Pragniemy żyć w grupie. Ot, naturalnie ludzka przypadłość, która ostatnio przybiera tylko nowe formy - portali społecznościowych lub gier on-line.
Pragniemy żyć w grupie. Ot, naturalnie ludzka przypadłość, która ostatnio przybiera tylko nowe formy - portali społecznościowych lub gier on-line.
„Lubisz to” czy nie, ale to dziś w internecie pulsuje życie. Wirtualny świat pełen jest zalet i zagrożeń. Uzależnia. Bo wydaje się być, a może już jest prawdziwy... W końcu, jak mawiał Arystoteles, jesteśmy zwierzętami społecznymi, a jak mówią nam współcześni, jesteśmy dziećmi Facebook’a.
Dla dwudziestolatków internet to środowisko naturalne i oczywiste, normalna codzienność, odruch bezwarunkowy, podczas gdy dla starszych generacji życie w sieci jest symbolem samotności, alienacji i sztucznych relacji społecznych. Mark Zuckerberg, twórca portalu "Facebook" utrzymuje jednak, że jego „misją jest uczynienie świata bardziej otwartym i komunikatywnym”, mimo ceny, jaką przyjdzie nam za to zapłacić - utratą prywatności. Tymczasem "Facebook" przekroczył już ponad 600 mln uczestników! Ludzie z całego świata mają tu tzw. „profil”, a w nim zdjęcia, myśli, troski, pasje, dane osobowe, informacje o stanie matrymonialnym, dzieciach, planach, marzeniach, poglądach politycznych, pracy, wykształceniu itd. Po prostu zwyczajne życie w nowych warunkach.
Bo jest wesoło
Psychologowie straszą, że internet zabije w młodych pokoleniach łatwość wyrażania uczuć, umiejętność utrzymywania relacji, tolerancję, a także kreatywność. Ale zobaczcie, co ma do powiedzenia ktoś, kto na FB zagląda każdego dnia, jak do dobrego kumpla, z którym chce się przywitać, uśmiechnąć i po prostu pogadać. – Facebook to prawdziwa ja, ale tylko w tej części, jaką noszę publicznie – mówi 35-letnia Agnieszka. Mój profil to bardziej kronika towarzyska i kółko wzajemnej adoracji na luzie. Świetny sposób na pielęgnowanie znajomości, szczególnie tych spoza Trójmiasta. Nie jestem specjalnie wylewna, dlatego tak w „realu”, jak i na „fejsie” nie pokazuję intymnych emocji. Nie wypłakuję łez na forum i nie demonstruję poważnych spraw – zapewnia.
Umieszczanie „statusów” na profilach, czyli informacji traktujących o wszystkim, od pogody po emocje, jest niemal celebracją tego, co się w naszym życiu dzieje. Za pomocą zmiany „statusu” wielu rozstało się nawet z partnerem. Portal "DateTheUk" ustalił, że 5% osób rzuciło kogoś pisząc e-maila, 6% przez portal "Twitter", a 13% zerwało zmieniając status na "Facebooku" i nie mówiąc o tym partnerowi...
Ale FB to także kopalnia wiedzy o nas samych, źródło informacji dla przyszłych pokoleń. To część naszego życiorysu zawieszona w cyberprzestrzeni, kawał historii zamknięty w publikowanych zdjęciach, kalendarium wydarzeń, prawdziwie osobisty pamiętnik, jeśli tylko "Facebook" przetrwa kolejne dekady. A co stanie się profilem, kiedy umrze jego właściciel? Przecież FB nie wie kogo spotkał koniec. Dlatego będzie on śladem, być może pomnikiem wiecznie żywym po jego byłym użytkowniku, być może, bo mówi się, że losy konta na "Facebook’u" będą regulowane nawet na kartach testamentów.
Bo mogę być kim chcę
Na "Facebook’u" narcyz czuje się jak rybka w wodzie. Ma pole do popisu i kreacji własnej osoby wbrew kompleksom, a nawet prawdzie. Ma potężną widownię, korzysta z niego już 600 mln ludzi, firm, instytucji na świecie, którzy przez 70% (!) czasu spędzonego na "Facebooku" przeglądają profile znajomych i nie tylko. Być może lepszym słowem byłoby „podglądają” bo są anonimowi, a w niektórych przypadkach nawet „szpiegują”. A ludzie dzielą się na tych, którzy udostępniają swój profil wszystkim użytkownikom, akceptują zaproszenia do grona znajomych, nawet od obcych osób i takich, którzy ograniczają swoją prywatność do maksimum, czyli grona prawdziwych znajomych. – Irytuje mnie „fejsbukowa” wiwisekcja i sztuczność. Znam wielu ludzi, którzy na FB są zupełnie inni niż w życiu – śmieje się Agnieszka. – Znam też osoby, dla których związek nie istnieje, jeśli nie jest zademonstrowany na FB oraz pracodawców, którzy szpiegują wpisy swoich pracowników, albo blokują dostęp do kont społecznościowych w całej firmie – dodaje. Tu przestroga dla tych, którzy korzystają na FB z geolokalizacji. Korzystając z tej funkcji zdradzasz swoje położenie, a wtedy chorobowe, na które próbowałeś nabrać szefa, zdemaskuje informacja na „profilu” o treści: „Użytkownik Janek Kowalski był w miejscu: Majorka”.
Bo mam 500 znajomych
Na "Facebooku" rywalizuje się o znajomych, im więcej tym lepiej. Liczy się ilość, a ilość przekłada się na popularność. Człowiek jest w stanie zadbać maksymalnie o pięciu najbliższych przyjaciół i utrzymać regularny kontakt z kolejną dwudziestką. 50 osób to już graniczna sieć relacji w danym czasie. Ludzie zapraszają do grona znajomych osoby obce, co jest niebezpieczne. Przecież ludzie z grona naszych przyjaciół mają dostęp do wszystkich informacji, jakie zostawiamy po sobie. Użytkownicy FB chętnie przystępują też do „grup” i fanpage’y, z którym się identyfikują. Mogą utożsamiać się z tymi, co „Nie cierpią poniedziałków”, „Skarpet w sandałach”, „Urodzili się w latach 80-tych”, lub dobrze wiedzą, że nie jest „To oczywiste, że Szczecin leży nad morzem” oraz gotowych „Rzucić wszystko i pójść się całować”, po wielbicieli wódek, luksusowych domów mody, artystów, czy partii politycznych. A jeśli twoja firma/marka/strona jest nie dość popularna, możesz kupić sobie fanów na Allegro. Jeden fan kosztuje 20 groszy...
Bo mam kilka żyć
Możesz podrasować swój wizerunek na FB, możesz zostać duszą „wirtualnego” towarzystwa, ale dopiero marzenia o byciu superbohaterem ziścisz, jak członek społeczności internetowych graczy. Wieczorami wcielisz się w rolę międzygalaktycznego imperatora, a w pracy po kryjomu staniesz się pogromcą wampirów. Świat gier komputerowych wciąga i uzależnia. Jego ofiarą są głównie mężczyźni, a nałóg prowadzi do rozpadu ich życia osobistego. Problem pojawia się, kiedy stają się ofiarą rytuału: granie przed śniadaniem, po pracy i w nocy. – W pogoni za sukcesem współcześni mężczyźni są zmęczeni i sfrustrowani. Jedyne na co mają ochotę i siłę, to bierna rozrywka, czyli telewizor i gry. Zaniedbują relacje z najbliższymi, ale przede wszystkim tracą kontakt z samym sobą – mówi psycholog Anna Syposz. – Wirtulany świat jest szczególnie atrakcyjny dla mężczyzn, którzy nie radzą sobie w życiu i nie należą do przystojniaków – dodaje.
Portal "DateTheUk" ustalił, że 5% osób rzuciło kogoś pisząc e-maila, 6% przez portal "Twitter", a 13% zerwało zmieniając status na "Facebooku" i nie mówiąc o tym partnerowi...
W grach online powodzenie misji zależy od współdziałania kilku graczy, czyli naszych chłopaków i mężów. Gry wymagają systematyki i wirtualnej kondycji, a czasem nawet punktualności. Mąż Wiktorii był uzależniony od „Ogame”. W dniu ślubu jej siostry musiał stanąć w obronie swojego kosmicznego imperium. – Ślub na 16:00, a na zegarku 15.55. Marek nerwowo gapi się w ekran i krzyczy „Jeszcze chwilka!”. Trzasnęłam drzwiami i wyszłam. Mąż dotarł dopiero na wesele. Był cały roztrzęsiony, bo właśnie stracił swoje międzygalaktyczne kolonie – wspomina Wiktoria. Jej złość sięgnęła zenitu i zastosowała ostre cięcie, zlikwidowała modem. Marek, który jest dyrektorem handlowym, zareagował jak na odwyku alkoholowym. Raz się awanturował, groził, że odejdzie, chwilę potem błagał na kolanach o litość, bo współgracze zmiotą go z powierzchni... kosmosu. – Po 10 miesiącach odniosłam sukces – mówi Wiktoria. Bardzo możliwe, że Marek jest polskim hikikomori. Tak nazywa ludzi skrajnie uzależnionych od gier komputerowych i internetu. – Syndrom polega na całkowitej alienacji gracza. Niektórzy hikikomori cierpią na depresję, bezsenność czy schizofrenię – wyjaśnia Anna Syposz.
Mężczyźni twierdzą jednak, że gry to nic złego. – Kobiety mają swoje seriale. Czy ktoś z tego powodu szantażuje je odejściem? – kwitują. Gracze mówią jednym głosem - gry online to hobby, pasja, sport! Pobudzają wyobraźnię, dostarczają emocji, przenoszą w inną rzeczywistość. Twierdzą, że z facetami, którzy nie grają, jest po prostu coś nie tak. – Nie wiedzą, co tracą. Są ubożsi o niesamowite doznania – twierdzi dumny ze swojej pasji Łukasz. Mieszka od trzech lat w Brukseli, do której mama wysyła mu paczki z gazetami o grach komputerowych. – Czyta od deski do deski – komentuje Asia, jego dziewczyna. Łukasz chce być podziwiany podczas gry, jak gladiator podczas walki. – Uwielbia, kiedy siedzę obok niego. Woła mnie co pół godziny, żebym zobaczyła jak ładnie kogoś zabił. Żadna przyjemność oglądać walczących na ringu kosmitów... Ale sprawia mu to przyjemność, dlatego czasem popatrzę chwilę, pochwalę, a potem wracam do swoich spraw – wyznaje Asia.
W trakcie pisania artykułu, pięć razy kliknęłam na swój profil na FB. Spędziłam tam kilka sekund, nie spodziewałam się żadnej wiadomości, to był odruch bezwarunkowy, tak jak spoglądanie na zegarek. Na szczęście nie zaangażowałam się w żadną grę on-line, na razie... Czas kończyć, bo FB poinformowało mnie o świetnym koncercie. Zaproszenie leży w ikonce wraz zaproszeniem na „Manifestację na rzecz legalizacji konopii” organizowanej przez Janusza Palikota, a o 18-tych urodzinach Krzysztofa Ibisza już nie wspominając...
Objawy u ludzi uzależnionych od Internetu:
- Nadmierne spędzanie czasu przed komputerem powyżej 50% czasu wolnego.
- Podczas używania Internetu osoba całkowicie poświęca się tej czynności.
- Odkłada obowiązki na później, aby mieć jak najwięcej czasu na przeglądanie sieci.
- Nigdy nie ma dość, zawsze znajdzie pretekst, aby zasiąść do komputera.
- Wymuszone odejście od komputera wpływa negatywnie na samopoczucie uzależnionego.
- W zaawansowanych przypadkach izolacja od komputera może wywoływać agresję, płacz lub inne skrajne emocje.
- Zdarzają się, że uzależniony zaspokają podstawowe potrzeby tj. jedzenie, spanie, picie przed komputerem.
- Nagminne przesiadywanie przed monitorem do późnych godzin.