Rejs po rzece pełnej trupów i nocleg w hotelu, w którym straszy. Obściskujący się heteroseksualni mężczyźni i handlarze, z którymi można wytargować każdą cenę za każdy produkt. Taki obraz ojczyzny Buddy i Bollywoodu zobaczyły i przeżyły bohaterki naszego tekstu.
Srodek nocy w pokoju hotelowym w Delhi. Trzy turystki, Kamila, Ewa i Justyna, o trzeciej nad ranem musiały wstać, żeby zdążyć na samolot powrotny do Polski. Na te kilka godzin snu wynajęły malutki pokoik bez okien z jednym, wielkim łóżkiem. Było już całkiem ciemno. Ciszę nocną rozpraszało tylko monotonne buczenie wentylatora. Nagle Kamila usłyszała, jakby kilka centymetrów nad nią przeleciała jakaś postać, szepcząc coś w jakimś niezrozumiałym języku. Przerażona dziewczyna poderwała się. – Ty też to słyszałaś? – zapytała leżącą obok Ewę. – Ten szept? – pytająca odpowiedź koleżanki przeraziła Kamilę jeszcze bardziej. Ewa opisała usłyszany dźwięk tak samo, jak odebrała go Kamila. – To nie mógł być ani żaden owad, bo byłyśmy w pokoju bez okien, ani hałas z korytarza, bo łóżko było daleko od drzwi. Poza tym wentylator buczał tak głośno, że nie usłyszałybyśmy żadnego szeptu, chyba że właśnie kilka centymetrów nad głowami – wspomina Kamila, od razu dodając, że nigdy nie była przesądna i w duchy nie wierzyła.
Bawoły, pranie, trup, mycie zębów, trup
Ta paranormalna przygoda z niezidentyfikowanym obiektem szepczącym była tylko zwieńczeniem trzytygodniowej wycieczki do Indii. Podczas wyjazdu dziewczyny nie raz zwiedzały pogranicze życia i śmierci. I to dosłownie, bez żadnych metafor. Jedna z wycieczkowych atrakcji, święta rzeka hinduizmu, Ganges, jest nie tylko źródłem życia (duchowego i materialnego) Hindusów, ale i miejscem pochówku. – Płyniemy sobie spokojnie łodzią, obserwując tętniące przy jej brzegu życie: bawoły pluskające się w wodzie, zaraz potem ktoś robi sobie pranie, tymczasem kawałek dalej, w tej samej wodzie płynie sobie trup – relacjonuje Kamila. – I ten krajobraz się powtarza: bawoły, pranie, trup, mycie zębów, trup, bawoły. A co rano w rzece odbywa się ceremonia powitania słońca, mężczyźni wchodzą po pas do rzeki, odmawiają modły, przepłukują wodą gardła.
Z reguły, zgodnie z tradycją, w Indiach zwłoki się pali, a potem dopiero prochy rozsypuje się w wodach Gangesu. Jednak drewno jest tam bardzo drogie, stąd też mniej zamożne rodziny skracają swoim zmarłym drogę do świętej rzeki. I tym sposobem Ganges, dający życie milionom ludzi, jest jednocześnie wielkim cmentarzyskiem.
Doświadczenia Kamili potwierdzają stereotyp Hindusów jako narodu, który uwielbia się targować, „naciągać” europejskich turystów na możliwie największe wydatki. Cena jest w Indiach sprawą tak umowną, że można wynegocjować za taksówkę kilkukrotnie niższą zapłatę niż za rikszę rowerową. Umowne są też warunki bezpieczeństwa na drodze. Choć normalnie w rowerowej rikszy mieścić się powinny dwie osoby, w zależności od potrzeb taki pojazd może zabrać nawet dziesięciu pasażerów. Wszystko zależy od zasad, ustalonych na daną chwilę. Poza tym, wręcz stereotypowy jest panujący na ulicach indyjskich miast chaos komunikacyjny.– Widziałam, jak w jedenastomilionowym Delhi autobus nagle zatrzymał się na środku ronda i pasażerowie po prostu wysiedli – mówi Kamila, dodaje jednak: – Na ulicach indyjskich miast i tak jest bezpieczniej niż w Polsce, bo tam się jeździ powoli. Inna sprawa, że miasta te są wiecznie zakorkowane, czterema pasami ruchu jedzie pięć pasów samochodów.
W Indiach jak na paradzie równości
Hindusi, jak każda tradycyjna, etniczna społeczność, są bardzo patriarchalni. Zakazane jest publiczne obnoszenie się ze swoją seksualnością. – Przez całe trzy tygodnie pobytu w Indiach widziałam tylko dwie, trzymające się za ręce pary – mówi Kamila. Co jednak ciekawe, Hindusi rekompensują sobie ten brak czułości w dość oryginalny jak na tak tradycyjne społeczeństwo sposób. Mężczyźni bardzo często w miejscu publicznym przytulają się, trzymają za ręce, szepczą sobie do ucha. Oficjalnie nie ma to nic wspólnego z homoseksualizmem, za praktykowanie którego jeszcze do niedawna groziła w Indiach kara więzienia.
Wycieczka do Indii, jak zapewniają turystki, nie musi być szczególnie droga. Trzytygodniowa przygoda w ojczyźnie Buddy i Bollywoodu, od momentu wyjścia z domu do samego powrotu, może kosztować około 3 800 złotych. Oczywiście, uwzględniając żelazną konsekwencję w negocjacjach o cenę. – W Indiach wszystko można załatwić za pieniądze, ale trzeba umieć się targować i pamiętać, że tam nie ma absolutnie żadnych widełek cenowych, wszystko ustala się „tu i teraz” – mówi Kamila.