Gościnności.

Wystawa o tym, jak trudno być miłym

Anna Rezulak
Gościnność brzmi jak zaproszenie do wspólnoty. Jednak za tym gestem kryją się warunki, ograniczenia i niewypowiedziane granice. Poczuć się jak u siebie? Niemal niemożliwe. Mimo że najnowsza wystawa „Gościnności” w gdańskim NOMUS-ie pokazuje sprzeczności i napięcia w relacji z innymi, to całość zdaje się być opowieścią wygładzoną z najostrzejszych krawędzi – pozostawiając widza z uczuciem niedosytu i zmuszonego do samodzielnego poszukiwania odpowiedzi na pytania o inność i własne granice.

„Witamy serdecznie!” – wołają hasła promocyjne, banery na granicach miast, napisy na wycieraczkach, bo przecież nikt nie napisze „Proszę się nie zbliżać”, „Nie przeszkadzać”, „Obcy precz”. A jednak, gdy tylko ktoś rzeczywiście przychodzi – z innego kraju, innej klasy, z innym językiem, wyglądem – okazuje się, że hasło to zawiera warunek. „Witamy” – „ale zostaw buty”, „ale nie siedź za długo”, „ale nie bądź zbyt głośno”.

„Gościnności” w NOMUS to wystawa o tych wszystkich „ale”, które kryją się za uśmiechem. Prace artystek i artystów opowiadają o napięciu między otwartością a lękiem, między deklaracją a praktyką. Pokazują, że „gość” to nie tylko cudzoziemiec – to także kobieta na proteście, sąsiad z innym światopoglądem, dziecko z trudną przeszłością.

Czy najnowsza ekspozycja mówi również o otwartości? Na szczęście nie. Nie roztacza utopijnych wizji świata bez granic. Zamiast tego oferuje mapę ludzkich ograniczeń. To nie jest wystawa o tym, jak być miłym. To wystawa o tym, jak być niegościnnym.

Zacznijmy od nas

Gdańsk to symbol wolności – miasto Solidarności, strajków sierpniowych, festiwali swobód obywatelskich, murali, ulic z nazwiskami bohaterów, wielkich idei i ważnych gestów. Miasto, które dobrze wygląda w folderach, a jednak pomija niewygodną prawdę – przyciąga gości, ale też ich selekcjonuje.

Od tego rozpoczyna się muzealna opowieść, przenosząca za pomocą fotografii do powojennego Gdańska, gdzie tysiące przesiedleńców, repatriantów i ocalałych próbowało zacząć od nowa. Ukazuje miasto jako obszar odbudowy i oswajania – zarówno innych ludzi, jak i samej przestrzeni. Na zdjęciach widać historię inności – tej ludzkiej, ale i topograficznej. Przesiedleńcy musieli współistnieć z nowymi sąsiadami i nauczyć się żyć w miejscu, które dopiero miało stać się „ich”.

– Wystawa pokazuje gościnność jako zjawisko złożone, często pełne napięć – związane z przemieszczaniem się, wykorzenieniem, asymilacją, ale też wykluczeniem i selekcją – tłumaczy Maja Murawska, kuratorka. – Nie proponuje jednej definicji gościnności, ale otwiera przestrzeń do refleksji: o prawie do bycia w drodze, o przemianie wroga w gościa, o językach, których nie rozumiemy, i o miejscach, które przestają być oczywiste.

Hasło „miasto otwarte” pojawia się w debatach tak często, że stale powtarzane zardzewiało, jak wyświechtany napis „Welcome”, który wita gości muzeum. Dawno utracił świeżość i znaczenie – nikt tak naprawdę nie wie, co to słowo jeszcze znaczy, ale wszyscy udają, że je rozumieją. Instalacja Agnieszki Kalinowskiej doskonale to pokazuje – napis jest porwany, zniekształcony. To symbol gościnności wyświechtanej i rutynowej.

Gościnność polityczna

W kolejnej części wystawy temat gościnności zostaje poszerzony. Prace koncentrują się na tym, kto może mówić, kto ma prawo protestować, kto ma prawo być zauważonym – ale też kto musi milczeć, przemykać, dostosowywać się do zasad, które go nie dotyczą.

– Zadaniem muzeum jest prowadzić narrację o świecie w sposób otwarty, nie pouczający – mówi Małgorzata Taraszkiewicz-Zwolicka, kuratorka. – Celem jest pobudzenie do odczuwania i w konsekwencji działania, choćby ustalenia własnych poglądów na dany temat. Wiele z prezentowanych prac to dzieła osób mocno zaangażowanych w pomoc osobom wykluczanym ze względu na pochodzenie, poglądy, orientację.

Chociażby „Rydwan” Joanny Rajkowskiej. Obiekt, który pojawił się na ulicach Londynu, kilka lat później... powrócił w kampanii wyborczej jako przedmiot szydery. Kandydat PiS na prezydenta miasta uczynił replikę „Rydwanu” gadżetem wyborczym – symbolem rzekomej „absurdalności” działań władz miejskich. Gest ten pokazuje, jak łatwo idea obecności zostaje zawłaszczona i zbanalizowana.

Z kolei Maciej Moskwa nie tylko rejestruje ruchy ludzi przez granice, ale pokazuje też portret ich milczenia – narzuconego, wymuszonego, bolesnego. Czasem gościnność nie ma twarzy – ma tylko pustkę, która zostaje po tych, którzy przeszli i zniknęli. Ujęcia są ciche, oddalone, subtelne – jakby sam autor mówił: „spójrz, ale nie oceniaj”. Te obrazy nie krzyczą. Pokazują ludzi w zawieszeniu – ani tu, ani tam.

Gościnność wymaga dziś nie tylko otwartości, ale i nowej architektury. Praca Łukasza Skąpskiego przedstawia miniaturowe modele murów granicznych z różnych państw europejskich. Te bariery, choć pełnią funkcję ochronną, są jednocześnie przedmiotem estetyzacji. Stały się wizualnym komunikatem, jednocześnie budując iluzję porządku i bezpieczeństwa. Natomiast Agnieszka Kalinowska w pracy „Ciężka woda” za pomocą glinianych naczyń pokazuje, że migracje towarzyszą ludziom od zawsze. Ale jej wyroby są inne: na ich powierzchni pojawiają się znaki ostrzegawcze „uwaga, migranci”. Woda, która dawała życie, staje się symbolem trudnych wędrówek. Przemieszczanie się nie jest już naturalnym ruchem.

Zakaz wstępu

Gość nie zawsze przybywa pontonem. Czasem spotyka się go na klatce schodowej, gdzie „nie lubimy pedałów”. W firmowym kuchennym small talku, gdzie „lepiej nie mówić o polityce”. W komentarzu w internecie, w którym człowiek o innym kolorze skóry staje się „tym obcym”, mimo że mieszka tu od urodzenia. Wystawa opowiada również – i może przede wszystkim – o inności wewnątrz.

Z takiego napięcia powstała praca Rafała Milacha, czyli cykl zdjęć wykonanych podczas Strajku Kobiet. Fotografie dokumentują opór i budują obraz wspólnoty opartej na sprzeciwie. Protest pojawia się jako forma obecności, gdy okazuje się, że nie każda społeczność jest mile widziana. Ale to właśnie ona – uliczna, nieuporządkowana, pełna emocji – przypomina, czym jest solidarność.

Dopiero w ostatniej części wystawy pojawia się spojrzenie wykraczające poza ludzką perspektywę. Słyszymy nagranie, w którym szczekanie psów układa się w rytm „Mazurka Dąbrowskiego”. Brzmi absurdalnie – ale trafia w sedno. Czy pies może być Polakiem? Czy zwierzę może mieć obywatelstwo? Czy prawo do bycia „stąd” naprawdę przysługuje tylko ludziom? To pytania, które podważają oczywistości. Szkoda, że temat nie został rozwinięty.

Estetyzacja bólu

Jako widz mam pewien niedosyt. Chciałoby się wejść w wystawę głębiej — dać się zaskoczyć, zawstydzić, a nawet upokorzyć, gdy wystawa mówi: „Patrz, jaki naprawdę jesteś”. Tymczasem to, co naprawdę trudne — cudze cierpienie, migracje, traumy — zostaje wygładzone. Estetyzacja bólu sprawia, że wszystko wygląda elegancko, schludnie, czysto.

– To ryzyko zawsze istnieje – mówi Maja Murawska, kuratorka. – Sztuka balansuje na cienkiej granicy: z jednej strony może budzić empatię i uwrażliwiać, z drugiej — grozi sprowadzeniem realnych dramatów do estetycznej opowieści, bezpiecznej w kontekście muzeum. Co ważne, wiele z prezentowanych prac odsłania nie tylko dramat jednostek, ale i nasze własne uwikłanie: w systemy władzy, uprzedzenia, struktury ekonomiczne.

Być może wina leży po stronie widza i jego zmęczenia. Media codziennie zalewają obrazami przemocy i cierpienia, przez co delikatne, subtelne ukazywanie tych tematów w przestrzeni wystawy może nie poruszać tak mocno, jak powinno. Ta przemoc tworzy barierę, która utrudnia głębsze zaangażowanie i prawdziwe zmierzenie się z kryzysami.

Oszczędność prac to nie tylko decyzja kuratorska, lecz metafora naszej gościnności — albo jej braku. Pokazują, jak naprawdę witamy gości: nie do końca otwarcie i z dystansem. Widz ma poczuć, że w tej przestrzeni on również nie jest u siebie. Gościnność nie jest jednorazowa, lecz procesualna: trudna, niekomfortowa, pełna sprzeczności. I może właśnie dlatego – warta zachodu.