Mówi się, że posiada jedno z najniebezpieczniejszych lotnisk na świecie. Rzeczywiście, kiedy samolot dotyka krótkiego, kończącego się na specjalnych kolumnach, pasa startowego, przez ciało przechodzi dreszcz. Dalsze zwiedzanie Madery jest równie emocjonujące.
Na położone nieopodal Wyspy Kanaryjskie jeździ się głównie po słońce. Po co się jeździ na Maderę? Ilu podróżników, tyle odpowiedzi. Zresztą nie ma się co dziwić, należąca do Portugalii wyspa uznawana jest za jedną z najpiękniejszych na świecie. Mieszkańcy tego lądu są przekonani, że to ostatni fragment legendarnej Atlantydy.
Ślady Piłsudskiego
Ten wulkaniczny skrawek lądu na Atlantyku w niczym nie przypomina miejsca, do którego się jeździ, by godzinami leżeć plackiem przy hotelowym basenie. Z drugiej strony bądźmy szczerzy – słońca tu nie brakuje. Właśnie po nie w roku 1930 przypłynął tu marszałek Józef Piłsudski. Piłsudskiego przysłali tu lekarze, miał podleczyć zagrożone gruźlicą płuca. Plotkowano, że więcej niż ciepłe uczucia połączyły go na wyspie z Eugenią Lewicką, młodszą od marszałka o 30 lat lekarką z Druskiennik. Przybywający tu Polacy dziwią się, że ślady jego pobytu w stołecznym Funchal są wciąż widoczne. Przy jednej z ważniejszych ulic miasta znajdziemy pomnik Piłsudskiego, a w willi Bettencourt, w której mieszkał, wciąż czuć jego ducha. Wyjątkowych gości oprowadzają po niej obecni właściciele. Jest elegancko i podniośle.
Podobnie poczujemy się w którymś z pięciogwiazdkowych hoteli, których na wyspie nie brakuje. Warto wybrać się do Reid’s Hotel. Gdy zasiądziemy na obszernym, topionym w słońcu tarasie, z którego roztacza się hipnotyzujący widok na ocean, kelner poda nam herbatę.
Natchnienie Churchilla
Porcelanowe, pięknie zdobione filiżanki w towarzystwie wykwintnych przekąsek, sprawią, że poczujemy się niczym na popołudniowym spotkaniu u brytyjskiej królowej. Nie ma się co dziwić. Dokładnie na tym tarasie w latach 50. ubiegłego wieku jadał bliski sercu Elżbiety II, Winston Churchill. Hotel z chęcią pokazuje apartament, w którym mieszkał. Możemy tam zobaczyć wiele pamiątek po słynnym Brytyjczyku. Zresztą cała historia Churchilla na wyspie jest niezwykle ciekawa. Premier Wielkiej Brytanii, z nieodłącznym cygarem w ustach, poświęcał się tu swojej wielkiej pasji – malowaniu.
Kto jeszcze zachwycał się Maderą? Korowód nazwisk jest długi i imponujący. Bywał tu Krzysztof Kolumb, później królowa Adelajda, cesarzowa Sissi, Bernard Shaw, nawet Fidel Castro. Niewiele osób pamięta, że żył tu i umarł król Polski Władysław Warneńczyk.
Perła Atlantyku
Madera w przewodnikach turystycznych nazywana bywa atlantyckim rajem i perłą Atlantyku. Po wyspie najlepiej przemieszczać się samochodem. Wąskie drogi Madery trudno jednak porównać do jakichkolwiek innych w Europie. Niebywałe stromizny i deniwelacje zapierają dech w piersiach i przerażają, dlatego nie polecam wsiadania za kółko początkującym kierowcom lub osobom z lękiem przestrzeni. Co zobaczyć na początek? Polecam lewady. To kanały, których zadaniem było sprowadzenie wody z północnych stoków gór na nasłonecznione stoki południowe, gdzie uprawia się rośliny, głównie winogrona, bananowce, trzcinę cukrową, kwiaty, warzywa. Cały system zaczęto tworzyć jeszcze w XVI wieku i dziś liczy on około 2000 km, tworząc około 200 różnych lewad. To tereny niedostępne dla samochodów.
Ścieżki obok kanałów stały się szlakami turystycznymi o różnym poziomie trudności. Początkujący mogą wybrać proste i szerokie, zaś zaawansowani w górskich wycieczkach – wąskie i prowadzące nad przepaściami oferujące niesamowite widoki. Skoro jesteśmy przy widokach to polecam klif Cabo Girâo, z którego można zobaczyć jak oceaniczne fale rozbijają się o skały. Klif mierzy 580 metrów wysokości i zajmuje drugie miejsce wśród najwyższych skalistych klifów na świecie. Widok na bezkresne wody jest bezcenny. Podziwiając zieloną wyspę, zwaną wyspą wiecznej wiosny, warto pamiętać, że rosnące tu lasy wawrzynowe zostały wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO, a około 2/3 powierzchni Madery obejmuje rezerwat przyrodniczy.
Zabawa rozweselająca
Amatorów zabytków kultury zadowoli zwiedzanie Funchal. W rozłożonej na stokach wzgórz stolicy wyspy, czas płynie wolniej. To tu znajduje się większość muzeów i zabytków, najlepsze hotele, restauracje i sklepy. Romantyków zachwyci plątanina wąskich uliczek najstarszej części miasta. Nie zawiodą się imprezowicze, którzy zawitają do tętniącej życiem dzielnicy Lido. Nad miastem wznosi się Monte, którą zdobi barokowa sylwetka sanktuarium Naszej Pani (Nossa Senhora do Monte). Dociera się tam wagonikami kolejki linowej. Ta wyprawa to kolejna atrakcja, podobnie jak powrót do miasta.
Mimo, że na Maderze śniegu nie uświadczysz, z góry zjeżdża się na saniach, zwanych z angielska toboganami. W wiklinowych koszach na drewnianych płozach zasiadają eleganckie panie i równie eleganccy panowie. Po chwili wszyscy, bez wyjątku, zaczynają… krzyczeć. To efekt uboczny szalonego slalomu po wąskich uliczkach. Każdymi saniami kieruje dwóch mężczyzn. Chodzą ubrani na biało i noszą słomkowe kapelusze, a ich skórzane buty na grubej, gumowej podeszwie skutecznie hamują na ostrych wirażach. Cztery kilometry pokonuje się w piętnaście minut, a średnia prędkość takiej jazdy to ok. 30km/h. Emocji nie brakuje, tym bardziej, że jedzie się po normalnych drogach, mijając czasami samochody. Nawet Ernest Hemigway nazwał tobogany zabawą rozweselającą.
Rozprawiając o jedzeniu
Na wyspie wszystko jest nie z tej ziemi, nawet krowy, z których powstają wyśmienite szaszłyki. Grillowane na laurowym drzewie espetady przygotowuje się z marynowanej wołowiny. Dostaniemy je w eleganckich restauracjach i w górskich gospodach. Jest jeszcze espada, której również należy spróbować. To pyszna ryba występująca tylko u wybrzeży Madery oraz w części Japonii. Jeśli chcemy zobaczyć, jak wygląda w całej okazałości, tuż po wyłowieniu z zimnych wód oceanu, wybierzmy się do hali targowej Mercado dos Lavradores w Funchal. Tak jak w XIX wieku, panuje tu wielki gwar. Na straganach znajdują się chyba wszystkie możliwe warzywa, owoce, ryby, o których istnieniu wcześniej nawet nie wiedzieliśmy. Rozprawiając o jedzeniu, trudno nie wspomnieć o winie. To dla niego na wyspę zjeżdża cały winiarski świat. Zresztą wytwarzaną tu Maderę degustuje niemal każdy, uznając to za swój obowiązek.
Pożegnanie z wyspą jest równie emocjonujące jak przylot na nią. O lotnisku, a tak naprawdę czymś w rodzaju „lotniskowca” już wspomniałam. Warto jednak zatrzymać się przy tym temacie nieco dłużej.
Oby wylądować
Lądowanie, a potem wylot z tego miejsca mrozi krew w żyłach. Z jednej strony otoczone jest pasmem wysokich gór, a z drugiej oceanem, Santa Catarina Airport w Santa Cruz, nieopodal Funchal, jest drugim (po lotnisku na Gibraltarze) najniebezpieczniejszym lotniskiem w Europie, a dziewiątym na świecie. Nazwano je tak, gdy tylko powstało, w 1964 roku. Droga startowa i pas do lądowania liczyły wtedy zaledwie 1 600 m.
Prawdziwie złą sławę lotnisko zyskało po katastrofie, która zdarzyła się tu 1977 roku. Zginęło w niej 131 osób. Nie był to pierwszy i nie ostatni wypadek. By lotnisko mogło bezpieczniej funkcjonować, sześć lat później znaczną część płyty startowej dobudowano tuż nad oceanem. Lądujemy więc na pasie ułożonym na180 kolumnach, każda o średnicy 3 metrów i o wysokości kilkunastu pięter. Czy dzięki temu jest bezpiecznie? Na to pytanie niech każdy odpowie sobie sam. Ja podpowiem, że na Maderze lądować mogą tylko najlepsi piloci.