Nazywana „flamandzką Wenecją” Brugia, słynie dziś ze starych płócien holenderskich mistrzów, czekolady i barbanckich koronek. Wyjątkowy czas można spędzić tam w zimowe dni, analizując flamandzkie malarstwo, a wieczorami wędrować w czekoladowym aromacie przez ciche, uliczki i wąskie mostki nad kanałami. A na koniec, rozgrzać się i pogawędzić nad kociołkiem muli z frytkami oraz kuflem belgijskiego piwa.

Brugia to miasto w Zachodniej Flandrii, a zarazem XIV-wieczna „kolebka europejskiego kapitalizmu”. Widać to w rozmachu i bogactwie istniejącego do dziś, ulokowanego nad kanałami, średniowiecznego miasta pełnego gotyckich kościołów i kamienic. To miejsce artystów i narodzin szkoły flamandzkiego malarstwa olejnego, które zrewolucjonizowało artystyczną Europę XV i XVI w. To tu, tworzyli Jan van Eyck i „nasz„ Hans Memling.

Widok bez firanki

Niegdyś do miasta, podobnie jak w Jerozolimie prowadziło siedem bram, a na obrzeżach pracowało dwadzieścia pięć wiatraków, z których do dziś pozostały cztery. Dzisiejsze centrum Brugii jest stosunkowo niewielkie, zamieszkane przez ponad sto tysięcy mieszkańców, dlatego bez trudu zwiedzam je pieszo. Poprzecinane kanałami, nad którymi rozpięte są kamienne mosty, pociąga unikalnym i romantycznym charakterem.

Wieczorne i nocne przechadzki po mieście w gotyckim klimacie, urzekają mnie od początku. W lustrze wody, odbijają się fasady domów, wysmukłe kościelne wieże i pochylające się konary drzew. Wędruję codziennie wśród stłoczonych, ceglanych kamieniczek, momentami tak podobnych do gdańskiego Głównego Miasta. Przez okienka bez firanek, zaglądam bezwstydnie do środka, gdzie ze starych, belkowanych stropów zwisają kryształowe żyrandole, rzucające nastrojowe, ciepłe światło. A ja ciekawie podpatruję i zazdroszczę otulając się szczelniej szalem. Średniowieczna Brugia nadal żyje. Widać to, po sezonie, kiedy turystów jest mniej i dominują stali mieszkańcy. Patrzę na nich przez okno z mojego apartamentu w domu z XVII w. Z sypialni, niemal zaglądam do menu stylowego bistro na parterze sąsiedniej kamienicy. Gdyby były otwarte okna, to mogłabym usłyszeć, jakie specjalności gościom poleca kelner.

Brugga znaczy most

Mimo chłodu, mieszkańcy chętnie jeżdżą na rowerach. Wśród nich wiele starszych, statecznych i eleganckich osób. Choć ruch samochodowy w centrum jest dostępny, auta znikają w podziemnych parkingach lub stoją przy nielicznych miejscach przy ulicach, nie psując perspektyw uroczych uliczek sprzed wieków. W wielu punktach, miasto wygląda tak, jak kilkaset lat wcześniej. Zachwycają mnie bajkowe ratusze, małe domki z witrażami w oknach i z okiennicami. Górują nad nimi strzeliste wieże świątyń ze smukłymi, gotyckimi oknami z maswerkami.

Białe łabędzie na wodzie kanału Dijver w poświacie księżyca i w blasku latarni przy moście Bonifacego z XIII wieku, to jedno z wielu romantycznych miejsc w Brugii, idealnych na wieczorną randkę. Podobnie jak Rozenhoedkaai (Nabrzeże Różańcowe), czy wiszący nad wodą balkon w zaułku przy wejściu do najstarszego hotelu „Relais Bourgondisch Cruyce”. Nie wspominając o licznych knajpkach na kilka stolików, gdzie przy świecach i przy kominku można pozaglądać sobie w oczy.

Partery kamienic, to na ogół butikowe sklepy z rękodziełem, koronkami klockowymi i sklepy ze starociami, antykwariaty z kopiami holenderskich mistrzów, grafikami, wypchanymi ptakami czy motylami w gablotach. Tak dobrze komponują się ze staroświeckimi meblami i tkaninami, które proponują małe rzemieślnicze warsztaty. Po bruku placów i ulic przejeżdża czasem konna dorożka, ginąca z oczu w zamglonym zaułku, pozostawiając po sobie tylko pogłos stukotu kopyt. To wszystko dodatkowo wprowadza mnie w klimat minionych epok.

Wszędzie kuszą sklepy, sklepiki i knajpki. Najwięcej cukierni jest ze słynną, belgijską czekoladą, barwnymi makaronikami i gigantycznymi bezami. Wystawy zdominowały już świąteczne ekspozycje, a wewnątrz można znaleźć też fontanny lub wodospady z płynnej czekolady. Trudno uwierzyć, że znajdują się chętni na te tony słodkości, zajmujące sklepowe regały pod sam sufit. Dla tych, którzy nie lubią czekolady i gofrów, atrakcją może być wycieczka do czynnego browaru i degustacja craftowych piw. A na kolację najlepiej zamówić kilogram muli w kociołku ze śmietaną, winem, serem roquefort lub ziołami… himalajskimi, podawane tu z frytkami.

Między Marktem a Burgiem

Sercem miasta jest okazały rynek Grote Markt, z neogotycką siedzibą władz regionalnych - Provinciaal Hof i dominującą nad placem wieżą Belfort. Do dziś najwyższą budowlą Brugii, bo mierzącą ponad osiemdziesiąt metrów wysokości. Z niej rozchodziły się po mieście dźwięki dzwonów, powiadamiając mieszkańców o rozpoczęciu dni targowych, zamknięciu bram miasta czy o wybuchu pożaru. Trzykrotnie spalona i trzykrotnie odbudowana, z czasem zyskała wieniec na szczycie i carillon, uświetniający wygrywaną na dzwonach melodią ważne uroczystości i wydarzenia Brugii. Pokonując 366 wąskich i krętych stopni na szczyt wieży, ogarniam wzrokiem rozległą panoramę miasta, a o pełnej godzinie słyszę donośny dźwięk i czuję przeszywające ciało drżenie spiżowych dzwonów.

Największy plac Markt, sąsiadował niegdyś z towarowym nabrzeżem kanału. Ich system łączył miejski port z Gandawą oraz nadmorskimi Zeebrugge i Ostendą, co umożliwiło morski rozwój miasta i pierwsze, europejskie kontakty handlowe z basenem Morza Śródziemnego. Każdego roku, plac zamienia się pod koniec jesieni w wielką świąteczną krainę. Na środku powstała już tradycyjna miejska ślizgawka, wokół której w okręgu kuszą stragany z przysmakami i grzanym winem. Przez pozostałą część roku, w każdą środę od rana, plac staje się wielkim targowiskiem, wszak to, wyrosłe na handlu dawne miasto Hanzy. Na czas świątecznej zimy, stoiska z regionalnymi przysmakami i kwiatami, po które spieszą tu od wieków mieszkańcy, przenoszony jest na sąsiedni plac Burg.

Najpierw zwiedzaj, potem…

Brugia zyskała miano centrum kulturalnego, do którego ściągali artyści i rzemieślnicy z całej Europy. Do dziś spuścizną tamtych czasów są piękna Sala Gotycka w ratuszu czy renesansowa fasada Bazyliki Świętej Krwi, w której przechowywana jest fiolka z domniemaną krwią Chrystusa. W kościele Najświętszej Marii Panny podziwiam powstałą w stylu florenckiego renesansu marmurową rzeźbę Madonny z dzieciątkiem dłuta Michała Anioła, zakupioną przez brugijskiego kupca. Po latach została wywieziona stąd dwa razy – przez Napoleona, a potem przez hitlerowców. Szczęśliwie odnaleziona wróciła i nadal zachwyca swoją karraryjską bielą, smutkiem i zadumą.

W Brugii toczy się akcja, głośnego przed laty filmu Martina McDonagha pt. „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj”. To makabryczna momentami czarna komedia w gangsterskim stylu z Collinem Farrellem i Ralphem Fiennesem w rolach głównych. Średniowieczne miasto, zabytkowe budowle i wyjątkowe dzieła, stanowiły tło strasznych, ale i zabawnych zdarzeń z błyskotliwymi, ale i nieco absurdalnymi dialogami.

Wejście na wieżę „nie jest dla stada słoni”, to cytat z filmowej sceny przed wieżą Belfort. Filmowa akcja trafia też do muzeum w Brugii, gdzie płatny morderca zastanawia się nad wizją Sądu Ostatecznego Hieronima Boscha z fantastycznymi i symbolicznymi motywami. Równie zaskakująca jest jego obecność przed dyptykiem Gerarda Davida ze sceną obdzierania ze skóry przekupnego sędziego. Obrazy pt.”Sprawiedliwość Kymbyzesa”, artysta odmalował jako przestrogę dla współczesnych przestępców w realiach XV-wiecznej Brugii.

Z Brugii do Gdańska

Dziś te obrazy i inne flamandzkie arcydzieła można zobaczyć w Muzeum Groeninge. Brugia skupiała mecenasów malarstwa średniowiecznego. Tu żyli i tworzyli m.in. Jan van Eyck i Hans Memling. W muzeum znajdują się dwa obrazy mistrza niderlandzkiego realizmu van Eycka. Duży obraz pt. „Madonna kanonika van der Paele” z 1436 roku, przedstawia Maryję na tronie w otoczeniu św. Donacjana, i donatora, kanonika van der Paele, wraz ze św. Jerzym, w powstającej w Europie kompozycji typu Sacra Conversazione. Zaskakujący jest kontrast pomiędzy pięknymi i idealnymi wizerunkami świętych, a „ziemską” naturalistyczną, chorą twarzą kanonika. Drugi obraz, to znacznie mniejszy „Portret Margarety van Eyck”, żony artysty. Zaskakuje dokładnością rysów i… rogami ówczesnego nakrycia głowy.

W Groeningemuseum i w Szpitalu św. Jana (Sint-Janshospitaal) z XII w, który jest jednym z najstarszych zachowanych budynków szpitalnych w Europie, eksponowane są dzieła Hansa Memlinga, w tym także te, które stworzył specjalnie dla tego miejsca, wedle legendy jako wotum za uratowane życie. Kolekcja sześciu dzieł, genialnego malarza wczesnego odrodzenia powstała w mieście, gdzie żył, tworzył i umarł, a eksponowana jest tu od końca XV wieku. To drugi, co do wielkości zbiór dzieł artysty na świecie. Wśród nich jest łączący w sobie architekturę, rzeźbę i malarstwo Relikwiarz św. Urszuli, z historią jej życia wymalowaną na płycinach. W specjalnym szklanym pawilonie w szpitalu, znajdują się pozostałe dzieła Memlinga m.in. tryptyk ołtarzowy z zaślubinami św. Katarzyny oraz z Janem Ewangelistą i św. Janem Chrzcicielem, tryptyk z lamentacją Chrystusa i portrety. Wśród smukłych postaci i wielości szczegółów na płótnach doszukuję się więzi z gdańskim Sądem Ostatecznym. To właśnie to dzieło, zamówione przez bankiera Medyceuszy Taniego, miało trafić do Florencji. W drodze do Italii, zostało zdobyte przez gdańskiego kapra Piotra Beneke i z całym ładunkiem trafiło do Gdańska. Ale to już zupełnie inna historia…