Podczas kolejnego spotkania z Michałem Targowskim postanowiłam się cofnąć w czasie i porozmawiać o niedźwiedziach. Czy pamiętacie trzy smutne niedźwiedzice, które zamieszkiwały oliwskie Zoo? Wszystkim było ich bardzo żal, że żyją w tak złych warunkach. Przeczytajcie historię misiów z gdańskiego Zoo.
Panie dyrektorze, zanim zapytam o misie, proszę przybliżyć realia, jakie panowały w zoo kilkadziesiąt lat temu, bo to wyjaśni dlaczego zwierzęta miały do dyspozycji tak mały teren.
W latach 50., 60., do końca lat 80. ubiegłego wieku z ogrodach panowała zupełnie inna filozofia - kolekcjonowania zwierząt, o czy mówiłem zresztą w poprzedniej naszej rozmowie. Zwierzęta były zupełnie inaczej pokazywane. Gdy przyszedłem do pracy, w małym pawiloniku, gdzie teraz znajdują się zwierzęta drapieżne, było mnóstwo ciasnych klatek. Mieszkały w nich lwy, tygrysy, dwa gatunki lampartów i niedźwiedzie. Mieliśmy tu parę niedźwiedzi himalajskich w klatce, która miała może 15 mkw., nie więcej. Była też para niedźwiedzi polarnych, ale samiec został otruty przez zwiedzających. Żyła tylko samica Kola, która została zresztą odłapana przez marynarzy z wolności nieopodal Półwyspu Kola, stąd jej imię. Była darem od marynarzy. Bez przeszkód załadowali ją na statek i przekazali ją do Zoo. Dziś to nie do pomyślenia. Na rogu znajdowała się klatka o powierzchni ok. 25 mkw., może 30. Tam zamieszkały trzy niedźwiedzie brunatne.
Pamiętam je jeszcze z mojego dzieciństwa. Jak trafiły do oliwskiego Zoo?
Trafiły do nas w szczególnych okolicznościach. W połowie lat. 90., upadło Zjednoczone Przedsiębiorstwo Rozrywkowe Julinek, stanowiące zaplecze dla cyrku. Trzy miśki brunatne były do oddania. Treser odszedł na emeryturę i szukano dla nich miejsca. Mieliśmy tę świadomość, że jeśli nikt nie poda im ręki, to na mocy jakiegoś głupiego prawa, zostaną uśpione. Na fali entuzjazmu, postanowiliśmy je więc przyjąć.
Jak wyglądały ich początki w Gdańsku?
Przyjechały do ciasnej klatki. Nam wówczas wydawało się, że te kiepskie warunki są rekompensowane przez to, że zdecydowaliśmy się pomóc. Zrobiliśmy też tablicę, która informowała o tym, że misie miały być uśpione, jedna niedźwiedzica niedosłyszy, druga niedowidzi, ale są pod dobrą opieką. Niedźwiedź brunatny, tak samo jak miś polarny to również wędrownik. Nie zadowoli się ograniczonym areałem powierzchni. Oznacza też swoje terytorium zapachem. Tarza się w swoim moczu, a następnie tym futrem ociera się o drzewa. To znak – tu jestem. To samotniki, które łączą się w pary tylko po to, by samica zaszła w ciążę. Gdy pojawiają się młode, samiec jest już hen daleko. Małe misie pozostają przy matce do dwóch lat.
Jak potoczyły się dalsze losy trzech niedźwiedzic?
Kiedy padła jedna z nich, wiedzieliśmy, że trzeba coś zmienić. Powstał pomysł, że pod lasem, gdzie urzęduje tygrys, połówkę dużej woliery przeznaczymy właśnie dla miśków. Warunki były nieporównywalnie lepsze. W międzyczasie odeszła kolejna niedźwiedzica, ta, która niedowidziała. Została nam jedna, która ma już ponad 40 lat. Niedźwiedzie na wolności żyją ok. 30 lat. Każdego roku myślimy, że będzie to jej ostatni, ale wciąż jest w świetnej kondycji. Ma piękne, gęste futro, bo zimę spędza na zewnątrz. Jest bardzo poczciwym niedźwiedziem, uczynnym, przychodzi na komendę i znakomicie z nami współpracuje. W przyszłości jednak w naszym ogrodzie niedźwiedzi nie będzie. Skorzystają na tym tygrysy, gdyż będą miały dwukrotnie większy wybieg.
Jak wygląda sytuacja misiów, które żyją w Polsce w naturalnych warunkach?
Niedźwiedzie w stanie wolnym w Polsce są wyodrębnione w dwóch niezależnych grupach. Jedna grupa żyje w Tatrach. Tam jest ich kilkanaście, może ok. dwudziestu. Druga grupa to grupa bieszczadzka, która żyje na większej przestrzeni. Grupy te nie mają ze sobą styczności, co nie jest dobre, gdyż występuje tzw. chów wsobny. Kolejne pokolenia są więc m.in. bardziej podatne na choroby. Poza tym rozwój turystyki sprawia, że niedźwiedzie zaczynają człowieka kojarzyć ze źródłem pokarmu. Niedźwiedź sam z siebie nie zaatakuje, raczej odwróci się i ucieknie. Jeśli jednak człowiek pokaże mu kanapkę, ciasteczko, albo, co gorsza, jabłko, które jest dla niego wręcz narkotykiem, zazwyczaj takie spotkania kończą się tragicznie.
Na koniec chciałam jeszcze poprosić o radę dla wszystkich, którzy wybierają się w Tatry, czy w Bieszczady. Jak uniknąć bliskiego spotkania trzeciego stopnia z niedźwiedziem brunatnym?
Przede wszystkim należy oddalić się w spokoju, nie panikować, nie krzyczeć. Gdy zobaczymy ślady niedźwiedzia, niczego nie jedzmy, bo niedźwiedź ma fantastyczny węch. Jak wyczuje smakołyk, to zrobi wszystko, by go zdobyć.