„Producenci”
Spektakularny przepis na nieudaną klapę
„Producenci”
Spektakularny przepis na nieudaną klapę
Idąc na najnowszy musical Teatru Muzycznego, trzeba uzbroić się w dystans i otwartość na nowe, bo, choć musical oparty jest klasycznym filmie Mela Brooksa z 1967 roku, nadal zaskakuje ponadczasowością dowcipu, ale i balansowaniem na skraju obrazoburczości, co rusz stawiając przed widzem pytania o granice tego, z czego wypada się śmiać. Wątpliwości rozwiewa artyzm spektaklu oparty na doskonałej grze aktorskiej i mistrzowskiej choreografii. „Producenci” urzekają świeżością, przewrotnością i twórczą odwagą.
Przekręt niedoskonały
Fabuła „Producentów” opiera się na absurdalnym pomyśle Maxa Bialystoka i Leo Blooma, by stworzyć spektakl-klapę i się na nim wzbogacić. Pierwszy z nich to niegdyś odnoszący sukcesy producent, którego przemijająca sława robi wrażenie jedynie na gronie sprośnych staruszek. Drugi to niespełniony życiowo poborca podatkowy, któremu skrycie marzy się porzucenie dotychczasowej ścieżki zawodowej. Gdy ten duet połączy siły, rozpoczyna się ciąg absurdalnych zdarzeń, których osią staje się niecodzienny pomysł na przekręt.
Jak bowiem można w przemyślany i konsekwentny sposób zaprojektować klapę? Według głównych bohaterów po pierwsze należy sięgnąć po najbardziej kiczowaty utwór. Wybór pada na „Wiosnę Hitlera” nikomu nieznanego dramaturga niemieckiego pochodzenia, którego sztuka to gloryfikacja nazizmu i Adolfa Hitlera.
Drugi krok to znalezienie nieudolnego reżysera i jego równie wątpliwej aktorskiej świty złożonej z oryginałów, dziwaków i… gejów. Grono to dopełni jodłujący zwolennik Hitlera pielęgnujący pamięć o nim razem ze swoimi gołębiami. Do kompletu brakuje inwestorek – uzbrojonych w niesłabnącą energię jurnych staruszek, których to środki finansowe mają zostać zdefraudowane.
I, gdy już wszystko układa się, zdawałoby się, tak pomyślnie, spektakl staje się superprodukcją i zamiast klapy przynosi Maxowi Bialystokowi i Leo Bloomowi sukces oraz masę życiowych perturbacji.



