PRZYJAŹŃ  ZAHARTOWANA W GÓRACH

Życie to największa przygoda. Każda minuta niesie możliwości a każda chwila staje się pięknym wspomnieniem, które po latach ogląda się z takimi samymi wypiekami na twarzy. Igor Stochmiałek i Marek Szumski, zwolennicy pierwszej zasady dynamiki Newtona na każdym kroku podkreślają - nie ma ziewania! Akcja wywołuje reakcję, dlatego piękni, młodzi i pomysłowi porwali Trójmiasto od tanecznego parkietu po górskie szczyty. Dwaj przyjaciele, pewnie czasem i z boiska opowiadają, że nuda to wymysł leniuchów, działania pro bono dodają skrzydeł, a jeśli męska przyjaźń to zawsze na wieki i aż po grób.

Jak to nie ma ziewania?

Igor Stochmiałek (I.S.): Życie jest za krótkie na nudę! Jakieś 7 lat temu spotkaliśmy się z Markiem po latach. W Szkole nie byliśmy przyjaciółmi, znaliśmy się jedynie. Wpadając na siebie kilka razy na gdyńskiej Flocie, judoka z pływakiem mijali się szukając pomysłu, aby coś wspólnie zrobić.

Marek Szumski (M.S.): Dobra komitywa wystrzeliła na mojej parapetówie. Igor przyszedł i tak zostało. Mieliśmy paczkę ludzi, jednak nikt nie chciał wyjść przed szereg, aby coś zorganizować. Pomysł narodził się spontanicznie i był to cykl imprez przebieranych pod hasłem „Nie ma ziewania”. Jesteśmy gośćmi, którzy lubią zabawę, taniec jako ekspresję emocji. Mieliśmy trochę więcej czasu, nasze firmy pozwalały na bufor pół godziny dziennie, aby podzwonić i wynająć klub, animatorów. I tak się zaczęło. 

Zaczęła się wielka trójmiejska zabawa. Był każdy!

I.S: Faktycznie, pomysł chwycił, ludzie chcieli się bawić, bez skrępowania, na luzie, kulturalnie, ale z dozą kontrolowanego szaleństwa, w towarzystwie fajnych ludzi. Z założenia robiliśmy to dla ludzi i odbiór był pozytywny. Uniknęliśmy trollowania w internecie.

Nie było ziewania. Nazwa, przyznajcie, wieloznaczna!

M.S: Nazwa ma korzenie w sztandarowym tekście kolegi ze studiów. Gdy ktoś siedział, nic się nie chciało, nudę było czuć w powietrzu, po prostu mówił: „Nie ma ziewania, lecimy, robimy to!”. Hasło przewodnie zostało u nas.

Początkowo był to cykl imprez tanecznych, przebieranych, ale jak nie ma ziewania, to nie ma ziewania…

I.S: Powstał pomysł na wspólne realizowanie pewnego stylu życia. Żaden z nas nie jest klasycznym kanapowcem. Chcemy korzystać z każdej sekundy.

M.S: Połączył nas duch sportu. Obaj przestaliśmy być czynnymi zawodnikami, ale nie chcieliśmy spocząć na laurach z pilotem w dłoni. Faza na sport pojawiła się sześć lat temu. Kuba Krzyżak skupiał wokół siebie miłośników biegania, Piotr Ostromęcki stworzył na gdyńskim Witominie grupę crossfitową KB&CF. Ludzie poznawali ludzi i okazywało się, że kręci ich to samo. Życie! Postanowiliśmy wraz z Małym (Igor Stochmiałek – przyp.red.) spełnić ich potrzeby. Imprezy przebierane przeplataliśmy ekstremalnymi wyjazdami. Zdobywaliśmy serca i górskie szczyty. Wkręciły nas spontaniczne podróże z wysokim poziomem adrenaliny. Twarde, męskie, bez wygód. W pewnym momencie powiedzieliśmy stop dla eventów. W dobrym momencie ponieważ uniknęliśmy prostytuowania rynku produktem, który się już obył. Równocześnie cały czas był w nas ogień do działania dlatego w głowach powstają kolejne plany.

Stały męski skład. Koedukacja nie jest wam potrzebna?

M.S: Ten męski świat to sekunda dla siebie. Daje adrenalinę i spokój. Wrócę do wychowania. Ważną rolę odgrywa to co dostaliśmy od naszych ojców, co nam pokazali, jak nas wychowali. Czyli duch rywalizacji, sport, codziennie poukładana godzinowo katorga, nie ma że boli. Fajnie jest dać dzieciakowi taki zalążek sportowego ducha. Dzięki temu wiem, że trzeba grać fair play, pomagać innym, mam jasne wartości. Mam też marzenia, a te ukryte są na szczytach gór.

I.S: Męska ekipa o podobnych oczekiwaniach, celach i strefie komfortu. Realizujemy wyzwania z głową. Zawsze przygotowani i świadomi na co się porywamy. Znamy się, ufamy sobie. Wyjazdy to nie plaża z parawanem dlatego musimy być siebie wzajemnie pewni, że każdy da radę. Koedukacja? Jestem szczęściarzem, mam wyrozumiałą partnerkę zakochaną w górach. Nie zdam się się na przypadek mając w tyle głowy, że ryzyko jest wielkie. Druga strona medalu to nasz męski świat. Chłopcy bawią się inaczej, sama wiesz!

To chłopcy czy mężczyźni? Na waszych profilach w mediach społecznościowych piękne obrazki. Pełne szaleństwo w górach! Piękni i młodzi, mimo cyferek w dowodzie. Po co ryzykować? Przecież nogi i ręce szybko się wam już nie zrosną. Na pierwszy rzut oka mężczyźni, a w sercu chłopaki w krótkich spodenkach.

I.S: Czym definiujesz mężczyznę? Wiek do czegoś zobowiązuje?

Igor, ile masz lat? 

I.S: Mam 34.

To chyba już czas na dzieci, kredyty, 4 piwa na wieczór, sex dwa razy w tygodniu. Po co rozwalać system?

I.S: Mam 34 lata i pewność, że wiem czego chcę. Łączę pracę z pasją, rozumiejąc proporcje. Kiedyś powiedzieliśmy sobie z Marasem, że nie idziemy w stereotyp. Każdy ma swoje wyobrażenia o życiu i marzenia do zrealizowania. Ja określam to jako cele i pragnienia. Kiedyś powiedzieliśmy sobie z Markiem, że nie idziemy w ten stereotyp. Nie chcę narzekać na pogodę, podatki i przymus segregowania śmieci. Nie jestem malkontentem. Nie wpadam też w skrajność w stylu peace & love. Obaj prowadzimy swoje biznesy i rozumiemy jak układać życie, co trzeba zrobić, a co można odpuścić i gdzieś zluzować. Przyjaźń, rywalizacja budują charakter, tak obaj zostaliśmy wychowani. Ciepłych kapci szybko nie będzie. 

No w kapciach raczej nie da rady ganiać się z bykami. 

M.S: Festiwal w Pampelunie był przypadkiem. Siedzieliśmy, gadaliśmy, ktoś rzucił pomysł i zaczęliśmy planować. Ogarnęliśmy temat i pojechaliśmy! Przeżyliśmy świetną przygodę, która utwierdziła nas w przekonaniu, że wolimy takie życie niż chlanie niedobrej whisky na allinclusive w Egipcie. 

I.S: Pamiętam moją okrągłą 30-tke, skoczyliśmy większą grupą do Pięciu Stawów planując bieganie i kilka randomowych wejść. Ostatniego dnia, po powrocie do schroniska z Orlej postanowiliśmy się zdrowo napić. W pewnym momencie siedzący obok Belgowie zaczęli głośno nucić swoje przyśpiewki, więc my w odpowiedzi naszą! Batalia trwała kilka godzin, był wspólny śpiew i morze picia na zdrowie! To jest ten klimat, który ja po męsku kocham w schroniskach. Tu ludzie się jednoczą.

W jak wysokie góry się zapuszczacie?

MS: Na razie jesteśmy na pięciu i pół tysiącach, raczkujemy w tym.

Turysta z Krupówek nie miałby szans?

I.S: Wszedłby siłą ambicji! (śmiech) 

M.S: Do planów podchodzimy rozsądnie. Mieliśmy pokusę, aby targnąć się na coś mocniejszego, ale jest pokora, tego nauczył mnie sport. Wysokość nie zawsze jest związana z większym niebezpieczeństwem. Niżej również może być ciężko dlatego, bezpieczeństwo przede wszystkim. 

I.S: Pamiętasz kapryśny Grossglockner? To najwyższy szczyt Austrii (3798 m n.p.m.). Widoczność zerowa, cholerne mleko, temperatura minus 25 stopni i wiatr około 50 km na godzinę. Na szczycie byliśmy minutę i uwierz mi, że tak szybko w życiu jeszcze nie schodziliśmy! Zamieć i opady zmusiły nas do powrotu na GPS-ie, bo ni cholery nie było widać, w którą stronę iść. Pokora jest konieczna. Nie można mylić pragnienia adrenaliny z głupotą. Pamiętam, jak wspinaliśmy się na Mnicha. Wszystko wesoło i fajnie, pogoda sprzyja, ptaszki śpiewają. W ułamku sekundy, tuż przed samym szczytem ewakuacja. Burza nagle rozwinęła się z taką prędkością, że od grzmotów ledwo słyszeliśmy własne myśli. Decyzja, że zjazd, przeczekanie pod skałą aż się uspokoi i powrót. Następnego dnia powtórzyliśmy akcję już bez niespodzianek. Góry to jednak góry!

Gdzie miejsce na prozę życia? Ojcostwo chyba eliminuje z zabawy?

I.S: Otwiera nowy etap. Zawsze chcieliśmy, aby to co robimy rosło razem z nami, wraz z naszymi ambicjami. Moim największym marzeniem jako mężczyzny jest przekazać dziecku wartości, tak jak zrobił to ojciec Marka i mój. Zacząć takiego małego szkraba zabierać w Tatry. To będzie oznaczało, że jako tata będę spełniony.

M.S: To jest piękne co powiedziałeś! To jest ten Igor, którego nie znamy! Na każdego z nas przyjdzie czas, ale zobacz, mamy przede wszystkim wspomnienia, a tego nam nikt nie zabierze. 

Które miejsca na mapie to wasze górskie opowieści?

I.S: Kaukaz – szczyt na Kazbeku w Gruzji, rosyjski Elbrus i Matterhorn w Szwajcarii. Wszystko co wspólnie zrobiliśmy, to powód do dumy. Miejsca, minuty, emocje, ogień. Wyprawy budują więź, zaufanie, wiarę i oparcie w ludziach. Geniusz coachingu tak tego nie wypracuje (śmiech)!

Które momenty najchętniej wspominacie?

I.S: Nie ma takich, o których można zapomnieć. Każdy jeden to piękna, osobna historia. Faktycznie są takie, z których po męsku jesteśmy dumni. To bieg byków w Pampelunie, Mont Blanc, wielkie marzenie, które my zrealizowaliśmy w 2014 roku. Bitwa na balony Luv to Be Wet w Gdyni i Around the Word, czyli trash dookoła świata jaki zrobiliśmy rok temu. Na liście jest sporo, a moc przyjaźni z Marasem powoduje, że zamkniemy ją pewnie, gdy skończy się świat. Lub my!

Ciężko się z wami zaprzyjaźnić i zacząć wspólnie bawić?

I.S: To zawsze była otwarta książka.

M.S: Prowadzimy otwarte domy. Nazwę to oldschoolowo, musi trafić swój na swego. Zobacz, my z Igorem jesteśmy totalnie inni. On jest poukładany, tabelki, cyfry. Ja znowu wizjoner na pełnym szaleństwie. Naszą główną i wspólną cechą jest pracowitość. Rodzice ją  w nas wdrożyli wraz z duchem sportu. Praca jest na jednym z pierwszych miejsc i niezależnie co by się działo zróbmy robotę, potem spotkajmy się. 

Marek, masz największą wiedzę o wspinaczce. Liny to Twoja codzienność. Pasję przekułeś w pracę?

M.S: Robię to co lubię i w czym jestem dobry. Faktycznie przekłułem góry na zarabianie. Początkowo po studiach trafiłem do biura, byłem agentem celnym, zarabiałem dobrą kasę, ale się męczyłem. Nie chciałem być w akwarium, mieć służbowego auta i codziennie zakładać koszuli. To nie jestem ja. Po dwóch latach odszedłem i poszedłem na liny – o pół pensji mniej, ale u siebie. Kiedyś myłem biuro, w którym pracowałem. Ludzie wołali hej, o co chodzi, ja odpowiadałem, że liny to jest mój awans. 

Nie ma Ziewania i nie ma nudy… Wasze projekty, aktywności ewoluują.  

I.S: My nie hamujemy, tylko zmieniamy tor. Energia przenosi się na coś innego. 

Na co dokładnie?

M.S: W podróże. Siedzimy obecnie nad dwoma projektami. To będą góry, podróże, ale na razie nie chcemy mocno o tym opowiadać. Lada chwila wejdą w życie, ale wymagają szlifu.

I.S: Chcemy pokazać ludziom, że jeśli masz pomysł to są dwie drogi na zrealizowanie tego. Krótka lub długa, przy czym 99 procent szans, że się uda.