Futureantiques

Raj dla pasjonatów vintage

Krzesła M. Marenco, lampy Murano

Sobiesław Szumski

- Mebli na świecie jest wystarczająco dużo, musimy nauczyć się korzystać z zasobów, które posiadamy – mówi Adam Krzemiński właściciel Futureantiques, który zabytkowym meblom poświęcił całe swoje zawodowe życie. W swojej rotacyjnej galerii gromadzi designerskie perełki dla pasjonatów vintage i mid-century modern.

Dlaczego spotykamy się właśnie tu?

Chcę, żeby klienci doświadczyli tego miejsca. Tutaj wszystko ma swój kontekst i historię. Gdy umawiamy się z klientem na wizytę, poprzedza ją rozmowa, aby określić krąg jego zainteresowań i odpowiednio się przygotować. Najlepsze doświadczenie jest właśnie po takim wstępnym wywiadzie, choć zdarza nam się oczywiście oprowadzać bardziej spontanicznie.

Czy w otoczeniu takiej ilości regałów nie sposób się pogubić?

W ciągu 10 lat istnienia firmy odrestaurowaliśmy ponad 2000 wyjątkowych mebli. Aktualnie w magazynie znajduje się 300 gotowych obiektów, a kolejne 100 czeka na renowację. Nie chodzi o to, żeby mieć 5000 mebli, ale o to, żeby posiadać ich tyle, aby móc je dobrze przygotować, zaprezentować i na koniec sprzedać. Każdy mebel kupuję osobiście. Muszę go znaleźć, a następnie szczegółowo zaplanować jego renowację, która nie zawsze jest oczywista – trzeba na przykład przemyśleć, jak zmienić tapicerkę, czy zachować stary lakier lub olej czy może uda się wypolerować itp. To cienka linia, gdyż Amerykanie na przykład bardzo lubią stan oryginalny, choćby nawet bardzo zużyty. W przypadku fotela Le Bambole projektu Mario Belliniego zdecydowaliśmy się zostawić oryginalną, przetartą tapicerkę, ale w przypadku sofy Borge Mogensen’a wymieniliśmy ją na owczą skórę. To są zawsze trudne decyzje – czy lepiej pozostawić te ślady historii danego przedmiotu, czy też je usunąć.

I wszystkie te meble znajduje pan w trakcie podróżowania?

Podczas pandemii COVIDU wszyscy byliśmy zmuszeni kupować online na podstawie zdjęć, efekty takich zakupów były bardzo różne. Teraz ponownie podróżuję i wszystko oglądam sam, ponieważ każdy detal ma tutaj ogromne znaczenie. Ważne jest, czy szuflada wysuwa się prawidłowo, czy blat nie jest uszkodzony itd. Tego na zdjęciach nie widać, podobnie jak zapachu. Bazuję na własnym poczuciu estetyki, a to są bardzo subiektywne decyzje. Jak coś mi się podoba – to kupuję, a dopiero później zastanawiam się, co z tym dalej zrobię (śmiech). Zazwyczaj moje wybory okazują się trafne, jakby świat podzielał mój punkt widzenia.

Ile podróży odbywa pan w ciągu roku?

Kilkanaście. Staram się łączyć pracę z przyjemnością, natomiast to nadal jest praca, w której muszę być maksymalnie skoncentrowany. Wchodzę do różnych magazynów, w których wyszukuję dane meble. Odwiedzam duże, nieraz wypełnione po brzegi magazyny. Powinienem od razu oszacować koszty i możliwości renowacji, a zazwyczaj czas oględzin jest ograniczony. To jak połączenie archeologii z poszukiwaniem skarbów, a przede wszystkim realizacja marzeń. Na przestrzeni lat udało mi się spełnić sporo z nich, zdobywając upragnione meble. To bardzo ekscytujące, gdy znajduję i kupuję mebel – na przykład biurko Wegnera – na które kiedyś nie było mnie stać, a za którym rozglądałem się od 5 lat. To często są wakacje, które zarabiają na siebie.

Czy wasi klienci to także obcokrajowcy?

Do tej pory prawie wszystkie meble z naszej pracowni trafiały za granicę. To zresztą widać tutaj, w sekcji pakowania. Ten stół jedzie do Paryża, tam meble czekają na wysyłkę do USA, a tutaj – do Australii. Można powiedzieć, że to cały świat, a zwłaszcza cztery miejsca: Kalifornia, Nowy Jork, Paryż i Londyn.

Jak wygląda zainteresowanie meblami vintage w Polsce?

Po zmianie ustroju w latach 90. rynek polski został zalany zróżnicowaną ofertą zachodnich firm meblowych. To były zwykle wielkoseryjne produkcje a trendy wnętrzarskie były dość jednolite. Tak naprawdę niedawno pojawiła się potrzeba wyjątkowości i wyróżnienia swojego wnętrza. Jeszcze 10 lat temu odnotowaliśmy tutaj nieduże zainteresowanie oryginalnymi meblami vintage. Dzisiaj Polacy coraz częściej poszukują unikatowych przedmiotów, których nie da się doprodukować. Osobiście uważam, że jako Polacy jesteśmy już zmęczeni niską jakością i krótką żywotnością masowo produkowanych mebli. Cieszę się, że ten pro-jakościowy trend rośnie.

Kim są dzisiejsi klienci?

Nasi klienci to zazwyczaj esteci, osoby świadome, o bardzo konkretnych i sprecyzowanych potrzebach. Niektórzy czasem tropią jedno krzesło przez rok, znajdują je właśnie u nas i chcą je zobaczyć. Bywa, że pytają nas o jakiś przedmiot i my go dla nich znajdujemy. Są gotowi czekać na coś wyjątkowego i trudno dostępnego. Przychodzą do nas ludzie, tacy jak my, kochający piękne przedmioty, np. zaprzyjaźnieni stali klienci z Bydgoszczy znaleźli w naszym magazynie m.in. kinkiety i lampę. Uznali, że potrzebują dla nich nowego mieszkania, aby mogły one nadać kierunek aranżacji wnętrza. Kupili więc tym przedmiotom nowe lokum (śmiech). Jest też Pani Ewa, która natknęła się na nasz, już nie istniejący, sklepik w Sopocie przy ul. Chopina, a okazało się, że pomogliśmy urządzić prawdopodobnie jedno z najpiękniejszych sopockich mieszkań.

Czy mid-century modern to meble do używania, czy raczej do cieszenia oka?

Wszystkie są jak najbardziej użytkowe, znakomicie zaprojektowane i wyprodukowane z najwyższą starannością przez renomowane pracownie. Wtedy liczyła się trwałość i te meble odzwierciedlają ówczesną filozofię. Jednak na niektóre z nich bardzo bym uważał, gdyż ich cena rośnie.

Czyli meble to dobra inwestycja?

Oczywiście, nie wszystkie meble mają wartość inwestycyjną, ale są takie perełki, które zyskują z upływem czasu. To trochę jak z klasycznym Porsche – gdy ma się model z 1968 roku, to będzie ich już tylko mniej i będą coraz droższe. To magia ograniczonej ilości, dzięki której rzeczy zyskują na wartości.

A jak kształtują się ceny sprzedawanych przez was mebli?

Ceny są bardzo zróżnicowane. Wszystko zależy od roku produkcji, a przede wszystkim od nazwiska projektanta. Tych czynników jest naprawdę dużo. Mamy meble od 2000 zł do kilkudziesięciu tysięcy złotych. Obecnie najdroższą będzie włoska sofa Camaleonda z lat 70. Pamiętajmy, że rynek jest globalny więc cena w polskiej walucie może wydać się wysoka, podczas gdy dla Amerykanów lub Azjatów jest ona umiarkowana.

Od czego się właściwie to wszystko zaczęło? Meble vintage zawsze pana interesowały?

Jako student pracowałem przy renowacji mebli. W tamtych czasach w Polsce panowała moda na antyki. Później, gdy zajmowałem się renowacją mebli w Nowym Jorku, moje horyzonty oraz warsztat się poszerzyły. Techniki, których tam używano, zadziwiły i zainspirowały mnie, a meble, nad którymi pracowaliśmy, to głównie styl pochodzący z połowy XX wieku. Wówczas niewiele mi to mówiło. Wcześniej wiedziałem, że antyki mają wartość, ale zaskoczyło mnie, że te nowoczesne meble mogą osiągać równie wysokie ceny, a nawet je przekraczać. Nasza pracownia znajdowała się w Harlemie, a czasami jeździłem do showroomów na Downtown, gdzie ceny były naprawdę imponujące. Potem te same meble zobaczyłem w Danii i stwierdziłem, że warto w nie inwestować. W tamtych czasach w Polsce był tylko jeden sklep z duńskimi meblami, a większość ludzi przewidywała mój szybki upadek.

Tymczasem nic podobnego się nie wydarzyło.

Wszystko przyszło z czasem. Moje pierwsze zakupy zrobiłem za pożyczone kilka tysięcy złotych, co wydawało mi się wtedy ogromną sumą. Później nadeszła chwila, kiedy zgłosiła się do mnie klientka ze Stanów Zjednoczonych. Potrzebowała wielu mebli i wysłała mi pokaźną zaliczkę, a później zamówiła u mnie cały kontener. Tak rozpoczął się rozwój na większą skalę.

Pasja do vintage’u w sposób naturalny wpisuje się w obecne trendy proekologiczne.

Myślałem o tym, by stworzyć coś nowego, własną linię mebli, ale doszedłem do wniosku, że mam wokół siebie bazę na tworzenie z tego, co mnie zachwyca jeszcze przez długie lata.

To chyba kwestia dużej świadomości…

Myślę, że to wypadkowa kilku czynników. Uważam, że żyjemy w czasach, w których musimy nauczyć się korzystać z tego, co już mamy. Podobno wszystkie poprzednie cywilizacje upadły, ponieważ nie radziły sobie z wykorzystaniem zasobów naturalnych, a teraz my jesteśmy w podobnej pułapce. Bardzo dużo konsumujemy i wyrzucamy, a długo tak nie da się funkcjonować. Odnawiane meble to oczywiście tylko wierzchołek góry lodowej, ale gdzieś trzeba zacząć.

W tym nurcie eko pozostaje też upcykling?

Dokładnie. W miarę rozbudowywania mojej kolekcji mebli i ich odnawiania, pojawiały się różne, dobrej jakości „odpady” – półki, drewniane deski o pięknym rysunku, wyjątkowe okleiny. Pomyślałem, że warto to wykorzystać, zwłaszcza że te materiały zostały stworzone na lata. Z tych elementów powstają nowe, piękne, a przede wszystkim jakościowe przedmioty. Znalazłem w tym pasję i widzę w tym przyszły kierunek rozwoju firmy. Pomysły na meble są moje, a produkcją zajmuje się profesjonalny zespół Futureantiques.

Czy obecnie jest jakiś dominujący nurt, który się wybija i utrzymuje, czy to raczej zmienna?

Zmienia się. Modę często kształtują znane osoby i styliści, którzy urządzają im domy, a inni chcą ich naśladować. Teraz panuje ciekawy trend na krzesła z litego dębu projektu Henninga Kjaernulfa, neobarokowe, brutalistyczne formy, które są bardzo modne w Stanach Zjednoczonych. Aktualnie odrestaurowujemy też sporo mebli pokrytych naturalnymi owczymi skórami – kanapy, leżanki, fotele. Te meble często trafiają do osób posiadających domy w Szwajcarii czy Aspen.

Czy jeden mebel wystarczy, by odmienić całe wnętrze?

Często tak. Wiele z tych mebli ma zdolność stania się kluczowym punktem przestrzeni, od którego nie można oderwać wzroku. Wchodzi się do wnętrza i od razu zauważa się na przykład włoski regał ścienny, wysoki na 3,5 metra, z elementami z litego mosiądzu, wykończony palisandrem. Wystarczy uzupełnić wnętrze kilkoma mniejszymi dodatkami, by stworzyć spójny i zachwycający wystrój. Przykłady można zobaczyć na zdjęciach od naszych klientów, którymi chwalimy się na Instagramie.

Czy ma pan jeszcze jakieś marzenia meblowe?

Myślę o swojej kolekcji mebli integralnie jako o całości. Lubię, gdy jest tam sporo koloru, przegląd różnych stylów, a obiekty są wyjątkowe. Na ostatnie targi w Parmie pojechałem turystycznie, a kupiłem kilka mebli Ico Parisi, o których zawsze marzyłem. Natomiast w Bolonii zaskoczył mnie fotel Charlesa Eamsa, któremu nie byłem w stanie się oprzeć. Jeśli miałbym podać kierunek kolejnych poszukiwań, to na pewno będę liczył na więcej klasyki, jak dzieła Wegnera, Jacobsena czy mistrzów włoskiego designu Gio Ponti czy Ico Parisi. Zobaczymy jednak co spotkam na swojej drodze i czy będzie się komponowało z pozostałymi.

Na obrzeżach Gdańska, w niepozornym budynku, znajduje się magazyn, który skrywa pokaźną przestrzeń z niezwykłymi meblami. Zaglądamy do środka. W otoczeniu bujnie zastawionych ciągów półek pojawia się zabytkowy regał z ciemnego drewna, rozłożony na mniejsze elementy. To serce operacji, a dokładniej sekcja, w której tutejsi rzemieślnicy składają elementy dawnych perełek designu. Znajdziemy tu wiele klasyków. Z jednej strony krzesła Cesca projektu Marcela Breuera, tuż obok Pernilla autorstwa Bruno Mathssona, a dalej biurko Kaia Kristiansena... Kilka kroków dalej spotykamy Leszka – mistrza stolarskiego, jednego z nielicznych specjalistów tej klasy w Polsce, któremu często powierza się skomplikowane projekty. W sąsiedniej lakierni działa Arek, który specjalizuje się w doborze kolorów. Tworzy je, wykorzystując pokaźną kolekcję lakierów i olejów. Cel jest jeden: odzyskać to, co możliwe ze starych, wspaniałych mebli.

Adam Krzemiński

CEO Futureantiques - znawca designu i sztuki użytkowej okresu mid-century modern. Wnikliwe oko i wyczucie estetyki rozwijał w pracowniach renowacji mebli w Polsce, Danii i Stanach Zjednoczonych. Futureantiques złożył 10 lat temu. Poza pracownią najczęściej można go spotkać na rowerowych trasach enduro w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym, którego jest wielkim miłośnikiem.