Ta historia zaczyna się w świecie namalowanym na niebieskich kafelkach azulejos. Ma w sobie szczyptę czaru i moc, które rozbudzają wyobraźnię. Uległ im Gustave Eiffel, tworząc tu jedno ze swoich dzieł. Uległa im także krucha blondynka Joanne Murray, którą świat poznał jako J.K. Rowling. Właśnie w Porto stworzyła dwór Hogwartu i Harrego Pottera, najbardziej znanego czarodzieja XX wieku.
Porto z jednej strony znacznie różni się od Lizbony, z drugiej zaś jest do niej niezwykle podobne. W obu miastach kręte, malownicze uliczki pną się w górę i opadają w dół. Oba miasta skierowane są twarzą w stronę życiodajnych rzek, dających przez wieki wodę i pożywienie, ale będących też dogodnymi szlakami komunikacyjnymi. Oba też ocierają się o Atlantyk, którego moc wzbudza w Portugalczykach melancholię. Trudno więc powiedzieć, dlaczego drugie po Lizbonie pod względem wielkości miasto Portugalii, w najdalej wysuniętym na zachód państwie Europy, w tak niewyobrażalny sposób olśniewa każdego, kto tu dociera. Zaczęłam to rozumieć dopiero, gdy pojawiłam się hen, na krańcu Europy. Jednak dopiero kolejna wizyta w Porto pozwoliła mi dostrzec niuanse niezauważalne dla turysty przybywającemu tu po raz pierwszy, chcącego w krótkim czasie nasycić się wszystkim, co ma w zasięgu wzroku. Niespieszna włóczęga po kameralnych ulicach Porto pozwoliła mi wydeptywać tu własne ścieżki, i zacząć rozumieć mieszkańców kameralnego kraju wielkich odkrywców, którzy wyruszali stąd w poszukiwaniu nowych lądów, otwierając ludziom bramy do nieoswojonego dotąd świata. To nie przypadek, że właśnie tu, u ujścia rzeki Duero, tuż nad Oceanem Atlantyckim, urodził się książę Henryk Żeglarz, twórca kolonii Portugalii. Również tu od wieków wytwarza się (według wielu) najlepsze wino na świecie.
Potężne dziecko Eiffela
Widok na bujające się leniwie na Duero łodzie rabelo jest tym, który każdy przybysz chce tu zobaczyć w pierwszej kolejności. Nie ma też co ukrywać, Porto najlepiej konsumować od środka, zaczynając od promenady nad rzeką. Jeszcze lepiej ruszyć tu w rejs, by podziwiać kolorowe domy zawieszone na skałach, patrzące swymi wielkimi oknami na płynące nieśpiesznie Duero. Z perspektywy wody widać kolorowe fasady domów kamieniczek oblepiających skaliste klify, przywodzące na myśl unikatowy patchwork.
Wysoko nad taflą wody wiszą wyjątkowej urody mosty. Zbudowano ich tu sześć, a każdy z nich jest niezwykłą perełką architektoniczną. Niosą ze sobą wyjątkowe historie. Aż dwie tutejsze konstrukcje przypominają słynną paryską wieżę. I nie ma w tym nic dziwnego. Firmuje je swym nazwiskiem człowiek zwany „le magicien du fer” (czarodziej żelaza), twórca znanego całemu światu współczesnego symbolu Paryża, a nawet całej Francji - genialny Gustave Eiffel. Mistrz, ze względu na wiele zamówień, które dostał od portugalskiego rządu, mieszkał przez dwa lata w domu w Barcelinhos, niespełna godzinę drogi od Porto.
Potężne łuki mostu Maria Pia, nazwanego na cześć ówczesnej królowej, połączyły dzielnicę Porto Ribeirę z miastem Vila Nova de Gaia, tworząc jedną najbardziej efektownych konstrukcji genialnego inżyniera. Zbudowany w 1877 roku, za pomocą linii kolejowej, po raz pierwszy połączył oba brzegi rzeki. Solidnie wykonana konstrukcja służyła miastu przez 114 długich lat, aż do roku 1991. Most Maria Pia jest cennym zabytkiem i symbolem miasta, choć raczej nie ikoną. To miano dumnie nosi most Ludwika I, również zaprojektowano w pracowni Eiffel Constructions Metalliques. W momencie oddania, w 1881 roku, osiągał 385,25 metrów, co czyniło go najdłuższym mostem na świecie w swojej kategorii.
Dwupoziomowa, potężna konstrukcja widoczna jest z każdego punktu portu, po obu stronach nad rzeką. Najlepiej podziwiać ją z góry, albo z perspektywy wody podczas rejsu po Duero.
Harry Potter i jego tajemnica
Nazwisk przyciągających do Porto jest znacznie więcej. Ot, choćby J.K Rowling, która właśnie tu stworzyła postać młodego czarodzieja Harrego Pottera, głównej postaci swojej bestsellerowej serii. Można przypuszczać, że nie byłoby Harry'ego, Hermiony czy Rona, gdyby nie Porto, które dla J.K. Rowling stało się inspiracją do stworzenia Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwartcie. Brytyjska pisarka przez 10 lat mieszkała na północy Portugalii, ucząc miejscowych języka angielskiego. Być może chciała kontynuować rodzinną tradycję, bowiem jej dziadek również związał się z tym krajem - był profesorem języka angielskiego na uniwersytecie w Coimbrze. Małżeństwo z Portugalczykiem zakończyło się dla Rowling burzliwym rozwodem i samotnym macierzyństwem. Skromny domowy budżet starała się ratować pisząc sagę o małym czarodzieju. Inspirowało ją codzienne życie w Porto - uczniowie ubrani w ciemne mundurki, ich powiewające peleryny, ale też nazwy, jak Gryffindor pochodząca od gryfów (ang. griffin) umiejscowionych na fontannie przed uniwersytetem w Porto. Miała też Rowling swoje ulubione miejsce. Wiele czasu spędzała w stylowej Cafe Majestic, najstarszej i najbardziej znanej tutejszej kawiarni. Właśnie w tych inspirujących wnętrzach tworzyła pierwsze rozdziały książki o czarodziejach z Hogwartu. Nikt jednak nie wie, skąd się wzięła legenda o powiązaniach Rowling z księgarnią Lello & Irmao. Być może uznano, że wnętrze jest tak bardzo baśniowe, że musiało stanowić natchnienie dla pisarki. Wierzą w to setki osób z całego świata, które każdego dnia ustawiają się w długi ogonek i cierpliwie czekają na możliwość wejścia do oryginalnej kawiarni. Najpierw jednak muszą kupić bilet, choć kwota za ten wydatek zostaje zwracana tym, którzy zdecydują się zainwestować tu w jedną z książek. Choć historia Lello & Irmao jest ciekawa, a wnętrza inspirujące, J.K. Rowling nigdy nie poznała tego miejsca, i nie ma ono nic wspólnego z jej powieściami. Mimo że przyznała się do tego w mediach społecznościowych, fani jej książek uporczywie poszukują w Lello & Irmao podobieństw do Biblioteki Hogwartu.
W głębokiej Vila Nova de Gaia
Duero, w której ujściu leży Porto, zanim połączy się z Atlantykiem, meandruje wśród pól i wzgórz, po których pną się soczyście zielone winnice – jedne z najstarszych na świecie. To główny powód, dzięki któremu enoturystyka święci tu triumfy. Degustacja szlachetnych trunków w portugalskiej części doliny rzeki Duero jest niezwykłą przygodą. Wystarczy oddalić się od miasta zaledwie kilka kilometrów, by trafić do świata, w którym króluje winorośl, albo popłynąć w dół rzeki Duero jedną z barco rabelo, które niegdyś transportowały wino wprost na do ciemnych piwnic Vila Nova de Gaia. Jak dawniej, w tutejszych magazynach i piwnicach, leżakuje porto. Szyldy na budynkach przypominają o angielskich kupcach, którzy rozsławili je w świecie. Wszystko zaczęło się na dobre w 1703 roku, po podpisaniu brytyjsko-portugalskiej umowy handlowej. Choć nad Tamizą portugalskie wina znane były już wcześniej, często pozostawiały wiele do życzenia. Podczas morskiego transportu zwyczajnie się psuło. Potrzebny był sposób na powstrzymanie procesu fermentacji. Za środek konserwujący posłużyło brandy dolewane do wina. To był strzał w dziesiątkę. Tak narodziło się porto, znane nam jako Taylor’s, Offley, Fonseca, Graham’s, Ferreira, Croft... W Porto - mieście porto - od tych nazw nie ma ucieczki. Nawet ci, którzy na co dzień wzdrygają się na myśl o słodkich trunkach, tutaj kapitulują. Bezwarunkowo.
Niebieski świat
Wizytówką miasta jest też dworzec kolejowy, którego wnętrza pozwalają nacieszyć wzrok widokiem azulejos. Wcześniej czy później każdy trafia do oddanego do użytku w 1916 roku Estacao de Sao Bento, którego ściany malują ważne chwile w historii Portugalii. Azulejos dostrzec można w wielu miejscach, choćby na zewnętrznej ścianie kościoła Igreja do Carmo. Wśród miejsc ważnych jest też kościół św. Franciszka – najpiękniejsza świątynia w Porto, a może nawet w całej Portugalii, pełniący obecnie funkcję muzeum.
Jedzenie jest tu sztuką, równie istotną jak azulejos. W kameralnych knajpach z widokiem na Duero serwuje się soczyste krewetki, małże, sardynki z rusztu, smażone makrele. Oczywiście wszędzie podawane jest też bacalhau, suszony dorsz przygotowywany tu na trudną do zliczenia ilość sposobów. Bez spróbowania bacalhau, podróż do Portugalii się nie liczy.
Z lotniska w Porto odlatuję na różowych skrzydłach Wizz Aira, z przekonaniem, że wrócę tu tą samą drogą. Aby powstrzymać smutek przed odjazdem, po raz ostatni sięgam po delikatne pastéis de nata, maślaną babeczkę wypełnioną słodkim budyniowym kremem. To moje małe szczęście, które kosztuje zaledwie 1 euro.