prof. Jan Łukaszewski
Uwodzicielska moc Mozarta
prof. Jan Łukaszewski
Uwodzicielska moc Mozarta

Park Oliwski – miejsce dzieciństwa i młodości profesora Jana Łukaszewskiego – od dwóch dekad rozbrzmiewa muzyką Mozarta. To tutaj, w cieniu cysterskich murów i pod opieką historii, powstały Mozartiana – festiwal, który uczynił z Gdańska „Salzburg północy”. O początkach tej idei, o tańczących fontannach, niezwykłych artystach i o tym, co naprawdę przyciąga publiczność do Oliwy, rozmawiamy z pomysłodawcą i dyrektorem Międzynarodowego Festiwalu Mozartowskiego.
Jest pan pomysłodawcą Międzynarodowego Festiwalu Mozartowskiego Mozartiana. Zastanawiam się, jaką trzeba mieć fantazję, by przemieniać Gdańsk w „Salzburg północy”?
Urodziłem się w Oliwie, w rodzinie muzyków, dokładnie sto lat po Chopinie i około sto sześćdziesiąt po Mozarcie. Park Oliwski był moim naturalnym placem zabaw i przestrzenią dorastania – to tam spędzałem dzieciństwo i młodzieńcze lata. Pamiętam jeszcze Pałac Opatów w ruinie, a później, po odbudowie, w pełnym blasku, ze spacerującymi pawiami wokół jego murów. Od zawsze ciekawiła mnie historia tego miejsca – parku, Oliwy, klasztoru cystersów. Dowiedziałem się między innymi, że ostatni gdański opat, Jacek Rybiński, właśnie tu odnowił i rozbudował swoją rezydencję. Wprowadził się do niej w roku urodzenia Mozarta – 1756.
Niczym znak.
Tak, poza tym samo położenie Oliwy jest niezwykłe, przywołując cytat Wincentego Pola: „wielka scena natury ma podobnie jak teatr swój parter, swoją galerię i loże swoje” i rzeczywiście Park Oliwski jest jak teatr – otoczony wzgórzami, wypełniony drzewostanem, które to tworzą naturalną scenerię.
Czy pamięta pan, jak zrodził się pomysł na organizowanie właśnie tutaj Mozartianów?
Początki sięgają roku 1991, kiedy cały świat obchodził 200. rocznicę śmierci Mozarta. Już wtedy kiełkowała we mnie myśl o zorganizowaniu koncertu, a może nawet mini festiwalu. Rozmawiałem o tym z ówczesnym dyrektorem Muzeum Narodowego, panem Tadeuszem Piaskowskim. Niestety, poza nim nikt nie wykazał większego zainteresowania i pomysł upadł. Temat powrócił dopiero w 2005 roku, przed 250. rocznicą urodzin kompozytora. Wybrałem się wówczas do Włoch na Festiwal Mozartowski i zobaczyłem, z jaką pasją i rozmachem potrafi się tam świętować. Wróciłem z przekonaniem, że tym razem muszę coś zrobić. Szybko napisałem scenariusz festiwalu i wysłałem go do moich współpracowniczek, które przyjęły pomysł z entuzjazmem. Pozostało przekonać Wojciecha Bonisławskiego, dyrektora Muzeum Narodowego, oraz Andrzeja Trojanowskiego, dyrektora Wydziału Kultury i Sportu. Razem udaliśmy się do prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza, któremu nasz plan również przypadł do gustu.
I wtedy nadszedł dzień, w którym muzyka Mozarta po raz pierwszy zabrzmiała w Parku Oliwskim.
Pierwsze dźwięki zabrzmiały 23 sierpnia 2006 roku o godzinie 19.00 w Parku Oliwskim. W koncercie udział wzięła gdańska Orkiestra Hanseatika Roberta Kwiatkowskiego, która składała się ze znakomitych muzyków m.in. z Filharmonii Bałtyckiej. Scenariusz, który ułożyłem jeszcze we Włoszech, właściwie bez większych zmian obowiązuje do dziś.
O! Ciekawe… Co wchodzi w jego skład?
Od początku chciałem, żeby to nie był „tylko” festiwal muzyki klasycznej. Owszem – koncerty orkiestr musiały się pojawić, ale obok nich muzyka kameralna, programy dla dzieci, tańcząca fontanna, a także akcenty jazzowe czy folkowe. Tego pierwszego wieczoru zaprosiłem również Józefa Skrzeka do stworzenia koncertu „Magia Amadeusza”. To było coś nowego – jego własne pomysły twórcze powstałe pod wpływem Mozarta. I tak to się zaczęło. Od razu pojawił się też koncert finałowy, który potem stał się tradycją festiwalu. Bardzo zależało mi, żeby muzykę Mozarta pokazywać w różnych formach, bo w odróżnieniu od Chopina pisał on każdy gatunek muzyki: i koncerty solowe, i te z orkiestrą, i operową muzykę, i kameralną na różnego rodzaju instrumenty, a nawet na szklaną harmonikę – modny instrument pod koniec XVIII wieku, który zresztą na tym pierwszym koncercie wystąpił.
Zaintrygowała mnie wspomniana przez pana tańcząca fontanna.
To było coś niezwykłego. Organizowaliśmy ją przed Pałacem Opatów, od strony ulicy Opata Rybińskiego, i przychodziły na to takie tłumy, że park nie był w stanie ich pomieścić. Ludzie stali nawet za jego płotem, a woda, która tańczyła w rytm różnych utworów Mozarta, wytryskiwała niemal na wysokość Pałacu. Fontanny towarzyszyły festiwalowi bodajże do trzynastej edycji, ale później nam ich zabroniono – w trosce o trawę w parku i zgodnie z nowymi, ogólnymi ograniczeniami. Bardzo tego żałuję, bo pokaz przyciągał zwłaszcza tych, którzy w innym wypadku pewnie w ogóle nie zdecydowaliby się na przyjście na koncert muzyki klasycznej.
Za to pojawił się w pewnym momencie Dwór Artusa?
Najpierw jednak był Dom Uphagena. Muzyka kameralna to ważna dziedzina w dorobku Mozarta – poświęcał się jej, sam grał na skrzypcach, altówce i instrumentach klawiszowych. Nie chciałem z niej rezygnować, a jednocześnie nie mieściliśmy się już w Pałacu Opatów. Okazało się, że Dom Uphagena to miejsce idealne: pochodzi z czasów mozartowskich, a rodzina Uphagenów, która wprowadziła się tam pod koniec XVIII wieku, była nie tylko kupiecka, ale też niezwykle światła. Organizowali własne koncerty, a w ich domu zachowały się nawet instrumenty z tamtej epoki. Po kilku latach i tam zrobiło się nam jednak za ciasno – i właśnie wtedy przenieśliśmy się do Dworu Artusa.
Tu też znalazł pan jakieś powiązania z Mozartem?
Sama budowla nie pochodzi wprawdzie z czasów Mozarta, ale już od dawien dawna odbywały się w niej koncerty. Niewykluczone, że wykonywano tam także jego utwory – w końcu były niezwykle popularne w Europie i także w Polsce. Opery Mozarta tuż po premierach trafiały do Warszawy, a gdy kompozytor zmarł, polska prasa pisała o tym jak o jednej z największych sensacji. Jego śmierć do dziś pozostaje zagadką – odszedł przecież w wieku 35 lat, wciąż bardzo aktywny twórczo.


