Najważniejsze jest życie. To jest jedyny bezcelowy sens naszego istnienia - mówi Tomasz Stańko. Wybitny trębacz odwiedził Sopot w ramach promocji swej najnowszej płyty „Wisława”, inspirowanej wierszami polskiej noblistki Wisławy Szymborskiej. Nam przy filiżance kawy opowiada o swoich muzycznych poszukiwaniach, słabości do mody i o tym czy na jego koncertach wciąż pojawiają się piękne kobiety.
Czego poszukuje pan w muzyce, którą pan tworzy i w tej, której pan słucha?
Zadała pani bardzo ciekawe pytanie. Poszukuję nowych wartości, nowych doznań, nowych brzmień, takich, których jeszcze nie ma. I staram się sam takie wytworzyć. Słuchając dźwięków staram się te rzeczy przez innych stworzone wchłonąć w siebie, by mieć bogatsze dźwiękowo wnętrze, by być przygotowanym dźwiękowo na odbiór rzeczy innych, które mogą mnie zaskoczyć, ale jestem na nie otwarty . Jestem na „tak”, bo trzeba się otworzyć . Dzięki tej otwartości moja wrażliwość dźwiękowa poszerza się.
Zdarza się panu zainspirować muzyką odległą od tej, którą pan tworzy, w której się porusza?
Taka muzyka niekoniecznie mnie inspiruje, bo ja przede wszystkim inspiruję się sam sobą, swoim „ja”. Natomiast poszerzam swoją wrażliwość przez słuchanie bardzo różnorodnych rzeczy i czasem słucham nawet czegoś wręcz na siłę. Jeśli wiem, że coś jest dobre - bo to jest bardzo istotne, żeby to było wysokiej klasy - to wówczas słucham, nawet jeśli jest to bardzo odległe od mojej estetyki. A rzeczy wartościowe często trzeba wielokrotnie słuchać, żeby do nas trafiły.
Żyje pan by grać, czy gra pan, aby żyć?
Oczywiście że gram, aby żyć. Życie jest najważniejsze. Żyję grając. Używam grania do życia. Jest to moja forma przeżywania życia.
A gdyby tak odcięto nagle pana od muzyki?
Nic by się takiego nie stało wielkiego, bo najważniejsze jest życie. To jest jedyny bezcelowy sens naszego istnienia.
Miles Davis powiedział, że jeśli na koncertach nie pojawiają się piękne dziewczyny, to lepiej przestać grać, bo to znak, że muzyka już nie uwodzi. U pana się pojawiają?
Coś jest w tym powiedzeniu. Piękno dąży do piękna. Na moje koncerty wciąż przychodzą atrakcyjne dziewczyny. Póki co, nie mam z tym problemu. Muzyka posiada magnetyzm, który pociąga i przyciąga – także kobiety, a piękne kobiety dodają prestiżu koncertom.
Co pan czuje kiedy gra? Szwedzki muzyk jazzowy Mats Gustafsson powiedział, że jeśli cokolwiek czuje się podczas grania to znaczy, że coś jest nie tak.
Ja też nic nie czuję. Gram. Staram się wejść w dźwięk, bo to jest łączność. Czasem otwieram oczy i patrzę się na publiczność, ale generalnie człowiek się wyłącza. To dość trudny proces – wyłącza się mózg, uruchamia się intuicję. Człowieka ogarnia jak gdyby obojętność, rodzaj znieczulenia. Nie ma przeżywania. Przeżywanie jest podczas słuchania.
Grywa pan z wieloma wybitnymi muzykami: z Cecilem Taylorem, Janem Garbarkiem, Edwardem Vesalą, Don Cherrym, Garym Peacockiem, Davem Hollandem, Adamem Makowiczem. Każdy z tych muzyków to inna osobowość, inne spojrzenie na dźwięk, na sposób pracy etc. Co dają panu takie spotkania?
Uczę się. To nie jest tak, jak mówią co niektórzy, że to ja uczę innych muzyków. Ja nikogo nie uczę. Bo ja biorę tylko najlepszych muzyków – nieważne czy są młodzi, czy starzy. Kiedy angażowałem Marcina Wasilewskiego, był bardzo młodym człowiekiem. Ale był już wystarczająco wyedukowany. Ja się de facto od nich uczę, ich estetyki – estetyki młodego człowieka, gdzie między ich estetyką, a moją jest czas.
A jest pan zwolennikiem definiowania muzyki? Czy nazywanie czegoś jazzem skandynawskim, polskim, czy amerykańskim w ogóle ma sens?
Zdecydowanie nie. Byłem nieco zakłopotany kiedy godzinę wcześniej pewna pani redaktor mówi mi, że jestem reprezentantem muzyki europejskiej (śmiech). Nie jestem reprezentantem muzyki europejskiej, jestem dość znanym muzykiem w Stanach Zjednoczonych pochodzącym z Europy. Nie oceniam muzyki pod kątem gatunków. Liczy się tylko poziom. Ja dzielę muzykę tylko na dobrą i złą.
Śledzi pan trendy? W jednym z wywiadów powiedział pan, że dbanie o swój image to rodzaj szacunku do publiczności…
Tak, ale generalnie chodzi o zrobienie przede wszystkim sobie przyjemności (śmiech). To bardzo przyjemne uczucie móc sobie pójść kupić nową rzecz Armaniego, czy Paula Smitha. Trafiła pani w mój czuły punkt. Niestety mam tę skłonność do mody. Nic nie poradzę na to, że mam ptasią naturę i lubię się stroić w piórka. Ale nie podążam za trendami. Jestem wierny własnemu gustowi. Mój ubiór to kolaż. Lubię łączyć różne fasony i tworzyć własne, autorskie kompozycje.
Unika pan imprez, rzadko bywa pan na salonach…
Celebryckie rzeczy mnie nie kręcą. Wolę pójść do muzeum. Ja lubię sam ze sobą siedzieć i myśleć. Lubię te swoją samotność, choć samotny wcale się nie czuję. Dzisiaj jesteśmy połączeni wszystkimi możliwymi środkami przekazu, żyjemy niby osobno, ale właściwie wszyscy razem. Jest telewizja, telefon, komputery, sms-y, maile. W dzisiejszych czasach samotność jest kompletnie inna niż samotność pustelnika. To jest kwestia wyboru. Ja lubię takie życie.
Lubi pan herbatę, lubi pan kino, lubi pan buty. Co jeszcze lubi Tomasz Stańko?
Lubię też kobiety. Lubię patrzeć na kobiety