Piasek i woda. W tle pierwsze elementy modernistycznej, nowoczesnej wówczas zabudowy, na pierwszym planie roześmiani letnicy oddający się nadmorskim rozrywkom. Kolor Bałtyku, plaży i opalenizny oglądającym musiała podpowiedzieć wyobraźnia, bo zdjęcia drukowane były w czerni i bieli.
Ale obrazki z pierwszego polskiego kurortu nad morzem wzbogacone o pełne zachwytu relacje pierwszych turystów – reporterów, sprawiły, że Gdynia szybko stała się numerem jeden na liście wymarzonych miejsc wakacyjnych podróży.
Do Gdyni na plażę
W Gdyni jak grzyby po deszczu wyrastały pensjonaty, hotele, łaźnie, przybytki bardziej i mniej wyszukanej rozrywki. Wczasowicze przybywali do Gdyni głównie pociągami, z wielu miast w Polsce można było odbyć podróż bez przesiadek. Nieliczni próbowali mniej konwencjonalnych sposobów, pewna para aktorów z Krakowa postanowiła spłynąć do morza Wisłą w specjalnie skonstruowanej w tym celu balii. Co ciekawe, eksperyment zakończył się sukcesem. Główną atrakcją w słoneczną pogodę była rzecz jasna plaża, którą nie bez emocji opisywał jeden z turystów.
„Istne mrowisko ludzi wszelkiego wieku, wzrostu, płci, autoramentu, rozmiarów i kondycji. Jedni pławią się w szumiących falach, inni pluszczą, większość zażywa kąpieli słonecznej. (…) Wokół widać mniej i bardziej ogorzałe ciała nadobnych i mniej nadobnych wdzięków, proste, rozrosłe, grube, chuderlawe i krzywe, to znów gibkie i wyrobione sportem w różnych pozach i pozycjach. (…) Ludzie, panie i panowie rozbierają się i ubierają pod namiotem niebieskim bez wszelkich ceregieli, osłaniając się w najdrastyczniejszych momentach płaszczem kąpielowym, marynarką albo nawet tylko plecami sąsiada. On i ona odwracają się do siebie plecami i rozpoczyna się manipulacja obnażająca i odziewająca, a trwa ona chwilę maleńką. Nikt się przytem nie gorszy i nie krępuje, nikt nikogo nie podgląda”.
Zdaje się, że zwłaszcza w tym ostatnim aspekcie entuzjazm turysty był odrobinę na wyrost. Do ówczesnych władz, gdy tylko pogoda pozwalała na opalanie, zaczynały spływać listy pełne oburzenia na „wyuzdanie i ohydę” oraz błagalnych próśb o odgórne ukrócenie plażowych swobód. Za spacerowanie w kostiumach kąpielowych (dalece bardziej zabudowanych od współczesnych bikini) po pomoście i poza łazienkami, można było zapłacić słoną jak Bałtyk grzywnę.
Plażowanie w piżamie
Ciekawym zjawiskiem była również moda na piżamy, która miała pojawić się latem 1931 roku. Kolorowi piżamowcy, w swoich strojach odważnie wychodzili nie tylko z sypialni, ale także z domu na plażę. Tym bardziej pobożnym zdarzało się w piżamie po opalaniu iść prosto do kościoła. Ksiądz nie odprawiał mszy dopóki nieodpowiednio ubrane towarzystwo nie opuściło świątyni. Moda na piżamy, dzięki Bogu, nie przetrwała do kolejnego sezonu.
Plażowe rozrywki niewiele różniły się od współczesnych: budowanie zamków z piasku, zakopywanie w nim współtowarzyszy i morskie kąpiele. Pośród turystów przechadzali się drobni sprzedawcy oferujący plażowiczom przekąski, lody i gazety z codzienną informacją oraz sensacyjnymi doniesieniami o szpiegach, którzy udając letników daremnie starali się zdobyć informacje o nowo powstającym porcie i innych gdyńskich zdobyczach.
Najnowocześniejszy wówczas w Europie port był nie tylko łakomym kąskiem dla zagranicznego wywiadu, ale również ciekawą atrakcją turystyczną. Wielu turystów chciało zobaczyć na własne oczy maszyny, dźwigi i statki, o których rozpisywała się polska prasa. Tak jak dziś organizowano wycieczki, w które zwiedzających zabierano dużymi motorówkami o wszystkim odpowiadali przewodnicy.
Nie tylko plaża
Z Gdyni statkiem można było popłynąć na Półwysep Helski i przedostać się do Szwecji, ale oferta takich rejsów nie była zbyt szeroka. Za to sporą popularnością cieszyły się zawody żeglarskie w obrębie zatoki. W deszczowe dni, chociaż niełatwo znaleźć dowód na to, że w młodej Gdyni kiedykolwiek padało, można było udać się do kina. Pierwszy kinematograf otwarto w sezonie letnim 1926 roku, czyli wkrótce po nadaniu Gdyni praw miejskich. Właściciele kin sprowadzali najpopularniejsze filmy z całego świata. Można było oglądać przygody Flipa i Flapa, wzruszyć się przy francuskich filmach o miłości, czy obgryzać paznokcie podczas projekcji amerykańskich westernów.
Wieczorami wczasowicze udawali się na dancingi. Na parkietach królowały fivestep, paso doble i tango. Najdonioślejszą atrakcją było „Morskie Oko”, które zimą funkcjonowało jako kino, jednak w sezonie letnim odbywały się tam wyłącznie zabawy taneczne z muzyką na żywo. Gdynia jako „perła polskiej Riviery” funkcjonowała do ostatnich dni przed wybuchem II Wojny Światowej. Po wojnie nic nie było już takie same. Miasto miało mniej przychylną prasę, być może bardziej deszczowe lata. A rozrywka w przedwojennym stylu przestała być mile widziana.
Podczas pisania tekstu korzystałam między innymi z materiałów zawartych w albumie Sławomira Kitowskiego „Gdynia. Miasto z morza i marzeń”.