Oplecione hałaśliwymi autostradami wieżowce dotykają chmur, a miliony ludzi codziennie przelewają się przez wiecznie żywe i kolorowe ulice tej miejskiej dżungli. Na pierwszy rzut oka męczyć może wszechobecny gwar nadużywanych klaksonów, wysoka temperatura i zapach, charakterystyczny wyłącznie dla tego miejsca. Jest jednak coś, co przyciąga do Bangkoku jak magnes, co nie pozostawia obojętnym na jego wdzięk.

Tajlandia. Przyjazna i otwarta, choć na początku nieco szokująca, sprawiająca wrażenie, że wpadło się do wielkiego woka, w którym mieszają się ludzie, zapachy, kolory i dźwięki. Bangkok jest niczym kalejdoskop, w którym wszystko się zmienia, co rusz ukazując inne oblicze. Zupełnie inne o świcie i o zmierzchu. Umiejętnie spajające tradycję z ultranowoczesnością. 

ŻYCIE NA WODZIE

Miejska dżungla rosła i rozwijała się przez lata, od I połowy XVIII w. W 1782 r. Bangkok stał się stolicą Syjamu, obecnej Tajlandii. Opleciony siatką kanałów i potężną rzeką Chao Phraya, nazwany został Wenecją Wschodu. Życie toczyło się tu na wodzie. Drogi niemal nie istniały, a kanały oferowały możliwość szybkiego przemieszczania się, stanowiły główne trakty handlowe. Dopiero w końcu XIX w. zainwestowano tu w mosty i szlaki komunikacyjne. 

Sto lat później pojawiły się wielopasmowe arterie, łącznie z płatnymi trasami szybkiego ruchu. Ułatwiają komunikację, choć nie rozwiązują miejscowych problemów. W mieście jest zarejestrowane 5,5 mln samochodów, przez co niemal bez przerwy jest zakorkowane. Będąc tu lepiej więc wybierać szybko rozbudowywane metro albo napowietrzną kolejkę. 

TRADYCJA WCIĄŻ ŻYWA

Nietrudno jednak zauważyć, że nowoczesność nie przegoniła tradycji, wciąż mocno zakorzenionej w tajskich sercach. Po kanałach i Chao Phraya wciąż pływają łodzie i promy, do których pasażerowie wskakują w biegu. Są szybkie, tanie i nie stoją w korkach. Pokochali je też przyjezdni, podobnie jak pływające targi pozwalające wczuć się w dawną atmosferę miasta. Sprzedawcy siedzą w łódkach, oferując towary i jedzenie chodzącym po pływających platformach. Niezależnie od tego, ile w tym tradycji, a ile „marketingu”, warte są odwiedzenia.  

Tajowie są niezwykle ciepli i otwarci. Na swoją stolicę mówią krótko „Krung Thep” albo po angielsku  „City of Angels”. Jednak w języku tajskim prawdziwa i pełna nazwa ich Miasta Aniołów to Krungthepmahanakhon Amonrattanakosin Mahintharayutthaya Mahadilokphop Noppharatratchathaniburirom Udomratchaniwetmahasathan Amonphimanawatansathit Sakkathattiyawitsanukamprasit. 

Ten językowy łamaniec można w przybliżeniu przetłumaczyć tak: „Miasto aniołów, wielkie miasto, miejsce pobytu świętego klejnotu Indry (Szmaragdowy Budda), miasto boga nie do zdobycia, wielka stolica świata, ozdobiona dziewięcioma drogimi kamieniami, bogata w potężne pałace królewskie, równe niebiańskiej siedzibie odrodzonego boga, miasto podarowane przez Indrę i zbudowane przez Wisznu”. Uff! 

BŁYSK ZŁOTA

Żeby zwiedzać Bangkok, trzeba mieć plan. Głównie dlatego, że nie można tu wyznaczyć jednego, ścisłego centrum. Takie miejsca można odnaleźć w starych dzielnicach z prostymi domami zbudowanymi na palach, i tam, gdzie miasto wprost pokazuje, że jest uosobieniem nowoczesności z markowymi hotelami, biurowcami sięgającymi chmur, designerskimi restauracjami i butikami topowych projektantów. Najlepiej ich szukać w dzielnicy Pratunam, Ratchaprasong, czy wokół Siam Square. 

Jest też coś dla tych, którzy nie mają czasu na zwiedzanie całego lub części kraju. Zaledwie 12 km od Bangkoku znaleźć można Ancient City. To nic innego jak Tajlandia w miniaturze, gdzie ulokowano repliki 109 najbardziej znanych zabytków, włącznie z tymi, których dzisiaj nie znajdziemy w oryginale. 

Na szczęście za jedną z miejscowych atrakcji należy uznać ceny i fakt, iż pobyt w stolicy Tajlandii raczej nie zrujnuje naszego budżetu. Całe miasto możemy zwiedzić taksówką za jedyne (w przeliczeniu) 10 złotych, a zaoszczędzoną gotówkę wydać na luksusowe zakupy. Równie atrakcyjne jest zwiedzanie miasta, które gdzie nie spojrzeć, kapie złotem. W każdej ze świątyń (a jest ich niemal 400) wita nas nieskończona liczba posągów bóstw buddyjskich. Wszystkie bogato zdobione. 

MIASTO BUDDY

Najstarsza (z 1781 roku), najbardziej znana i największa - Wat Pho, czyli Świątynia
Leżącego Buddy - z potężnym posągiem Odpoczywającego Buddy, przyciąga rzesze wiernych i turystów. Pozłacana figura, mierząca 15 m wysokości i 46 metrów długości, rzeczywiście robi wrażenie. Każdy, kto zwiedza Bangkok powinien zobaczyć Wat Arun – Świątynię Świtu. Ta wspaniała budowla wznosi się u zachodnich brzegów Menamu (Chao Phraya) i jest jednym z najstarszych zabytków stolicy Tajlandii. 

Najważniejszą świątynią wyznawców buddyzmu jest jednak Wat Phra Kaew (Świątynia Szmaragdowego Buddy) znajdująca się tuż obok pałacu i uważana za najważniejszą świątynię w kraju. Znajduje się w niej, zrobiona z zielonego jadeitu wysoka na 75 cm figurka Buddy. To jemu wyznawcy buddyzmu powierzają swoje troski. Na szczególną uwagę zasługuje również Wielki Pałac, który wzniesiony został w centrum Starego Miasta Królewskiego. Przez niemal dwieście lat zamieszkiwany był przez monarchów i najbliższe im osoby.

SMAKI DLA ODWAŻNYCH

Nie ma Tajlandii bez jej smaków. Największe tutejsze miasto to także stolica jedzenia, gdzie zapachy potraw otaczają nas ze wszystkich stron, kolorami, aromatami i wyrazistością oddziałując na podświadomość. Uliczne stragany są stałym elementem krajobrazu tego miasta. Kluby, bary, stoiska z żywnością są wszędzie. A w nich Pad Thai, palące curry z kurczakiem, zupa krewetkowa, grillowana wieprzowina, albo filety rybne w mleku kokosowym. Tradycyjnie musi być jednocześnie słodko, kwaśno, ostro, gorzko i słono. 

Jest też słynny kleisty ryż ze świeżym mango i syropem kokosowym, specjał oferowany na ulicy głównie w okresie tajskiego Nowego Roku. Prosto i tanio, a zarazem w jakiś zadziwiający sposób wykwintnie. Kto lubi kulinarne przygody, na Khao San Road albo na targu Wang Lang, powinien spróbować insektów. Smażone w głębokim tłuszczu skorpiony, chrząszcze, koniki polne, świerszcze czy larwy, to zdecydowanie dania dla odważnych. 

Jedzenie jest śmiesznie tanie, w przeciwieństwie do alkoholu. Butelka piwa w sklepie kosztuje dwa razy więcej niż w Polsce. Drinka można też wypić w luksusowych warunkach, odwiedzając najwyżej na świecie położony bar na świeżym powietrzu: Sky Bar na 63. piętrze Hotelu Lebua. W 2013 roku New York Times uznał to miejsce najlepszym na świecie barem na szczycie wieżowca.