Między nami cały świat

„A w niej pragnienie” (A Want in Her), reż. Myrid Carten

Dobry dokument otwiera oczy i serce. Ale od serca zaczynamy. Jak się na drugiego człowieka nie otworzy serca, to nie otworzą się też oczy. – mówi Artur Liebhart, założyciel i dyrektor największego polskiego festiwalu filmów dokumentalnych Millennium Docs Against Gravity. Gdyńska edycja wydarzenia potrwa od 10 do 19 maja 2025 – w programie znajdzie się ponad 90 tytułów, 3 konkursy, sekcje filmowe i kilkanaście wydarzeń towarzyszących.

Wielkimi krokami zbliża się 22. edycja festiwalu Millenium Docs Against Gravity. W mojej pamięci majaczą jego początki. Czym festiwal był u swego zarania i jak zmienił się przez ten czas?

Spójrzmy, jak wyglądał świat 22 lata temu, a jak wygląda teraz. Myślę, że gdybyśmy dwie dekady temu wiedzieli to, co wiemy dziś, bylibyśmy naprawdę zdziwieni, tak w pozytywnym, jak i w negatywnym sensie. W każdym razie, w 2004 roku wystartowaliśmy z rewolucyjnym, jak na tamte czasy, pomysłem.

Skąd wtedy wzięła się ta „rewolucyjność”?

Nikt nie robił wtedy festiwalu pełnometrażowych filmów dokumentalnych, do tego połączonego z dystrybucją tych filmów na szeroką skalę. Ludzie się pukali w czoło, zastanawiali się, jak to długo potrwa, ile czasu wytrzymamy.

Wytrzymaliście.

Powiem więcej – rozwinęliśmy markę festiwalu na skalę, o jakiej nie śniło nam się 22 lata temu. Postawiliśmy na publiczność i merytoryczność. Chcieliśmy pokazywać tylko najlepsze kino i liczyliśmy na ciekawość świata naszej widowni. Byłem przekonany, że w 40-milionowym kraju jest duża grupa ludzi, którzy chcą się zbliżyć do wielkich, uniwersalnych historii właśnie przez pryzmat „mniejszych”, bardziej indywidualnych opowieści.

No i miał pan rację. Okazało się, że ta formuła spotkała się z bardzo dużym zainteresowaniem.

Co więcej, w 2008 roku zdecydowaliśmy się na to, żeby festiwal nie odbywał się tylko w Warszawie, chcieliśmy, żeby się rozprzestrzenił na inne miasta, i żeby np. w Gdyni widzowie mogli zobaczyć tak dużo filmów, jak w Warszawie. W każdym z siedmiu miast będą w tym roku filmowcy, spotkania z widownią. W ostatnim roku przed pandemią COVID-19 mieliśmy już 92 tys. widzów…

…a rok później wszyscy zastanawialiśmy się już, czy kiedykolwiek wrócimy do kin.

Nasza ekipa „nie spała” przez okres pandemii, rozwijaliśmy festiwal w takim kierunku, żeby dotrzeć do ludzi jak tylko się da. „Polityka” nagrodziła nas za najszybszą adaptację do pandemicznej sytuacji, sprawnie wystartowaliśmy z serwisem VOD. Wiosną 2020 byliśmy w kompletnej mgle, ale przenieśliśmy festiwal na jesień i szczęście nam sprzyjało, udało się zgromadzić przed ekranami pokaźną ilość widzów. W 2024 roku „wystrzeliliśmy” z łączną sumą 165 tys. widzów w kinach i online. To było największe wydarzenie filmowe w historii Polski.

Na szczęście kina – i festiwale - jakoś „wygrzebały się” z covidowej posuchy.

Zdecydowanie tak, widzowie wrócili do kin. Dziś nie tylko pokazujemy filmy na dużym i małym ekranie – od pewnego czasu nominujemy do europejskich nagród filmowych, w tym roku także do nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej. Staraliśmy się o ten zaszczyt przez wiele lat.

Millenium Docs zdecydowanie umocniło więc swoją pozycję na kulturalnej mapie Polski. I wygląda na to, że także poza jej granicami.

Oczywiście wiąże się to z tym, że przez lata przyjeżdżali do nas twórcy, twórczynie, producenci i producentki z całego świata, widzieli, z jakim zaangażowaniem robimy nasz festiwal, z jakim silnym responsem ze strony publiczności się to spotyka. Mamy dziś naprawdę spore pokrycie medialne, ale to były lata ciężkiej pracy, to nie jest rzecz łatwa. Trzeba podkreślić, że Millenium Docs odbywa się w środku wiosny, to nie są wakacje, w które można przyjechać sobie np. do Gdyni , żeby oglądać filmy w kinie przez połowę dnia. W samym Trójmieście codziennie konkurujemy z setkami wydarzeń kulturalnych, mamy tego świadomość. Ale widzowie zdążyli się już przywiązać do naszej marki i poziomu, podobnie jak do samej opowieści, którą snujemy wokół festiwalu. To są po prostu bardzo dobre filmy, ale też początek dyskusji. To spotkania z innymi ludźmi, którym nie jest wszystko jedno, dla których słowo empatia jest ważne, bo ono buduje ich egzystencję.

W ubiegłym roku takich widzów było 165 tysięcy. Jak pan myśli, „po co” oni przychodzą na ten festiwal? Czego szukają w kinie dokumentalnym?

Myślę, że są dwa główne powody. Po pierwsze, zmieniliśmy stosunek do tego, czym jest film dokumentalny. Okazało się, że on może być ciekawy, emocjonujący, może opowiadać o polityce, ale też o popkulturze, przybliża życie ciekawych osób, czasami niejako wyciąga je z odmętów niewiedzy. Film dokumentalny potrafi poszerzać horyzonty myślowe. Po drugie, nasz festiwal to miejsce spotkania z innym i podobnymi nam ludźmi - w dzisiejszych czasach to jest szalenie istotne. Przeprowadzamy co roku wnikliwe badania socjologiczne, wiemy, jak wygląda profil naszego widza/widzki.

Przyjrzyjmy się temu profilowi - to jednak głównie osoby w przedziale wieku 25-44 lat, blisko 60% wszystkich widzów. Stosunkowo niewielki odsetek stanowią bardzo młodzi ludzie.

Myślę, że to naturalne, tej specyficznej formy ciekawości świata i potrzeby zrozumienia go nabieramy przecież z wiekiem. Prowadzimy intensywną pracę ze szkołami, robimy dla nich specjalne pokazy połączone z dyskusjami o filmie, one odbędą się zresztą także w Gdyni. Chcemy, aby dla uczniów to nie było tylko wyjście do kina, niech to zostanie z nimi na dłużej. Film dokumentalny może przecież pobudzić emocje o wiele bardziej niż fabuła, jestem o tym głęboko przekonany. Fabuły gonią dziś w przysłowiową piętkę, są coraz bardziej przewidywalne.

I jak młodzi ludzie reagują na kino dokumentalne? Zaskakują was ich reakcje?

Nie ma na to pytanie jednej odpowiedzi. Oni mają bardzo różne charaktery, doświadczenia wyniesione z domu, ze szkół. My z uwagą podchodzimy do każdej sytuacji i do każdej grupy, staramy się przekonywać, że dobry dokument jest świetnym przeżyciem, bo to kontakt z prawdziwymi ludźmi. I młodzież naprawdę się na to doświadczenie otwiera! Porównują to, co widzą na ekranie do swoich przeżyć, myślą o swoim stosunku do tego, co widzą. Czasami ten stosunek ulega pod wpływem kina diametralnej zmianie.

Jeśli kino ma potencjał do takich zmian, to… chyba warto.

Dobry dokument otwiera oczy i serce. Ale od serca zaczynamy. Jak się na drugiego człowieka nie otworzy serca, to nie otworzą się też oczy.

No właśnie. A co to właściwie znaczy – „dobry film dokumentalny”?

Nie ma na to jednej recepty.

Mam nadzieję!

Wszystko zależy od tematu, od podejścia twórców/twórczyń do bohaterów i bohaterek.

W takim razie zapytam inaczej - kiedy Artur Liebhart wychodzi z kina myśląc: „Jakież to było dobre!”, czując , że jest poruszony i, co więcej, po roku lub dwóch nadal pamięta obejrzany film? Co musi się zadziać na ekranie, aby wywołać „w panu” taki skutek?

Przede wszystkim - muszę czuć się czymś zaskoczony. Do tego dodałbym wysoki poziom zdjęciowy, sztuka operatorska jest dla mnie szalenie ważna. Kolejny element to czas, on ma w kinie dokumentalnym naprawdę istotny wymiar. Kiedy widzimy perturbacje życiowe bohaterów i bohaterek na przestrzeni lat, to w takim kinie dzieje się prawdziwa magia. Jesteśmy wtedy poruszeni, widzimy ludzi w procesie rozwoju. Ale czasami to jest jeszcze coś zupełnie innego, jakiś rodzaj intymnej więzi, jaką nawiązujemy z bohaterami i bohaterkami filmu. Podam przykład – w styczniu widziałem wspaniały dokument pt. „Kuba, na zachód od Zapaty”. To film, w którym bardzo mało się mówi, historia mężczyzny, który poluje na aligatory, śpi na hamaku, a potem z tym upolowanym aligatorem, na zdezelowanym rowerze jedzie przez dżunglę.

Czekam na jakiś nagły zwrot akcji (śmiech).

On nie nastąpi, i to jest właśnie najpiękniejsze w tym filmie. W wiosce za dżunglą czeka na niego kobieta i ich niepełnosprawny syn, którym wspólnie się opiekują. Ja pierwszy raz widziałem taką kubańską wioskę, zobaczyłem, jak ci ludzie mieszkają, co jedzą. Jest mało słów, dużo gestów, sytuacji, gdzieś gra telewizor, radio, ale prawdziwe życie jest tam, w mieszkaniu tych ludzi. No i zdjęcia w tym filmie są zachwycające, hollywoodzkie, jest wspaniały dźwięk, zmysły szaleją. Nie ma fajerwerków, a portretowana rzeczywistość nas wchłania, dosłownie wgniata w ekran. Przez ponad godzinę jesteśmy na Kubie, siedzimy na zydelku w tamtejszej kuchni. Wiem, że niedawno, na ważnym festiwalu filmów dokumentalnych w Szwajcarii ten obraz otrzymał 2 nagrody, w tym jury młodzieżowego. Jak widać, nie był to tylko mój zachwyt.

W programie gdyńskiej odsłony Millenium Docs czeka nas spora różnorodność. Dużo w tym kinie współczesnego człowieka i współczesnego świata. Naturalnie jest wojna w Ukrainie, która silnie naznacza nasze czasy. Są relację międzyludzkie, sztuka, natura. Będzie jakieś światło w tunelu rzeczywistości?

Oj tak! Będzie go całkiem sporo, choć czasami nie będzie to oczywisty blask. Polecam wszystkim śmieszny film o sztucznej inteligencji „Czy maszyny śnią o śmierci?”.

Śmieszny film o sztucznej inteligencji…?

Proszę się przekonać. Werner Herzog kiedyś stwierdził, że nawet za 4000 lat AI nie zrobi tak dobrego filmu, jak on. W tym filmie on bierze udział w eksperymencie – otóż poleca sztucznej inteligencji, aby zrobiła film…Wernera Herzoga. Słyszymy głos reżysera wygenerowany przez komputer, AI pisze scenariusz, bazując na poprzednich dokumentach. To taki autoironiczny pomysł pokazujący, jak można bawić się współczesną techniką. Zdradzę tylko, że sztuczna inteligencja jednak słabo sobie radzi z tym zadaniem, w pewnych sytuacjach jest po prostu śmieszna.

Co jeszcze zobaczymy w maju w Gdyni?

Będzie wątek palestyńsko-izraelski, on bardzo porusza naszą młodzież, która chce zrozumieć przyczyny tej tragedii. Odczuliśmy to rok temu. Mamy więc film o Noam Shuster-Eliassi, izraelskiej stand-uperce, to naprawdę genialna postać, odważna, wychowała się w jedynym miejscu w Izraelu, gdzie Palestyńczycy naprawdę koegzystują z Żydami. Noam wymyśliła sobie, że stand-up będzie sposobem na pokazanie, że widzimy swoje przywary i możemy się z nich śmiać. Ma swój program w telewizji izraelskiej, jest na Bliskim Wschodzie bardzo popularna.

Odważnie. W tak delikatnej materii, jaką jest wojna, łatwo przekroczyć granicę miedzy inteligentną satyrą, a niesmacznym, zaprojektowanym „na siłę”, kiczowatym żartem.

To prawda, ona porusza się po polu minowym w wersji „hard level”. Ale nie na polityce świat się kończy. W Gdyni pokażemy też piękny film „Kwiat ośmiu gór” o tym, po co chodzi się w góry.

No właśnie, po co?

Najwyraźniej nie tylko po to, żeby te góry ratować, ale żeby one ratowały nas. No i film o Marii Callas, z fenomenalną Monicą Bellucci jako narratorką podróżującą śladami operowej diwy. Ona, moim zdaniem, powinna zagrać tę rolę w fabule, którą niedawno oglądaliśmy w kinach.

Będzie też specjalna sekcja poświęcona Stanom Zjednoczonym. Potrzeba chwili?

My program tworzymy przez cały rok, ale w pewnym sensie ta potrzeba szczególnie się nam ostatnio „zmaterializowała”. Pomysł na tę sekcję pojawił się w styczniu. Mieliśmy zaprogramowane filmy, okazało się, że składają się nam na bardzo ciekawy cykl. Pokażemy więc filmy, które przybliżą nas do odpowiedzi na pytanie o to, czym właściwie są dzisiejsze Stany, jaka jest przyczyna tego, co się aktualnie tam dzieje.

Hasło tegorocznej edycji brzmi: „Między nami cały świat”. To zwrot podkreślający znaczenie wspólnotowości, która nie ogranicza się tylko do wspólnego przeżywania i oglądania filmów. Jesteśmy w tej wspólnocie, ale jednocześnie sporo nas dzieli. Jesteśmy zatem połączeni, czy może raczej podzieleni?

To prawda, że dużo nas dzieli – cały świat jest między nami, ze swoją różnorodnością, odcieniami. Ale czy on zawsze musi nas dzielić? Może nas też łączyć! Taka myśl przyświeca nam od samego początku, nie zmieniamy zdania w tej kwestii. Podobnie jak w kwestii parytetu płci – u nas to jest wartość stała, niezależnie od tego, jak zawieje wiatr nad Atlantykiem. W tym haśle zawarta jest też międzypokoleniowość, wykorzystujemy wynikające z niej różne oglądy świata. Mamy na plakacie nasze wolontariuszki – jedną bardzo młodą, drugą we wspaniałym wieku. I taka jest nasza publiczność. Na festiwalu tworzymy strefę bezpieczeństwa dla wszystkich, bez względu na to kim są i skąd do nas przychodzą.

Artur Liebhart

Absolwent wydziału nauk politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, założyciel i dyrektor festiwalu Millennium Docs Against Gravity oraz firmy dystrybucji filmowej Against Gravity. Odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi przez Prezydenta RP w 2013 roku. Laureat Paszportów Polityki za rok 2020.