To była naprawdę długa wyprawa. Pokonując ponad 2000 kilometrów, trafiliśmy w sam środek posiadłości Templariuszy. Tam czekała na nas w średniowiecznym spichlerzu mała księżniczka, której historia jest jednocześnie rodzinną sagą dwóch niezwykle miłych Oksytańczyków.

Wszystko zaczęło się przed laty od niewielkiej, ale jednak - obsesji. Uporczywego oglądania i walki ze sobą. Kupno nietaniego jak na swoje gabaryty, 90-letniego pudełka, było wszak w istocie całkowicie bez sensu. Fiat 508, najlepiej z pierwszej wersji produkcyjnej, z lat 1932-1934, nie dawał mi jednak spokoju. W końcu stało się. Kiedy w świat pojechał błękitny Jaguar, w dalekiej Oksytanii, tuż pod francuskimi Pirenejami, z lokalnego ogłoszenia uśmiechnęła się do mnie niklowana chłodnica małego Fiatka…

Początki były trudne. Biała, prowincjonalna Francja traktuje bowiem obcych, po wielu różnych doświadczeniach, ze sporą rezerwą. Od czego są jednak życzliwi ludzie. Kuba, władający perfekcyjnym francuskim, przez kilka tygodni ofiarnie przełamywał na odległość pierwszą nieufność. Wreszcie padło sakramentalne „Oui” i czas było jechać…

2000 kilometrów to całkiem sporo. Takie eskapady znosi tylko mój przyjaciel Michał. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że nasza księżniczka, o imieniu „Caroline”, to bardzo wczesny Fiat 508, z pierwszych miesięcy produkcji. Premiera Fiata 508 Balilla miała miejsce dziewiątego kwietnia 1932 roku w Mediolanie. Samochód od razu wzbudził sensację. Był bowiem bardzo nowoczesnym, komfortowym i tanim samochodem dla ludu. Takiego wówczas nie było. Z tego powodu rychło zdobył popularność w całej Europie. Na mocy umowy, podpisanej 21 września 1931 roku, montowany był także w Państwowych Zakładach Inżynierii w Warszawie. Wersja 508 I w zdecydowanej większości z włoskich części. Dopiero wprowadzony do produkcji w 1936 roku model 508 - 3, z poważnymi zmianami konstrukcyjnymi produkowany był z polskich komponentów.

Podobnie było we Francji. Od premiery, przez dwa lata, w podparyskim Sursenes skręcano po transporcie rodzime włoskie Fiaty 508. Dopiero w 1934 roku Fiat zakupił upadłe w Wielkim Kryzysie przedsiębiorstwo Donnet Zedel, przekształcając je w produkującą francuską odmianę Fiacika, firmę SIMCA – FIAT.

Dedukując po numerze nadwozia, „Caroline” była więc Fiatkiem wyprodukowanym we Włoszech jesienią 1932 roku, a następnie przywiezioną pod Paryż.

Pierwsze 28 lat historii auta jest tajemnicą. Znamy ją od 1960 roku, kiedy to kupił go pan Maurice Mallavan, mechanik, prowadzący w pięknym miasteczku Rodez, będącym stolicą górzystego departamenu Aveyron w Oksytanii, przedstawicielstwo firm Steyr i Deutz. Pan Maurice pasjonował się klasycznymi samochodami. W swoim spichlerzu, będącym częścią położonej w niedostępnych górach, niewielkiej komandorii Templariuszy, trzymał oprócz Fiata, Citroeny DS i Traction, Peugeota 203 i Panharda. Wszystkie rzecz jasna na chodzie. 20 lat temu, Maurice i jego syn Jacques odrestaurowali „Caroline” – tak w rodzinie nazywano 508-kę. Maurice umarł w styczniu 2022 roku. W tym samym roku w wypadku zginął jego syn. Dwaj wnukowie - sportowcy, Fred i Stefan, nie mieszkający już od dawna w Aveyron, musieli sprzedać tak samochody, jak komandorię. Nie było już nikogo, kto na miejscu mógł się nimi zajmować.

W ten sposób po 30 godzinach podróży trafiliśmy do jednego z najpiękniejszych znanych nam zakątków Europy. Pełnego dzikiej roślinności, górzystego, poprzecinanego wąwozami, utkanego zagubionymi w głuszy ufortyfikowanymi komandorami, romańskimi kaplicami i średniowiecznymi miasteczkami. Trzydzieści kilometrów od spichlerza, w którym parkowała „Caroline”, na swoich odkrywców czeka do dziś Święty Graal. Gdzieś niedaleko Templariusze i Katarzy ukryli też ogromny, legendarny skarb. Naszym skarbem jest przyjaźń z Fredem i Stefanem. I oczywiście „Caroline”, która – za sprawą Michała szczęśliwie dojechała na Żuławy, dając się sfotografować pod domem podcieniowym w Trutnowych.