W ciemności wokół Stromboli widzę tylko morze. Stoję na czubku wulkanu nad dziurą do wnętrza ziemi. Co kilka minut strzela z niej w górę fontanna lawy, która czerwoną łuną rozpala noc. Słyszę ryk z wnętrza ziemi, czuję drżenie i zapach siarki. To tak, jakby oglądać początek lub koniec świata… Silny wiatr wieje i gwiżdże. Może podobnie wiał, wypuszczony właśnie tu z worków podarowanych Odyseuszowi przez króla wiatrów Eola...

Sycylia i sąsiednie archipelagi to teren aktywny sejsmicznie, gdzie podmorska płyta afrykańska wpycha się pod płytę euroazjatycką. Stąd powtarzające się tam trzęsienia ziemi i erupcje wulkanów. Gwałtowne i spektakularne przejawy natury można zobaczyć i doświadczyć w wielu miejscach. Czynne wulkany, płynącą i tryskającą w górę lawę, a także miejsca ziejące siarkowymi oparami, gorące źródła i błotne wulkaniki. Niemal każdy zakątek wyspy ma swoje niezwykłe geologiczne atrakcje.

Mickiewiczowskie Birbante Rocca

Etna to największy czynny wulkan Europy, wznosi się na wysokość ponad trzech tysięcy metrów nad poziomem morza (wysokość stale się zmienia), i ma około 30 km średnicy. Oprócz dwóch głównych kraterów, posiada ponad dwieście mniejszych pobocznych. Okolice Etny odwiedził nawet Adam Mickiewicz, przeżył też na Sycylii trzęsienie ziemi, a Etnę którą widział tylko przez dymy i chmury uwiecznił w „Panu Tadeuszu”.

Podróż na wulkan odbywam od południowej strony na szczyt wagonikiem kolejki linowej ze stacji Rifugio Sapienza na wysokości ok. 2000 m n.p.m. Po drodze widać jedynie pojedyncze porosty i trawy, które po latach zaczynają korzystać z urodzajnych gleb na stoku. Potem pokonuję lawowe pola żużlu samochodem terenowym na wielkich kołach. Ogromne pojazdy przemierzają zygzakiem księżycowy krajobraz, wzniecając tumany lekkiego wulkanicznego kurzu. Z podziwem patrzę na piechurów, którzy pozostają na tej drodze w pustej przestrzeni w kurzu, który wzniecił mój pojazd. Wulkaniczna lawa, to porowate większe i mniejsze grudy, wielkie to lapille – bomby wulkaniczne oraz lotny miał, głównie w stalowo-szarym kolorze, czasem brunatnym aż do brudnego boro. Dostaję się samochodem terenowym na wysokość niemal 3 tys. m n.p.m. Tu już nic nie rośnie, jest zimno i konieczne są kurtki i polary. Wokół plener w szaro-czarnej barwie żużlu. Rześkie powietrze jest miłą odmianą od upału na dole. Mam szczęście, mimo zamglenia widać Nizinę Katańską. Oglądam zasypany lawą i pyłem po wybuchu budynek dawnego obserwatorium. Nie docieram jednak do krateru, szlak jest zamknięty z powodu zbyt dużej aktywności wulkanu. Etna wypluwa potoki lawy, a szczyt ginie w oparach gazów i pary. Z jednej strony szczęście, że wulkan aktywny, z drugiej jednak nie można przyjrzeć się bliżej…

Chodzę po koronach kraterów pobocznych. Oglądam kolorowe lawy, wkładam ręce w dziury, z których sączy się gorąca para. Rozległy czarno-biały krajobraz jak z przedsionka piekieł zostaje w pamięci na zawsze. Wieczorem oglądam z tarasu w Taorminie płynącą w ciemności lawę z Etny. Wygląda jak schodząca po stokach, gigantyczna, jarząca się czerwona gąsienica.

Aktywna Eolia

Na północ od Etny wśród Wysp Eolskich sterczy w morzu wyspa Stromboli, jeden z nielicznych stale aktywnych wulkanów na ziemi. Jego podstawa znajduje się około 2300 m n.p.m., a nad wodę wznosi się stożek o wysokości blisko tysiąca metrów. W ciągu godziny może pojawić się nawet kilkanaście wybuchów, a osunięcia lawy i popiołów do morza mogą spowodować lokalne tsunami. Mimo dość przewidywalnego charakteru, zdarzają się czasem niebezpieczne erupcje, nawet z ofiarami śmiertelnymi. Od dawna wycieczki na stożek odbywają się tylko z przewodnikiem i w zależności od prognoz i zagrożenia czasem tylko do wysokości 400 m n.p.m. Udało mi się wejść nocą na sam szczyt wulkanicznego stożka i zajrzeć do tryskającego lawą krateru. Teraz, za każdym razem przelatując samolotem nad wyspą najczęściej spowitą dymem, wspominam jedno z moich najbardziej niezwykłych przeżyć.

Późnym popołudniem zabieram wodę, coś słodkiego i cieplejsze ubranie i ruszam z przewodnikiem spod kościoła San Vincenzo na szczyt. Wędruję w górę ścieżką wśród krzewów i traw. Jest bardzo gorąco. Oglądam się i spoglądam na coraz mniejsze domy w osadzie i wysepkę Strombolicchio, oddalającą się jak okręt na morzu. Wokół mnóstwo jaskrawożółtych kęp kwitnących żarnowców i kosmatych opuncji. Przewodnik Mario utrzymuje ostre tempo. Kiedy jesteśmy na wysokości ponad pięćset metrów nad poziomem morza, kończy się roślinność, a ścieżka wygląda jak skalne gruzowisko. Mijamy grań, i w końcu widzę otwartą i poziomą przestrzeń. Jesteśmy w punkcie Pizzo Sopra la Fossa – 918 m n.p.m. Zakładam ochronny kask i wpatruję się w ukryty za kolejną granią krater. W szarości zbliżającego się zmierzchu widać jeszcze żółtawe siarkowe naloty na krawędziach skał i sączący się dym. Nagle ciszę przerywa huk, przypominający burzowy grzmot z metalicznym pogłosem. A w górze, nad kraterem widać rozpryskujące się rozgrzane do czerwoności kamienie.

Kiedy robi się już prawie zupełnie ciemno dochodzimy do krateru. Stoimy metr jego krawędzi. W dole, pod stopami mamy czarną czeluść, w której widoczne są gorejące dziury. Co kilka minut z jednej z nich z rykiem i świstem strzelają w powietrze fontanny lawy. Kawałki rozpalonych do czerwoności skał opadają, jakby w zwolnionym tempie i z plaskaniem uderzają o czarne wnętrze krateru. Nie tylko widać, ale i słychać, że skały są miękkie i plastyczne. Wiatr wieje w plecy i przeraźliwie gwiżdże, a co kilka minut znów wystrzeliwuje w czarne niebo płonąca fontanna.

W domu Wulkana

Krótki rejs wodolotem dzieli Stromboli od sąsiedniej wyspy – Vulcano, nazywanej przez Greków „gorącą ziemią”, a przez Wergiliusza „domem Wulkana”. A to za sprawą nadal czynnego Gran Cratere. Z przystani Porto di Levante jest blisko na szczyt wulkanu. Wznosi się na około 300 m n.p.m. i rozciąga się z niego niezwykle rozległy widok na archipelag. Doskonale widać też Półwysep Vulcanello, na którym mały stożek był kiedyś osobnym wulkanem, aktywnym jeszcze w XVI wieku. W końcu docieram w skwarze południa na koronę krateru, gdzie szarobrunatne gładkie ściany leja opadają w dół na uśpione płaskie dno. Gdzieniegdzie widać żółte pasma osadzającej się siarki, spowite wydobywającymi się wyziewami. Wśród kamieni można odnaleźć otwory, z których promieniuje ciepło. Momentami ludzie spacerujący po krawędzi krateru nikną w chmurach dymu o intensywnym zapachu siarkowodoru. Wśród nich pojawia się człowiek w masce i z aparaturą, prowadzący jakieś pomiary i badania wulkanu. A widok w dole na sąsiednie wyspy jest imponujący. Widać port i sunący z białym ogonem piany wodolot, Vulcanello, a potem za małą cieśniną poszarpane brzegi Lipari i sterczące z morza nagie skały faraglioni, a za nimi wyniosłe dwa wzgórza wyspy Saliny. Pod stopami szara ziemia upstrzona wszechobecną jaskrawożółtą siarką. Nic dziwnego, przed laty na wyspie były kopalnie tego minerału oraz ałunu. W XIX wieku doszło do trwającej ponad rok erupcji wulkanu. Wyspa wyludniła się i dopiero po kilkudziesięciu latach zaczęli znów osiedlać się mieszkańcy. Niektórzy twierdzą, że, wulkan jest tylko uśpiony i przewidują, że ponowna erupcja jeszcze nastąpi. Inni zaś, że zasnął już na zawsze.

Kąpiel alla romana

Kolejną aktywnością wulkaniczną na Vulcano są siarkowe błota. W ich skuteczne działanie na reumatyzm czy podagrę wierzyli już Rzymianie. Dziś blisko przystani, pod nawisem skał z żółtawymi nalotami znajduje się szarobura niecka aqua di Bagno, czyli błotna kąpiel. Przed wejściem tablica informacyjna ostrzega, że można poparzyć stopy lub uszkodzić biżuterię. W strojach kąpielowych i gumowych klapkach zanurzam się w szarej mętnej wodzie. Z pewnym jednak obrzydzeniem smaruję ramiona i twarz wydobytą z dna leczniczą glinką, która wysychając, robi się coraz jaśniejsza. Zanurzeni kobiety i mężczyźni prowadzą w kąpieli ożywione dysputy lub skryci pod kapeluszami, kontemplują. Woda ma ponad trzydzieści stopni Celsjusza, a z dna cały czas wydobywają się bąbelki. Jej zapach jest dość intensywny i bardzo już znajomy – siarkowodór. Po rytuałach w błocie można zażyć kąpieli pod prysznicem lub na morskim brzegu, gdzie także wydobywają się bulgoczące siarkowe wyziewy. Mimo kolejnych kąpieli, zapach zgniłych jaj pozostaje na ciele na… dłużej.

Sycylia jest rejonem aktywnym sejsmicznie, obszarem, na którym nie tylko występują wulkany, ale też wydobywają się siarkowe opary i występują gorące źródła. Te ostatnie poznaję podczas kąpieli w kipiących wodach docenianych już przez Rzymian tak zwanych termach segestańskich - Terme Segestane, niedaleko Segesty na zachodzie wyspy. Siarkowa, wysoko zmineralizowana woda ma temperaturę ponad czterdziestu stopni Celsjusza. Choć nie za bardzo można w niej pływać, zdecydowanie lepiej się w niej moczyć. Kąpiel, zbawienna jest dla wielu schorzeń, dla mnie mimo upału i odpychającego zapachu siarkowodoru okazuje się bardzo regenerująca. Choć trudno o rzymskie klimaty w kabinach z basenem przypominającym skansen z naszych lat 70. ubiegłego wieku.

Straszna choroba natury

Jest też takie miejsce na wyspie, które może budzić skojarzenia, że jest przedsionkiem wejścia do piekieł. Koło miejscowości Aragona w rezerwacie Vulcanelli di Macalube można zaobserwować przejaw rzadkiego zjawiska solfatare - wulkanizmu błotnego. Zgromadzony pod ziemią metan wydobywa się przez gliniaste i wodne warstwy, unosząc ze sobą na powierzchnię płynną glinę. W efekcie na polu pod Aragoną, wśród owiec i samotnych oliwek, zaskakuje obszar oblany jakby szarym pokruszonym betonem. W niektórych miejscach wyrastają z tej szarej skorupy kilkudziesięciocentymetrowe stożki. Z nich sączy się, a czasem wypluwane jest pod ciśnieniem rozwodnione błotko. Co jakiś czas dochodzi jednak do dużych i niebezpiecznych erupcji nagromadzonego gazu i błoto wystrzeliwuje na wysokość nawet kilkunastu metrów. Proces ten trwa z pewnością już długo, bo opisywali go Platon i Diodor Sycylijski. Przebywający tu pod koniec XIX wieku Guy de Maupassanta, plujące błotem stożki nazwał… krostami strasznej choroby natury. Nie udaje mi się zobaczyć silnej błotnej erupcji, a jedynie nieliczne małe wulkaniki będące jakby karykaturalnym echem wielkiej, królowej Etny.