Hongkong
Absolutna doskonałość wśród drapaczy chmur
Hongkong
Absolutna doskonałość wśród drapaczy chmur
Niespełna dwa wieki wystarczyły, aby ostoja piratów i rybaków na Morzu Południowochińskim przerodziła się w najbardziej dynamiczną potęgę gospodarczą świata - Hongkong. Metropolię uznano niedawno za najbardziej popularny turystyczny punkt w Azji i wyjątkowe miejsce, gdzie nowoczesność splata się z kolonialną przeszłością i chińską tradycją.
Hongkong zajmuje z wyspą o tej samej nazwie, Nowymi Terytoriami i Wyspami Zewnętrznymi ponad tysiąc kilometrów kwadratowych. Początek handlu Zachodu z Chinami sięga XVIII w. i tzw. wojen opiumowych. Nazywane „zamorskim błotem” narkotyki, uzależniły miliony Chińczyków i pomogły Brytyjczykom przejąć obszary u ujścia Rzeki Perłowej. W sumie, w ich rękach znalazło się w poł. XIX w. ponad dwieście skalistych wysp oraz część kontynentalnych Chin, otwierając szeroko wrota do rozwoju handlu. Mówi się, że Hongkong jest tworem Brytyjczyków wolnych od zobowiązań wobec Wielkiej Brytanii i Chińczyków, którzy nigdy nie podlegali Chinom.
Odkrycia Discovery Bay
Jadąc z lotniska Chek Lap Kok, powstałego na sztucznej wyspie u brzegów wyspy Lantau, mijam powstałe na osuszonych bagnach nowe miasto Tung Chung. Las czterdziestopiętrowych wieżowców jest miejscem życia kilkudziesięciu tysięcy pracowników obsługi lotniska. Mieszkalne wieże, stojące ze sobą niezwykle blisko wyglądają jak gigantyczne kopce termitów. Są stłoczone, choć reszta wyspy to dzika i odludna kraina. Stąd kolejką linową można dotrzeć do jej wnętrza, buddyjskiego klasztoru Po Lin i do, największego posągu buddy na świecie Tian Tan (34 m wysokości). Obok, wśród zielonych wzgórz Ngong Ping, ułożone we wzór nieskończoności sterczą w niebo drewniane stele z wyrytymi wersetami czczonej przez konfucjanistów, buddystów i taoistów Sutry Serca. Jeden z drewnianych słupów pozostaje z pustym miejscem na ostatnią sentencję. Wśród zielonych wzgórz nie spotykamy już nikogo.
Autobusem dostajemy się do leżącego na północy wyspy Lantau osiedla Discovery Bay, w którym zamieszkaliśmy. Ta nowoczesna dzielnica, leżąca nad zatoką z cudownym widokiem na Wyspę Hongkong i Kowloon, nie ma komunikacji prywatnej, ani taksówkowej. Po pustych ulicach osiedla jeżdżą jedynie meleksy i pojazdy transportowe. Z Hongkongiem osiedle łączy także droga morska. Rejs wodolotem do dzielnicy Central zajmuje tylko 20 minut.
Disovery Bay rodziła się z trudnościami, aż w końcu nad zatoką, otoczoną wzgórzami i dżunglą wybudowano elitarną dzielnicę o nowym spojrzeniu na wygodne życie w zgodzie z naturą w pobliżu światowej metropolii. Mieszka w niej wielu obcokrajowców i rezydentów pracujących w Hongkongu. Mieszczą się tam także prywatne kluby sportowe, lokale i restauracje. Codziennie rano, wraz z mężczyznami w garniturach i kobietami w garsonkach z aktówkami w ręku odpływam stąd szybkim promem. Pokonujemy slalom pomiędzy gigantycznymi kontenerowcami, barkami i małymi stateczkami do przystani w Central. W porcie z falą przyjezdnych pasażerów z innych kierunków, wchłania nas budzące się miasto.
W porcie Victorii
Hongkong to siedmiomilionowa metropolia bijąca rekordy gospodarcze i finansowe. Szczyci się najniższą skalą podatkową i obecnością najważniejszych instytucji finansowych. Miasto słynie także z wysokiego zaludnienia (ponad 40 tys., osób na 1 km kw.), a także najwyższych na świecie wskaźników ilości, przypadających na jednego mieszkańca: telewizorów, restauracji, ale też parków, rezerwatów przyrody, a nawet… Rolls-Roysów i wypijanego szampana. Po 142 latach zakończył się okres dzierżawy i Hongkong powrócił do ChRL jako Specjalny Region Administracyjny (jeden kraj, dwa systemy polityczne). Autonomię gospodarczą otrzymał znów do 2047 r., choć co jakiś czas wstrząsają metropolią niepokoje i protesty mieszkańców.
Victoria Harbour to kilometrowej szerokości cieśnina pomiędzy wyspą Hongkong, a kontynentalną częścią miasta Kowloon. To zarazem naturalny, niezwykle ruchliwy port przez który przepływają kontenerowce, liniowce, barki, statki i stateczki pasażerskie, jachty czy stylizowane dżonki i mieszkalne sampany (ponad 220 tys. statków rocznie). Pod wodami tego najgłębszego na świecie portu, przebiega nie tylko linia metra, przewożące każdego dnia 2 mln pasażerów, ale także tunel drogowy, który pokonuje ponad 130 tys. samochodów. Nad portem zaś, na obu brzegach stłoczone są najwyższe wieżowce miasta.
Stolica drapaczy chmur
Pod koniec XIX w. na wyspie Hongkong zaczęto zasypywać cześć portu. Powstałe tam kwartały, to dziś najdroższe i najbardziej prestiżowe parcele. Tam także powstało nabrzeże dla jednostek pasażerskich, łączących wyspę z innymi wyspami i kontynentalną częścią metropolii. Pierwszy drapacz chmur powstał tu w 1935 r. i miał zaledwie 13 pięter. Dziś w Hongkongu, wieżowców jest najwięcej na świecie, bo aż blisko osiem tysięcy. Ponad pięćdziesiąt z nich mierzy bisko 300 m wysokości. Najwyższy budynek to International Commerce Center (ICC) w Kowloon, który liczy 118 pięter i mierzy 484 m wysokości. Był siódmym, najwyższym budynkiem świata, a dziś jest na miejscu dwunastym. Jego szklane ściany, zamieniają się o zmierzchu w gigantyczny, świetlny baner reklamowy. Po drugiej stronie portu Wiktorii, tuż przy przystaniach pasażerskich znajdują się Two International Finance Center (2IFC). Wyższy z budynków mierzy 415 metrów wysokości i liczy 88 pięter (to liczba uznawana przez Chińczyków za szczęśliwą). Jego piętra 14 i 24 z racji nazw kojarzonych ze śmiercią, nie są wykorzystywane. Kiedy odwiedzam ten drapacz chmur w deszczowy i mglisty dzień, jego zwężający się ku górze wierzchołek ginie w chmurach i wydaje się nie mieć końca.
Znanym i wyróżniającym się jest niedaleko budynek Bank of China Tower, mierzy z masztami 360 m wysokości. Jest charakterystyczny i odmienny od innych w swojej „kanciastej” bryle i powstał niezgodnie ze stosowanymi tu powszechnie zasadami feng shui. Anegdoty z nim związane mówią o jego „agresywnym” kształcie, który jakby zamierza się jak ogromny tasak w stronę budynku… konkurencyjnego banku.
Najlepszymi miejscami z panoramą wysokościowców jest taras widokowy na wzgórzu Wiktorii, wznoszącym się na ponad 500 m nad miastem, do którego można dotrzeć XIX-wiecznym tramwajem-kolejką. Po drugiej stronie portu, z nadmorskiej promenady w dzielnicy Tsim Sha Tsui, oglądamy wieczorem grę świateł i reklam na hongkońskich drapaczach chmur. Światła i kolory na nocnym tle nazywane są „Symphony of Lights” i jako największy stały festiwal świetlny na świecie trafił nawet do księgi Guinessa.
Rejs „Gwiazdą Zaranną”
Przebudowywane stale i rozbudowywane miasto kryje sporo kolonialnych pamiątek. Pierwszą, która rzuca się w oczy na tle supernowoczesnego miasta to flota ponad stuletnich biało-zielonych promów Star Ferry, pokonujących tam i z powrotem Port Wiktorii. Do dziś, nadal malowane zieloną farbą posiadają poetyckie nazwy jak np. niebiańska, zaranna czy mrugająca gwiazda i nadal stosują stare żetony na przejazd. Uwielbiam widok z ich pokładu, podczas pokonywania cieśniny w zaledwie siedem minut, omijając większe i małe jednostki na kursie. Panorama staje się coraz szersza. Za szklanymi gigantami dzielnicy Central, z zielonym tłem lasów wzgórza Wiktorii wyłaniają się po kolei: „skrzydlate” Centrum Konferencyjno-Wystawowe, rozrywkowa dzielnica Wan Chai, aż po Causeway Bay. Dopływam na kontynent czyli na półwysep Kowloon i do nadbrzeżnej dzielnicy Tsim Sha Tsui, gdzie pełno turystów, sklepów wszystkich marek świata, restauracji, tonących w światłach reklam, ale i kolonialnych zabytków. Na tle prostej bryły nowoczesnego Centrum Kulturalnego wśród szpaleru palm wyłania się smukła, ceglana wieża zegarowa nieistniejącej już stacji kolejowej. Obok słynnego i prestiżowego hotelu Peninsula, gdzie dawni podróżujący czekali na statki, wypływające z Azji. Do dziś hotel kultywuje kolonialne tradycje organizując popołudniowe, angielskie herbatki, na które ustawiają się długie kolejki chętnych. Mimo, że przebudowany, zachwyca nas gmach dawnej Głównej Kwatery Policji Morskiej. Szczególny jest budyneczek obok tzw. Time Ball z końca XIX w. z umieszczoną na dachu wielką kulą, która podnosiła się o wyznaczonej godzinie. To rzadkie już dziś w świecie urządzenie portowe, służyło załogom statków na morzu w precyzyjnym ustalaniu czasu, a to z kolei konieczne było do określenia dokładnej pozycji jednostek.
Absolutna doskonałość w stylu tang
Aby oderwać się od zakupowego szaleństwa w okolicach Nathan Road podążamy na północ na Wzgórze Diamentowe do żeńskiego klasztoru Chi Lin. Mimo otoczenia lasem wieżowców tu nieco inaczej płynie czas. Ten duży buddyjski kompleks świątynny z dziedzińcami i z wyrafinowanym parkiem zajmuje kilka hektarów w centrum miasta. Powstały prawie 100 lat temu dla buddyjskich mniszek, został odbudowany w stylu chińskiej dynastii Tang, choć przecięła go, biegnąca pod nim drogowa arteria. Pawilony, kolumnady i galerie z ciemnego cedrowego drewna zbudowano bez użycia gwoździ i zgodnie z zasadami fen shui. Pawilony wokół dwóch dziedzińców z basenami kwitnących lotosów, mieszczą bibliotekę, szkołę i salę Niebiańskich Królów ze złotymi i kamiennymi posągami bóstw. Do trzeciego dziedzińca gdzie, mieszka kilkadziesiąt mniszek nie mamy już wstępu. Za to w pozostałych częściach widoczni są mnisi buddyjscy w szafranowych szatach, zawzięcie fotografujący detale swoimi komórkami. W tym samym stylu powstał sąsiadujący ze świątynią klasyczny ogród Nan Lian Garden. Pełen formowanych drzewek bonsai, sosen buddyjskich, pagórków, wodospadów i stawów z pływającymi złotymi i czerwonymi karpiami, i z unoszącymi się na powierzchni kwiatami lotosu. W centrum ogrodu na wysepce, do której prowadzi jaskrawo pomarańczowy mostek usytuowana jest złota pagoda, nazywana pawilonem Absolutnej Doskonałości. Ogród jest oazą spokoju w środku miasta, które otacza go wokół ścianami wysokich gmachów. Zwiedzających nie ma tu wielu, więcej jest za to personelu. W skupieniu i bez pośpiechu w słomkowych kapeluszach pielęgnują ogród, zgodnie z zasadą harmonii pomiędzy naturą a człowiekiem, kultywowaną od 3 tys. lat! Jest tak idealnie, że trudno uwierzyć, że to prawdziwa przyroda.
Jak ryba w ławicy
Popołudniem coraz mniej słońca odbija się w szklanych ścianach wieżowców dzielnicy Central z wyjątkowym widokiem na port Wiktorii. Biznesmeni i urzędnicy kończą pracę w Hongkongu. Rzeka ludzi zaczyna powoli sączyć się ze wszystkich wieżowców na ulice. Tłum jest ogromny i stale wzbierający. Nie sposób mu się przeciwstawić czy zawrócić. Idziemy trasą na poziomie nad ulicą, gdzie pomosty i galerie łączą ze sobą poszczególne biurowce. Po drodze mijam restauracje, bary, sklepy i galerie handlowe. Poprzez piesze kładki nad sznurem samochodów poniżej, można dostać się na drugą stronę ulicy. Szkoda czasu, żeby schodzić na sam dół. Szkoda czasu, żeby samochody zatrzymywały się na światłach. Wszak to miasto, w którym 90 proc. mieszkańców korzysta z komunikacji miejskiej. Rzeka ludzi płynie do przystanków komunikacji - do metra, na przystanki autobusowe, reszta do przystani promowych na trasy krótsze – Kowloon i Tsim Sha Tsui lub dalej na wyspy Lantau czy do Macau. Nigdy jeszcze nie posuwaliśmy się z taką masą ludzi jednocześnie, czując się jak ryby w ławicy. Parny dzień kończy nagła ulewa. Tłum jednak nie rzednie, okrywa się jedynie kolorowymi parasolkami i sunie dalej. Poruszamy się komunikacją Hongkongu tak, jakbyśmy mieszkali tu od dawna. Nie gubimy się i intuicyjnie wybieramy dobre rozwiązania. To zasługa świetnego i jednoznacznego systemu. Porządek jest nawet z taksówkami. Jeżdżą tu w trzech kolorach, zależnie od regionu jaki obsługują.
Niedaleko korzystamy z ruchomych schodów, poruszających się w górę. Mierzące 800 m długości, pokonują wysokość 300 m do dzielnic na wzgórzach i są oczywiście najdłuższe na świecie. Co ciekawe, sunące teraz w górę, rano zwożą mieszkańców do pracy w dół. Razem korzysta z nich ponad 200 tys. osób dziennie. Dochodzimy do dzielnicy Sheung Wan, nazywanej tutejszym China Town. Oszołomieni reklamami, szyldami jarzącymi się podczas zapadającego wieczoru zanurzamy się w uliczki pełne sklepów, obwieszonych na zewnątrz towarem. Wśród nich są zielarnie, magazyny mieszczące przeróżne suszone i sproszkowane specyfiki. W nich sędziwi sprzedawcy w słomkowych kapeluszach, stosy niezwykłych owoców i warzyw, a wokół w dymach z małych garkuchni przemieszczają się tragarze z monstrualnymi pakami na wózkach i rowerach. W ferii reklam, jarzących się i zupełnie niezrozumiałych dla nas napisów, swoje podwoje otwierają prawdziwe angielskie puby. Tu jest przewaga pochodzących z Europy i Ameryki mieszkańców i rezydentów tego miasta. Nadchodzi czas relaksu, kończy się długi, pracowity dzień.