Pół wieku temu był stałym gościem na zdjęciach, robionych przez turystów zwiedzających Rzym, czy wypoczywających w Bari. Włosi, z właściwą sobie przesadą, nazywali go nawet jedyną konkurencją słynnego VW Transportera. Dziś jest tak rzadki, że bliżej mu do Yeti…

My mamy szczęście. Jeden z niewielu ocalałych Fiatów 900 przemyka czasem po ulicach Trójmiasta. Niewielki i przypominający prodiż Fiat 900, wcześniej znany jako 850 Bus, pokazany został w 1964 roku i, co typowe dla Fiata, po wielu modyfikacjach, produkowany był aż do lat 80. XX wieku. Nie był konkurencją, lecz raczej odpowiedzią na pojemny bestseller Volkswagena. Auto zbudowano na bazie Fiata Multipli, czyli rodzinnego „brzydala”, który powstał z kolei w oparciu o Fiata 600, i tu cofamy się o kolejne dziesięciolecie, bo aż do lat 50. XX wieku. Fiat 850/900 Bus przejął z Multipli, a dokładnie od jej bardziej użytkowej odmiany Coriasco/600T, całą płytę podłogową i przednie zawieszenie. Silnik i tylne zawieszenie pochodziło z Fiata 850. Auto w wersji osobowej miało trzy rzędy siedzeń i siedem miejsc. W przypadku, gdy był furgonetką, mógł pomieścić 2650 l ładunku. Dziś to tyle, co w dużym kombi. Niewielka bagażówka szybko stała się tematem wielu ekskluzywnych i wcale nietanich, nadwoziowych wariacji, które powstawały jedna po drugiej w warsztatach sławnych projektantów, takich jak Zagato, Viotti, Fissore, Moretti, czy Vignale. Ostatni taki trójmiejski Fiat, zaparkowany obok blaszanego stoiska – tak zwanej „szczęki”, wykorzystywany był przez lata, jako podręczny magazynek warzyw na jednym z gdańskich targowisk. Tak się złożyło, że przypadkiem byłem świadkiem zabierania go z targowiska. Trzy dekady później podobnego, zielonego fiacika, przywrócił do żywych znany miłośnik niewielkiej włoszczyzny, Paweł Taraszkiewicz.

- Wiesz, ten Fiacik z ryneczku ostatecznie przeżył i był nawet krótko w moich rękach – zagaił Paweł. - Kupił go potem mój kumpel. Jeździł nim kilka lat. Potem busik zniknął. Niestety kolejni właściciele dokonali na nim zbrodni agrotunningu, a teraz nie wiem, co się z nim dzieje…

Paweł opowiedział mi też trochę o swoim zielonym Fiaciku. Kupił go w 2009 roku, dzień po sprzedaży Multipli z 1958 roku.

- Znalazłem go w środku nocy, prawie 1000 kilometrów od Trójmiasta. Kosztował trzy tysiące złotych i sam dojechał do Gdańska – mówił z dumą Paweł. - Zabawne, że wcześniej sprzedałem do tego samochodu całkiem sporo części, które w ten niecodzienny sposób, do mnie wróciły. Nie obyło się jednak bez przygód i polowego serwisu pod Łodzią – opowiada.

Po przyjeździe do Wrzeszcza, auto zostało naprawione i do dziś – a minęło 15 lat, bez większych ingerencji jeździ. Paweł jest tak pewny tego samochodu, że zamierza się nim udać w przyszłym roku do Belgradu.

Gdański Fiacik jest dosyć niecodzienną wersją towarowo-osobową, którą można aranżować w zależności od potrzeb albo na busika, albo też na dostawczaka. U poprzedniego właściciela woził od przełomu ustrojowego w 1989 roku, sprężyny i resory samochodowe. Dzięki temu specjalnie się nie zmęczył. W Trójmieście, oprócz zielonego busika, szczególnie znany był jeszcze jeden, który przez lata towarzyszył wędrownej grupie indiańskich muzyków, serwujących do upodlenia turystom, napisaną w 1913 roku, kultową peruwiańską balladę z 1913 roku. Z pewnością ją znacie. To okraszona staroinkaskim językiem „El Cóndor Pasa”. Ale – to już zupełnie inna historia…