Spektakl „Potop” Michała Siegoczyńskiego w prowokacyjny i przewrotny sposób mierzy się z mitami polskiej kultury, zderzając je ze współczesnym światem. Reżyser, a jednocześnie autor scenariusza, popkulturowo bada, jak bardzo bohaterowie Sienkiewicza rezonują w naszej rzeczywistości.

Najnowsza premiera Teatru Wybrzeże w Gdańsku, „Potop” w reżyserii Michała Siegoczyńskiego, to kolejny po „Romeo i Julia is not dead” wyraz jego nowatorskiego podejścia do teatru. Tym razem reżyser mierzy się z powieścią pisaną ku pokrzepieniu serc, w czasach, kiedy nie można było robić tego wprost i konieczny był historyczny kamuflaż. Posłużyły za niego lata 1655-1657, kiedy to Polskę zalali Szwedzi, a w walce z nimi zginęło więcej mieszkańców naszego kraju niż podczas II wojny światowej. „Potop” Henryka Sienkiewicza powstał w okresie zaborów jako powieść publikowana w odcinkach w latach 1884–1886 w „Słowie”, a wydana w formie książkowej w 1886 roku. Inscenizacja Michała Siegoczyńskiego łączy w sobie różne historyczne porządki, jak zwykle budząc silne emocje i prowokując do refleksji.

Odważnie po klasykę / Popkulturowo w klasykę

Michał Siegoczyński przyznał, że po wystawieniu „Nocy i dni” Marii Dąbrowskiej, w których zderzył swój język teatralny z odległym językiem artystki, zaczął odważniej sięgać po różne dzieła klasyczne. W teatrze interesuje go zabawa popkulturą i to był jeden z impulsów wyboru właśnie „Potopu”. Jednocześnie reżyser odbija się od sienkiewiczowskiej historii i wplata w nią współczesną postać Andrzeja Kmicica.

- Traktuję „Potop” Sienkiewicza – zarówno książkę, jak i film w reżyserii Hoffmana – jako dzieło niemal zainstalowane w naszych genach. Zaczynam mu się przyglądać z różnych perspektyw – tłumaczy Michał Siegoczyński. - W mojej interpretacji pojawia się współczesny Kmicic, który – w świetle sondażu pokazującego, że ponad 50% młodych ludzi deklaruje chęć wyjazdu z Polski w razie wojny – również rozważa emigrację. Jest też sam Sienkiewicz, który pisał swoje dzieło ku pokrzepieniu serc, w czasach, gdy Polski nie było na mapach. Przyjął na siebie misję podniesienia Polaków na duchu. Mamy również postać Zagłoby – opowiadacza bajek. Jeszcze niedawno mogło się to wydawać naiwne i nierealistyczne, ale dziś – w świecie pełnym zawirowań, gdy uchylają się drzwi do pokoju, który wcale nie musi być dany raz na zawsze – Sienkiewicz zaczyna znowu znaczyć. Staje się ważny, bo mówi o sprawach fundamentalnych i mobilizuje ludzi w trudnych chwilach – dodaje.

Reżysera zaciekawił też fakt, do którego odnosi się w spektaklu, że w czasach Sienkiewicza istniała grupa pisarzy takich jak Bolesław Prus, Stefan Żeromski, Eliza Orzeszkowa i Maria Konopnicka, którzy się otarli się o Nobla i niejako uczestniczyli w wyścigu po niego, a jednocześnie każdy z nich miał jakąś wizję Polski, czego dzisiaj już nie ma. Pisarze nie uczestniczą już tak żywo w tej wizji Polski, nie czują się tak słuchani i ważni.

Sama Polska jawi się Michałowi Siegoczyńskiemu jako dom z różnych epok, co znajduje swoje odzwierciedlenie w scenografii. W inscenizacji pojawia się też obraz społeczeństwa i jego gotowości do obrony ojczyzny.

Jak na popkulturowe i komiksowe myślenie przystało, Szwecja w „Potopie” Siegoczyńskiego jawi się przez pryzmat Spotify, Ikei i Abby. Ta ostatnia jest jakby zadośćuczynieniem dla świata za „Potop”, a jej utwory pojawiają się w inscenizacji. Sama muzyka oddaje emocji i stany bohaterów w tym głównego z nich – Kmicica, którego rolę powierzono Piotrowi Witkowskiemu.

Zderzenie z ikoną

Tak jak filmowa wersja „Potopu” w polskich domach utworzyła pewną tradycję i sienkiewiczowski mit, tak postać Kmicica związała się na lata z odgrywającym ją Danielem Olbrychskim, dla którego była to rola życia. Dla Piotra Witkowskiego to z kolei zmierzenie się z ikoną legendarnego polskiego aktora, ale i z samym Kmicicem, i to w trzech wymiarach.

- Mamy tutaj kilku Kmiciców. Jeden to klasyczny, którego znamy z filmu, sformatowany przez Olbrychskiego, co też zresztą cytujemy. Drugi jest Kmiciem współczesnym, który mówi, że, jak będzie wojna, to on wyjedzie, bo wszyscy wyjechali. I trzeci Kmicic, który jest po prostu żołnierzem z PTSD, więc to kolejna zupełnie inna strona bohatera, którą w tamtych czasach nikt się nie zajmował – opowiada Piotr Witkowski. - Staramy się więc opowiedzieć go bardzo 3D. Każdy z tych Kmiciców przechodzi przemianę i myślę, że mówimy coś ważnego o naszej polskości - nie bogoojczyźnianie, nie skrajnie prawicowo, po prostu wspólnotowo – dodaje.

Humor wynikający z dekonstrukcji mitu to zresztą jeden z wyróżników „Potopu” Siegoczyńskiego, nie stoi to jednocześnie w sprzeczności z poważnymi wątkami, których dotyka.

- Nasz „Potop” jest zabawny, czym różni się od filmu, który jest jednak bardzo seriożny. Pojawia się też trochę gry z samym tym, czym jest „Potop”, jak go znamy. Na pewno jest śmiesznie i zabawnie, ale też tam, gdzie są poważne tematy, one są przeprowadzone w sposób rzetelny – stwierdza Piotr Witkowski. - Pierwszy akt jest szybki, bardziej odnoszący się do drugiej części. Drugi akt miksuje się już z bardziej poważną, współczesną stroną. A trzeci akt jest wolniejszy, nostalgiczny i poważny. Dla mnie jest to najważniejsza rola teatralna, jaką miałem: najtrudniejsza, wymagająca największej sprawności, największych umiejętności i mam nadzieję, że uda mi się to zrobić tak, żeby widza przez te trzy godziny „nie stracić z widelca". Dla mnie jest to po prostu wspaniały poligon – podsumowuje.

Spektakl porusza też tematy związane z przemianą bohatera i jego życiową podróżą ku odkupieniu. Pada zdanie, że „Odys tak naprawdę nigdy nie wrócił”. Reżyser stawia pytanie: „Czy można być tym samym człowiekiem?”. Inscenizacja Michała Siegoczyńskiego przynosi odpowiedź, czy Kmicicowi uda się wrócić. Jednak, aby ją poznać, trzeba udać się do Teatru Wybrzeże.