Świat traw, zwykle pomijanych spojrzeniem, w pracach Malwiny Dzwonkowskiej urasta do rangi głównego bohatera. Człowiek staje się tu jedynie śladem – obecnością, która nie zakłóca naturalnego rytmu. Październikowa wystawa w gdańskiej galerii Małgorzata Radomska Pinakoteka otwiera przed widzami przestrzeń, w której przyroda odsłania swoje ukryte warstwy i zaprasza do uważniejszego spojrzenia.

W 2023 roku była pani częścią wystawy „Nieuchwytni”, prezentującej prace studentów profesora Macieja Świeszewskiego. Dziś wraca pani do Pinakoteki już z własną, autorską wystawą. Co wydarzyło się od tamtego czasu w pani malarskim świecie?

Na wystawie „Nieuchwytni” zaprezentowałam dwumetrowy obraz „Trawy”, będący próbą uchwycenia fragmentu natury. Motyw traw pozostał dla mnie kluczowy, od tamtego czasu konsekwentnie go rozwijam, poszukując w nim coraz to nowych znaczeń i form wyrazu.

Co takiego szczególnego jest w trawach?

Już w dzieciństwie czułam naturalne przyciąganie do sztuki i krajobrazu, stamtąd wypłynął temat traw. Lubię pokazywać naturę i zmieniać sposób, w jaki patrzy na nią odbiorca. Trawy to element pejzażu, obok którego często przechodzimy obojętnie, a przecież kryją w sobie głębię. Każdy może doszukać się w nich – podobnie jak w moich obrazach – czegoś innego.

Sam tytuł wystawy – „To, czego nie widać” – odsyła właśnie do tej ukrytej głębi?

Tak, tytuł odzwierciedla napięcie w moich pracach między realnym przedstawieniem a warstwą emocjonalną, której nie da się uchwycić dosłownie. Pokazuję trawy i konkretną materię natury, ale sednem jest to, co dzieje się wewnątrz obserwatora – emocje, refleksje. Chciałabym, żeby widz patrząc na obraz, poczuł to, czego nie da się zobaczyć gołym okiem.

Czy na tę fascynację przyrodą wpłynęło dorastanie na Kaszubach?

Na pewno w jakimś sensie tak. Pochodzę z Kaszub, wychowywałam się wśród traw i wszechobecnej natury, która mocno na mnie oddziaływała. Ten krajobraz mnie ukształtował i myślę, że cały czas jest we mnie obecny. Choć od lat mieszkam w Gdańsku, Kaszuby są dla mnie rodzajem wewnętrznej mapy, do której nieustannie wracam w twórczości.

Człowiek to drugi po naturze bohater pani prac. Jednak pani portrety, jeśli można je tak w ogóle nazwać, nie są typowe.

To prawda. Moje postaci nie są klasycznymi portretami, są raczej obecnością. Często są odwrócone, bez twarzy, żeby nie konkurować z naturą, ale też po to, aby widz mógł się z nimi utożsamić. Chciałabym, żeby patrząc na obraz, odbiorca miał poczucie, że sam znajduje się wśród traw, że to on staje się częścią krajobrazu.

Pani obrazy cechuje także dbałość o detal i szczególna nastrojowość wynikająca z gry koloru, światła i kompozycji. Co dla pani jest najważniejsze?

Detale i kompozycja są niezwykle istotne. Paletę barwną ograniczam do czterech, czasem pięciu kolorów. Dzięki temu mogę skupić uwagę na strukturze i rytmie form, a jednocześnie zachować spokój i harmonię, których szukam w malowaniu.

Jakie prace zobaczymy na wystawie w Pinakotece, i jakie znaczenie ma dla pani wystawa właśnie w tej galerii?

Zaprezentuję kilkanaście prac z tego i minionego roku. Jedną z nich będzie obraz prezentujący właśnie wielką kępę traw. Na wystawie znajdą się także 3 prace z postaciami. Cieszę się na myśl o wystawie w Pinakotece, którą znam już od dawna z kameralnych, klimatycznych wernisaży i wystaw, gdzie obrazy podkreślają wyjątkowe oprawy. Cenię też współpracę z Małgorzatą Radomską, której pasja i zaangażowanie w tworzenie tego miejsca sprawiają, że artysta czuje się tam naprawdę doceniony.

A, skoro już mowa o pasji i cennych relacjach, w jaki sposób czas spędzony w pracowni Macieja Świeszewskiego, artysty kojarzonego z surrealizmem, ukształtował pani podejście do malarstwa i sztuki?

Z jednej strony nauczyłam się tam dyscypliny warsztatowej, z drugiej otwartości na poszukiwania. To doświadczenie wciąż we mnie pracuje i stanowi fundament, na którym mogę budować własny język malarski.