Gdy kilka lat temu pojawiło się na rynku budziło zainteresowanie, ale i zdziwienie. Dzisiaj powoli, ale systematycznie hydroskrzydło zdobywa coraz większe rzesze użytkowników. Od kilku lat eksperymentuje z nim Tomek Janiak, nasz ubiegłoroczny wicemistrz świata i mistrz Europy w Kitesurfingu w kategorii Masters. Tym razem połączył je ze skimboardem. Jak i po co - o tym opowiada magazynowi Prestiż.
Skąd pomysł na połączenie deski skimboardowej z kitem?
Pomysł połączenia „skima” z kajtem znany jest nie od dziś. Na kajcie można pływać z najróżniejszymi sprzętami pod nogami, które mają w miarę płaską powierzchnię, no i oczywiście pewną wyporność. Widziałem próby pływania na materacach dmuchanych, deskach do prasowania, czy drzwiach od lodówki. Nowością jest natomiast dodanie do „skima” (deski skimboardowej – dop. red.) hydroskrzydła, dzięki czemu mamy możliwość poszerzyć zakres wiatrów, przy których możemy pływać. W zasadzie hydroskrzydło, potocznie nazywane „foilem”, możemy podczepić do każdej sztywnej, wypornej powierzchni, a od naszych umiejętności będzie zależeć czy popłyniemy. Skim nadaje się do tego najlepiej jeżeli chodzi o amatorskie pływanie, ponieważ mając zestaw składający się z hydroskrzydła, skima oraz 3 latawców w rozmiarach, np.: 13, 9, 7 m, jestem w stanie pływać przy wietrze
od 7 do 35 węzłów.
I pewnie przy każdej pogodzie.
W bezwietrzny dzień, bawię się na skimboardzie w pierwotnym założeniu, czyli ślizgając się po kałużach lub płytkiej wodzie. W momencie, w którym wiatr się wzmaga do około 7 węzłów, przykręcam do skima wspomniane hydroskrzydło, biorę latawiec 13 m i mam znakomitą zabawę, gdzie inni kajciarze, czy windsurferzy nawet nie pomyślą, aby wyjść na wodę. Wszystko zależy oczywiście od umiejętności, ciężaru osoby oraz jakości wiatru. Ale… mogę oczywiście odkręcić skrzydło i w tych warunkach, czyli 12 - 35 węzłów pływać na skimie z latawcem, tzw. freeride (jazda w lewo, w prawo – dop. red.) lub bawić się w tzw. strapless freestyle (ewolucje/ triki – dop. red.).
Jakie są różnice w pływaniu jeżeli chodzi o porównanie ze zwykłą deską?
Przede wszystkim, jeżeli chce się zacząć przygodę z hydrofoilem, trzeba mieć już opanowanego kajta i pływać pewnie na zwykłej desce typu Twin Tip. To co jest niesamowite, to sama przyjemność pływania, doświadczanie trzeciego wymiaru na kajcie, swego rodzaju ZEN. Kitefoil to stan umysłu, być może dlatego nie trafi do wszystkich… I może to lepiej? Myślałem, że na kajcie już nic mnie nie zaskoczy, kwintesencją był i jest dla mnie Kitewave, ale podczas pierwszych moich prób na foilu – w styczniu 2013 - „lecąc” swoje pierwsze 100 m w powietrzu, wręcz wyłem z euforii.
Czy przybywa fanów latania?
Z mojej wiedzy wynika, że w 2013 roku było nas dwóch w Polsce, czyli Tadeusz Niesiobędzki, który zapoczątkował tą zabawę oraz ja. W tej chwili jest nas około 30 osób i cały czas naszą pasją oraz entuzjazmem przyciągamy nowych adeptów „lewitacji”. Na „fali” sukcesu foilboardingu powstają pierwsze polskie konstrukcje. Francja, kolebka foila przeżywa istny boom, firmy produkujące skrzydła nie wyrabiają się z zamówieniami. W tej chwili ciężko wyobrazić sobie nowoczesną sportową jednostkę żaglową, która nie wykorzystuje zasady działania hydroskrzydła.
Czy nie brakuje jednak w tym wszystkim chlapiącej prosto w twarz wody, stukotu deski na czopie i maksymalnego spięcia mięśni, które odbijają każdą nieoczekiwaną reakcję sprzętu pod nogami?
To jest właśnie najfajniejsze, nie czuje się czopu czy fali, kostki nie są powykręcane, kolana i kręgosłup nie bolą. Oczywiście przy wyczynowym pływaniu, podczas wyścigu również trzeba się napracować i przyznam, że można się spocić, szczególnie jadąc z wiatrem na dużej prędkości. Zasadniczą różnicą jest poziom koncentracji, pływając na foilu trzeba być bardzo skoncentrowanym, można z powodzeniem użyć stwierdzenia, że pływa się głową.