„Dziady” Adama Mickiewicza to niełatwy i – zdawać by się mogło – trącący przysłowiową myszką tekst. „Koszmar” licealistów – a jednak, napisany 200 lat temu dramat od dekad regularnie powraca na teatralne deski jako polityczny i społeczny manifest, porażający aktualnością i uniwersalnością przekazu, budząc kontrowersje i – przeważnie - otwierając przestrzeń do potrzebnego dialogu. Maja Kleczewska, nad Wisłą aktualnie jedna z czołowych teatralnych reżyserek, po raz kolejny reinterpretuje „Dziady”, tym razem przenosząc ich akcję do ukraińskich okopów (więzienia?) oraz na nieokreślone bliżej celebryckie salony (nota bene w sferze scenografii wyraźnie nawiązujące do ubiegłorocznego Festiwalu Filmowego w Cannes, w czasie którego ukraińscy aktywiści byli zbywani przez zakłopotane, kroczące po czerwonym dywanie gwiazdy filmu i show biznesu). Przy inscenizacji, którą tej jesieni mogliśmy oglądać na scenie Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego, Kleczewska zaprosiła do współpracy zespół aktorski z Narodowego Akademickiego Teatru Dramatycznego im. Iwana Franki w Iwano-Frankiwsku w Ukrainie.
„Dziady” antysystemowe
Tym razem mickiewiczowskie „Dziady”, w całości odegrane w języku ukraińskim i rosyjskim, w sposób szczególnie dobitny odsłoniły swój antyrosyjski wydźwięk. Przypomnijmy, że tekst bywał już manifestem antysystemowym - słynne „Dziady” z 1968 roku w reżyserii Kazimierza Dejmka i ich zdjęcie z afiszy w 1968 były przyczynkiem do ogólnopolskich protestów przeciwko autorytarnej władzy partii, zaś krakowska premiera sprzed 3 lat w Teatrze im. Juliusza Słowackiego (również w reżyserii Mai Kleczewskiej) wzbudziła mnóstwo kontrowersji, zwłaszcza w środowiskach prawicowych, które ze względu na poruszone w tej interpretacji aktualne wątki polityczne (m.in. piekło kobiet czy problemy kościoła katolickiego) twórcom wypominały upolitycznienie i wykorzystywanie tekstu do szerzenia „szkodliwych” ideologii.
Nazywasz się Milijon
„Dziady” Mai Kleczewskiej, które w październiku zobaczyliśmy na deskach GTS-u to przede wszystkim głośny antyrosyjski manifest – można powiedzieć, że po blisko 200-tu latach od napisania tekstu zatoczył on ponury krąg, w sposób bliski dosłowności powracając do motywów i emocji towarzyszących zapewne jego powstawaniu (Adam Mickiewicz pisał kolejne części „Dziadów” w trudnym czasie rosyjskiej okupacji, część III opublikowano już po upadku powstania listopadowego). Konrad to tym razem ukraiński żołnierz, który ponownie – i dosłownie - „cierpi za miliony”. Nie ma księdza, jest za to rosyjski pop, wykonujący na umęczonym fizycznie Konradzie przerażające egzorcyzmy, oczywiście w imię Boga i cara – Putina. Ciekawym – i poruszającym – scenicznym eksperymentem był bal u Senatora, w czasie którego publiczność wyprowadzono z sali do teatralnego foyer, tymczasowo zaaranżowanego na towarzyski salon pełen celebrytów, beztrosko popijających szampana i pozujących do zdjęć. Przemieszczenie widzów z tonącej w mroku głównej sali do pozornie tylko bezpiecznych i jasnych przestrzeni foyer miało symboliczny charakter, wprowadzając wśród członków publiczności nastrój konsternacji i niejako obsadzając ich w roli biernych obserwatorów. Czy wobec hekatomby ludzkich istnień składanej teraz w Ukrainie nie tym właśnie jesteśmy? To pytanie, szeptane być może po ukraińsku przez błądzącego wśród członków widowni aktora wisiało w powietrzu przez cały spektakl, powodując zapewne u oglądających go osób „natrętne” uczucie dyskomfortu. Podobnie zadziałało zresztą swoiste odwrócenie ról – tym razem widzowie zasiedli na scenie, aktorzy zaś przemieszczali się po części sali zarezerwowanej zwykle dla publiczności. Wojna ma przecież swoich „aktorów”, ma także „widzów”, biernie obserwujących bieg wydarzeń. A może taki podział ról jest tylko (naszym) złudzeniem i wszyscy jesteśmy na scenie tej samej, ludzkiej tragedii..?
Fundamentalne doświadczenie
„Dziady” 2024 to oskarżenie – Rosji i jej prezydenta, związanych z państwowym aparatem kościelnych instytucji, ale też świata, który na dziejącą się w Ukrainie tragedię przymyka oczy lub, dla odmiany, patrzy na nią jak przez mgłę. Wielka improwizacja, wykrzyczana przez ukraińskiego Konrada, to rozdzierający serce monolog, odegrany przez Romana Łuckiego z autentycznym gniewem i potężną dawką emocji. Jak podkreśla reżyserka, „te polsko-ukraińskie „Dziady” są uniwersalne, bo dotyczą fundamentalnego doświadczenia człowieka, którego wolność jest naruszana. I to jest doświadczenie nie tylko Polski czy Ukrainy, czy Mickiewicza, to może być doświadczenie każdego”.
Jak widać, nie ma dla „Dziadów” Mickiewicza nieodpowiedniego czasu w polskiej czy europejskiej historii. Uniwersalny przekaz i jego niezwykła ponadczasowość to największe piękno i, jednocześnie, największa tragedia tego tekstu.