„Producenci”

Spektakularny przepis na nieudaną klapę

Broadwayowski rozmach przeplatany absurdem, bezczelnością i łamaniem konwenansów – a wszystko to w mistrzowskiej musicalowej oprawie. „Producenci” Mela Brooksa w reżyserii Tomasza Dutkiewicza, najnowsza premiera Teatru Muzycznego, to spektakl, który przekracza wszelkie oczekiwania. Od pierwszych minut bombarduje polityczną, społeczną i kulturową niepoprawnością. Dość wspomnieć hajlujące gołębie, gwiazdy-swastyki i... „Wiosnę Hitlera” w gejowskim anturażu.

Idąc na najnowszy musical Teatru Muzycznego, trzeba uzbroić się w dystans i otwartość na nowe, bo, choć musical oparty jest klasycznym filmie Mela Brooksa z 1967 roku, nadal zaskakuje ponadczasowością dowcipu, ale i balansowaniem na skraju obrazoburczości, co rusz stawiając przed widzem pytania o granice tego, z czego wypada się śmiać. Wątpliwości rozwiewa artyzm spektaklu oparty na doskonałej grze aktorskiej i mistrzowskiej choreografii. „Producenci” urzekają świeżością, przewrotnością i twórczą odwagą.

Przekręt niedoskonały

Fabuła „Producentów” opiera się na absurdalnym pomyśle Maxa Bialystoka i Leo Blooma, by stworzyć spektakl-klapę i się na nim wzbogacić. Pierwszy z nich to niegdyś odnoszący sukcesy producent, którego przemijająca sława robi wrażenie jedynie na gronie sprośnych staruszek. Drugi to niespełniony życiowo poborca podatkowy, któremu skrycie marzy się porzucenie dotychczasowej ścieżki zawodowej. Gdy ten duet połączy siły, rozpoczyna się ciąg absurdalnych zdarzeń, których osią staje się niecodzienny pomysł na przekręt.

Jak bowiem można w przemyślany i konsekwentny sposób zaprojektować klapę? Według głównych bohaterów po pierwsze należy sięgnąć po najbardziej kiczowaty utwór. Wybór pada na „Wiosnę Hitlera” nikomu nieznanego dramaturga niemieckiego pochodzenia, którego sztuka to gloryfikacja nazizmu i Adolfa Hitlera.

Drugi krok to znalezienie nieudolnego reżysera i jego równie wątpliwej aktorskiej świty złożonej z oryginałów, dziwaków i… gejów. Grono to dopełni jodłujący zwolennik Hitlera pielęgnujący pamięć o nim razem ze swoimi gołębiami. Do kompletu brakuje inwestorek – uzbrojonych w niesłabnącą energię jurnych staruszek, których to środki finansowe mają zostać zdefraudowane.

I, gdy już wszystko układa się, zdawałoby się, tak pomyślnie, spektakl staje się superprodukcją i zamiast klapy przynosi Maxowi Bialystokowi i Leo Bloomowi sukces oraz masę życiowych perturbacji.

Musicalowy majstersztyk

„Producenci” zachwycą miłośników klasycznej musicalowej formy. Przez ponad trzy godziny na oczach widzów rozgrywa się barwny i emocjonujący spektakl wypełniony śpiewem, tańcem i wartką muzyką graną przez orkiestrę pod batutą Dariusza Różankiewicza. Za znakomite układy choreograficzne odpowiada Sylwia Adamowicz, a o cieszącą oko scenografię zadbał Wojciech Stefaniak.

Tym, co nie pozwala widzom oderwać oczu od sceny, na pewno jest magia gry aktorskiej szóstki głównych bohaterów ubranych w efektowne kostiumy od Anety Suskiewicz. Na scenie króluje Izabela Pawletko wcielająca się w postać Ulli Swanson – pełnej seksapilu Szwedki, która zostaje asystentką tytułowych producentów – w tych rolach Robert Rozmus (Max Bialystok) i Maciej Podgórzak (Leo Bloom). Towarzyszy im Sebastian Wisłocki jako Roger de Bill, Tomasz Gregor (Franz Liebkind) oraz Jędrzej Gierach (Carmen Yola). Wokół nich wiruje w pełnych energii scenach zbiorowych zespół Teatru Muzycznego.

Aktualnego wydźwięku i lokalnego kolorytu dodał „Producentom” przekład Daniela Wyszogrodzkiego, w którym na przykład policjanci mówią po kaszubsku.

Na pohybel poprawności

Film „Producenci” Mela Brooksa zdobył Oskara za najlepszy scenariusz oraz dwa Złote Globy, a musical na jego podstawie – 12 nagród Tony. Nic dziwnego, w końcu reżyser wyprzedził nimi swoją epokę.

Już samo zderzenie nazizmu z farsą, swobodne żartowanie z Adolfa Hitlera i nazistowskich symboli i to zaledwie dwie dekady po Holokauście, uznawane było za tabu. Brooks nie bagatelizował samego zła, ale odebrał mu powagę, ośmieszył tyrana, w ten sposób go pokonując. Jednak nie tylko Hitlerowi się dostało.

Musical „Producenci” jest festiwalem humoru, który nie uznaje żadnych świętości i śmieje się ze wszystkich. Brooks kpi z łasych na kobiece wdzięki mężczyzn, stereotypów blondynek, łatwowiernych staruszek i zmanierowanych gejów oraz cynicznego showbiznesu. Tę cięta satyrę łączy z odważnym, wręcz bezczelnym dowcipem i niewyszukanymi aluzjami seksualnymi, cały czas balansując na krawędzi poprawności i co rusz wprawiając widza w konsternację.

Brooks nie waha się użyć humoru tam, gdzie inni widzą tabu, i to właśnie ta bezkompromisowość sprawia, że „Producenci” po blisko 60 latach pozostają wciąż aktualni.