Poeci, artyści i podróżnicy opisywali Alhambrę porównując ją do raju, nieba, snu czy fantazji. Po stukocie obcasów, szeleście sukien i rytmicznym klaskaniu przy dźwiękach cyprysowej gitary rozpoznawano Flamenco. Niedaleko Grenady, wędrówka śladami króla skalnym wąwozem nad rwącą rzeką jest od stu lat atrakcją dla aktywnych. Tak, po trzykroć pierwszy raz posmakowałam Andaluzji.

Kiedy odsłoniłam szczelne zasłony, mój pokój zalało ostre światło południa. Gdy otworzyłam drzwi na balkon, odurzył mnie zapach skoszonej trawy z oliwnego gaju, w którym znajdował się mój andaluzyjski dom. Za rosochatymi drzewami sterczały wieże, opasane czerwonymi murami Alhambry. Ten obraz był pierwszym ważnym widokiem podczas mojego, krótkiego pobytu w Granadzie. Ten dzień kontynuowałam wieczorem w rytmie flamenco i spacerując nocą po pałacowych komnatach Nasrydów. Zakończyłam niedaleko o poranku, przejściem przez ekstremalną trasę Caminito del Rey. Przez pierwszą dobę w Hiszpanii nasyciłam zmysły największymi atrakcjami Andaluzji.

Flamma, czyli ogień

Zachrypnięty, nieco zawodzący męski głos, ostre dźwięki gitary, szelest falban sukni i głośny stukot mocnych obcasów. Rytm flamenco powiela echo, odbite od ceglanego sufitu i ścian ciasnej piwniczki. Zimną sangrią próbuję ugasić emocje, tancerze nie przerywają spektaklu, a temperatura wzrasta.

Piwnica Las Cuevas „Los Tarantos” znajduje się na terenie domu w dawnej cygańskiej dzielnicy Sacromonte w Grenadzie i działa od lat 70. ubiegłego wieku. Wybieram to miejsce na spotkanie z flamenco, które jest nie tylko śpiewem i tańcem. Wyraziste dźwięki pomarańczowej gitary, rytm wystukiwany butami podbitymi gwoździami oraz falbaniaste suknie są nieodłącznymi elementami tego zjawiska, wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Towarzyszy mu, powiązany stan „duende”, gdzie ważną rolę odgrywają autentyczność, emocje i ekspresja.

Tancerka zamaszyście odrzuca kwieciste falbany sukni, pokazując stopy w sznurowanych bucikach, a jej dłonie i palce zaczynają precyzyjny i zmysłowy taniec. Wtóruje jej gitara i męski, zawodzący głos seniora rodu z długimi, siwymi włosami. Nie rozumiem słów, ale pieśń jest z pewnością o smutku, tęsknocie i niespełnionej miłości. Do artystów dołącza tancerz. Krępa postura mężczyzny z czarnym warkoczem nie zwiastuje energii i ognia, którym zaczyna emanować. W czerwonych i fioletowych błyskach reflektorów, jego czarne, masywne buty tłuką w betonową podłogę z takim impetem, jakby miały ją przebić. Teraz rozumiem, dlaczego nazwa żywiołowego flamenco pochodzi od słowa flamma, czyli ogień. Widzę z bliska jego stopy, które wybijają o posadzkę rytm, coraz mocniej i szybciej, a z czoła tancerza pot spływa strużkami. Na wyraz dobitnie brzmią teraz słowa największego hiszpańskiego poety XX wieku Federico Garcii Lorci, że duende wywołuje dreszcz i nie jest w gardle, ale wspina się przez całe ciało od stóp.

Ponad godzinny program pokazu nie zwalnia ani na chwilę. Trudno stwierdzić, które z nich - zmysłowa kobieta czy ognisty tancerz, zasłużyło na miano bohatera wieczoru, które z nich wywołało większe emocje i dreszcze... Moje oszołomienie nie kończy się nawet po wyjściu z ciasnej piwnicy. Na wąskich uliczkach dzielnicy Albacin spotykam gitarzystę, do którego w tanecznym rytmie przyłączają się przechodnie. Klaszczą dłonie, stukają obcasy i ogniste flamenco trwa nadal.

Noc z Maurami

Warowny zespół pałacowy Alhambra zaczął powstawać w XIII wieku, a jego założycielem była dynastia Nasrydów, która rządziła Emiratem Granady. To, co przetrwało do dziś, pochodzi głównie z XIV wieku, czyli okresu szczytu tej architektury w Andaluzji. To legendy o skarbach Maurów przyciągają co roku milionowe rzesze turystów, którzy chcą skonfrontować bajeczne opowieści o świecie emirów południowej Hiszpanii z rzeczywistością.

Spośród wielu części kompleksu Alhambry wybieram do zwiedzania tylko jedną, nocną atrakcję. Pod gwiazdami, w blasku księżyca odwiedzam Pałac Nasrydów (Palacios Nazaríes), określany mianem szczytów mauretańskiej sztuki. Pozostałe części zamku spowite są mrokiem i intensywnym zapachem kwitnących lip. Kiedy zwiedzających jest coraz mniej, pojawiają się koty. Zamknięty dla postronnych oczu zamek, za masywnymi, prostymi murami skrywa delikatne, wręcz koronkowe wnętrza. W środku kusi bogactwo islamskiej sztuki w komnatach, krużgankach i w arkadach połączonych dziedzińcami z basenami i fontannami. Zaczynam od części Mexuar, która przeznaczona była dla wymiaru sprawiedliwości i spraw państwowych. Za nią, korytarze prowadzą do Pałacu Witraży (Palacio de Comares), z Salonem Ambasadorów i salą tronową. Na końcu pałacowej wędrówki znajdują się komnaty i dziedziniec Pałacu Lwów (Palacio de los Leones), stanowiącego niegdyś prywatną część z haremem.

Każda z kolejnych, odwiedzanych sal stanowi niespodziankę, zaskakując nowymi rozwiązaniami na ścianach i stropach. Nie ma prawie fragmentu, który nie byłby ozdobiony ceramicznymi płytkami z arabeskami, kufickimi wersetami z wierszy islamskich poetów i z Koranu. Kaligrafia jest stylizowana i ozdobna, a uzupełniają je dekoracyjne islamskie geometryczne girih, tworzące przeplatane wzory. Największe wrażenie robią chyba jednak sztukaterie mukarnas, czyli stalaktytowe ornamenty, przypominające plastry miodu, pokrywające sufity. Ich wielowymiarowy efekt potęguje gra świateł i cieni wpadających przez podkowiaste łuki.

Apogeum sztuki Nasrydów z wpływami islamskimi i chrześcijańskim odkrywam na dziedzińcu Pałacu Lwów. Przypomina on nieco krużganki z średniowiecznych klasztorów, ale zaskakuje przepychem wschodnich dekoracji. Marmurowe patio na obu krańcach zamykają pawilony, wsparte - podobnie jak okalające całość arkady, na licznych, smukłych kolumnach z białego marmuru. Łączą je ażurowe panele, przepuszczające światło i rzucające wzorzyste cienie. Na środku, w alabastrowej misie fontanny, wspartej na dwunastu kamiennych lwach szemrze woda, która zapewnia chłód, daje nastrój i ma przypominać eden. Na jej krawędzi wyryto słowa z wiersza Ibn Zamraka, znanego dworskiego poety z XIV w., porównującego fontannę do powiek kochanka zalewanych łzami, które starał się ukryć przed ukochaną. Słuchając szmeru wody i przymykając oczy, można sobie wyobrażać jak w tym raju, odciętym od reszty średniowiecznego świata, stąpano po miękkich kobiercach, słuchając muzyki, rozkoszując się aromatami wonnych kadzideł i smakiem arabskich słodkości...

Wędrówka śladami króla

Po porannej podróży na Południe od Grenady, zaczynam wędrówkę w kanionie parku narodowego Desfiladero de los Gaitenes. Wśród wapiennych skał przeciska się tam wartka rzeka Guadalahorce. El Caminito del Rey, czyli „ścieżka króla”, to trasa turystyczna która powstała ponad sto lat temu, podczas budowy tamy i zbiorników wodnych Conde del Guadalhorce. Wykuto wówczas w skałach także tunele, którymi poprowadzono linię kolejową i zainstalowano pierwszą, wiszącą na skałach trasę. Nazwano ja na cześć króla Alfonsa XIII, który dokonał uroczystego otwarcia tamy i ścieżki. Dziś prowadzi ona na platformach przytwierdzonych do skał nad wartkim nurtem rzeki, czasem na wysokości stu metrów. Ściany kanionu sięgają nawet do 700 m wysokości, a zbliżają się do siebie czasem na kilkanaście metrów, co czyni go jednym z najbardziej stromych wąwozów skalnych w Europie. Widoki na całej, ośmiokilometrowej trasie są spektakularne. Patrząc w dół, pod stopami mamy kipiel spienionej wody na progach i kataraktach. Patrząc w górę, widzimy sterczące, poszarpane żółto-brązowe formacje, a nad nimi kołujące czasem ogromne sępy. Gwizd pociągu odwraca naszą uwagę i spoglądamy na pędzący skład wagonów, co rusz znikający za skałami. Mamy szczęście, bo to jedyny pociąg jadący przez kanion w ciągu doby. Przed nami już tylko ostatni wiszący balkon ze szklaną podłogą i wiszący most. Trudno uwierzyć, że przeszliśmy już osiem kilometrów...