Słowackie Tatry są wysokie, rozległe i pełne słońca. Latem i wczesną jesienią są idealne na górskie wędrówki dla taterników i amatorów. Zimą zaś, są rajem dla narciarzy. Przyciągają malowniczymi panoramami ze szczytów, dawną uzdrowiskową tradycją i brakiem… góralskiego folkloru. No i łatwiej można tam zdobyć Rysy!

Tatry Wysokie to najwyższa część Karpat, pomiędzy Tatrami Zachodnimi, a Tatrami Bielskimi, na styku trzech krain: Podhala, Liptowa i Spiszu. W porównaniu do mniejszej, polskiej części, mają wiele szczytów o alpejskim charakterze, wznoszących się ponad 2,5 tys. m. n.p.m. Wśród nich najwyższe: Gerlach, Łomnica, Lodowy Szczyt (kiedyś najwyższy szczyt Rzeczypospolitej) oraz Rysy i Krywań, czyli „święta góra” Słowaków. Od południa okalają je rozległa Liptowska Dolina i pasmo Niżnych Tatr.

Sentymentalna secesja i… komuna

Słowackie Wysokie Tatry to kilkaset kilometrów szlaków, kolejki i wyciągi wśród strzelistych turni, głębokich dolin z licznymi stawami i jaskiniami. Zdobywane i uwiecznione także w twórczości naszych poetów - Asnyka, Przerwy-Tetmajera czy Przybosia. Ze względu na chronione gatunki fauny i flory, zostały wpisane na listę UNESCO. Mimo, że region odwiedzany jest co roku przez miliony turystów, nie czuje się tak bardzo ich obecności.

Podtatrzańskie i górskie miejscowości od wschodu na zachód, i z Popradem, łączy miejscowy tramwaj – „elektriczka”. To szybkie połączenie kolejowe z najważniejszymi miejscowościami Wysokich Tatr. Górskie miejscowości łączy także „Droga Wolności”, czyli trasa dla zmotoryzowanych. Komunikacja, która powstała jeszcze w dawnej Czechosłowacji, służy z powodzeniem do dziś.

Z przełomu XIX i XX wieku, pochodzą zaś tradycje uzdrowiskowe tatrzańskich miejscowości – Stary Smokowiec, Szczyrbskie Jezioro (Štrbské Pleso) i Tatrzańska Łomnica. Pamiątką po dawnych czasach są parki i ponad stuletnie secesyjne, luksusowe hotele. Odwiedzane niegdyś przez arystokratów, głowy państw i artystów, trafiły nawet na listę najlepszych hoteli górskich na świecie. Po „chudych” latach minionego systemu, dziś pieczołowicie odnowione i luksusowo wyposażone sentymentalne hotele, służą zamożnym turystom i koneserom wysmakowanych wnętrz z wyjątkowymi widokami.

Jak tatrzański szerpa

Zniechęceni tłumami turystów zmierzającymi na polskie Rysy, wybieramy mniej oblegany i… łatwiejszy szlak od słowackiej strony. Wrześniowy, słoneczny dzień jest idealny na zdobycie szczytu. Ciepłe barwy jesieni na tle błękitnego nieba, stanowią cudowną oprawę dla skalistych, szarych turni. Na szlak ruszamy rano ze schroniska nad Popradzkim Stawem (Popradské Pleso), oddalonego o pięć kilometrów od kurortu Szczyrbskie Jezioro. Drogowskaz wskazuje 3,5 godziny marszu na szczyt niebieskim, a potem czerwonym szlakiem.

Na początku trasy znajdujemy prowiant i specjalne drewniane nosidło, przygotowane dla chętnych do wniesienia na wysokość 2250 m n.p.m. do „Chaty pod Rysami”. W słowackich Tatrach kultywowany jest zawód nosicza (nosič), czyli tragarza wnoszącego ładunki do niedostępnych drogą schronisk. Na ogół to waga kilkudziesięciu kilogramów, a rekordem było zaopatrzenie o wadze ponad 100! W drodze powrotnej tragarze niosą także ciężkie śmieci. Od prawie 40 lat, nosicze mają swoje zawody „Šerpa Rallye” w dźwiganiu zaopatrzenia w górę na czas. Rekordziści wnoszą na Rysy 60 kg (kobiety 20 kg) w 1,5 godziny! Dla chętnych turystów są mniejsze ładunki, a zapłatą za trud jest oprócz satysfakcji, darmowa herbata w schronisku.

Na początek, niemal spacerowo zaczynamy trasę przez Dolinę Mięguszowiecką wśród zieleni świerków i kosówek z żółtymi i fioletowymi plamami kwiatów końca lata. Dolinę chronią z lewej strony szlaku „zęby” Grani Baszt z najwyższym szczytem Szatana, wysokim na ponad 2400 m n.p.m. Malownicza ściana tej grani, zamyka nam horyzont od południowego zachodu przez większość trasy. Po pokonaniu mostku nad Żabim Potokiem, zmieniamy kierunek i mijamy ciemne tafle górskich Żabich Stawów Mięguszowieckich, leżące u stóp Wołowca Mięguszowieckiego i Wołowej Turni. Zapatrzeni w zimne, górskie wody z wysepką, zjadamy drugie śniadanie, smakując także wysokogórskie widoki. Stąd zaczyna się już bardziej górska przygoda.

Kończy się iglasta roślinność, a zaczynają dominować nagie skały, pokryte jedynie bladozielonymi porostami, zroszone spływającą wodą ze szczytów. W krótkim czasie pokonujemy ponad sto metrów przewyższenia do Kotlinki pod Wagą. Trawers ubezpieczony jest łańcuchami, klamrami i stalowymi mostkami. Przywierając do skał, odwracamy czasem głowy, aby z satysfakcją spojrzeć w dół na pokonaną trasę. Wreszcie docieramy do „Chaty pod Rysami”. Tam już czeka na nas nagroda – ciepły napój w najwyżej położonym w Tatrach schronisku na 2250 m n.p.m. oraz możliwość skorzystania ze słynnej toalety na wysokościach z przeszkloną ścianą i niebiańskim widokiem.

Ostatni, istotny punkt na trasie, to pełna skruszonych granitowych skał Przełęcz Waga, o której mówią taternicy, że waży dwa szczyty - Rysy i Wysoką. Ta ostatnia, nieco wyższa góra nazywana jest Królową Tatr. Na grani, pod szczytem Wysokiej obserwujemy wspinających się taterników. Ich maleńkie sylwetki podkreślają potęgę i moc góry. Patrząc na widoczne z Wagi najwyższe szczyty Rysów, Wysoką, Gerlacha czy Krywań myślimy o Wielkiej Koronie Tatr po słowackiej stronie, którą stanowi czternaście, blisko 2,5-tysięczników. Warto dodać, że rekord w zdobyciu ich wszystkich na czas, pobił nasz Kacper Tekieli w ciągu niecałych 37,5 godziny!

Stąd już mamy tylko około pół godziny do szczytu Rysów. W końcu nad nami jest już tylko niebo. Szukamy miejsca na skałach, aby usiąść i spojrzeć na niezapomniany widok, który ogarnia niemal całe Tatry Wysokie. Na polskich Rysach kłębi się tłum turystów. „Przyklejeni” do skał, spoglądamy w dół na oświetloną słońcem polską stronę i podziwiamy niezwykłą panoramę na Dolinę Ciężką z Galerią Gankową i błękitne oko Zmarzłego Stawu. Po kilku godzinach wspinaczki, konsumujemy największą nagrodę jaką są majestatyczne widoki na morze gór. Odpoczywamy sycąc oczy niezwykłym widokiem, aby znów rozpocząć wędrówkę w dół i cieszymy się, że wracamy do schroniska nad pięknym jeziorem i na… bryndzowe haluszki.

Velka kalamita

Prawie dwadzieścia lat temu, huragan, nazywany tu „velką kalamitą” (wielką katastrofą), zniszczył ponad połowę świerków w całych słowackich Tatrach. O kataklizmie przypominają pojedyncze drzewa, sterczące samotnie na stokach, a odradzenie lasów może potrwać jeszcze kilkadziesiąt lat. Klęska pozwoliła jednak na… poszerzenie tras narciarskich i rozwój ośrodków sportów zimowych. W słowackich Wysokich Tatrach jest ponad dwadzieścia kilometrów narciarskich tras o różnych stopniach trudności. Dla wygody i swobody turystów, skipassy na wjazdy kolejkami i wyciągami są ważne w kilku ośrodkach Wysokich Tatr i w Jasnej w Tatrach Niskich, oraz uprawniają do wstępu na baseny termalne.

Tatrzańska Łomnica jest najstarszym uzdrowiskiem i znanym ośrodkiem narciarskim z 5,5 kilometrową nartostradą na stoku Łomnicy. Zaczyna ją „czarna trasa” z najbardziej stromym w Tatrach zjazdem z Łomnickiej Przełęczy (2190 m n.p.m.). To ekstremalny, ale też niezwykle emocjonujący ponad kilometrowy zjazd ze średnim nachyleniem niemal 47 procent! Korzystałam z niej tylko raz, rozważając przedtem powrót z nartami wyciągiem w dół. Obok, na południowo-zachodniej części przełęczy, położona jest trasa freeride, nazywana „francuską muldą”, dostępna tylko po świeżych opadach śniegu. Dla amatorów zaś, wysokogórską atrakcją jest wjazd na szczyt Łomnicy wagonikiem kolejki, wyżej niż Rysy. Jest także dostępna luksusowa i romantyczna wersja dla zamożnych - z kolacją i noclegiem na wysokości ponad 2,6 tys. m n.p.m. Z pośredniej stacji wyciągu na Łomnicę „Start”, można latem nie tylko zejść pieszo, ale też zjechać gokartem.

Najstarszą osadą w Tatrach jest Stary Smokowiec pod Sławkowskim Szczytem. Tu powstał pierwszy hotel tatrzański, odwiedzany przez m.in. księcia Fryderyka Augusta, brytyjskiego premiera Harolda Wilsona, prezydenta Edvarda Beneša czy Fidela Castro. W ciągu swojej, ponad wiekowej historii, hotel nigdy nie był zamknięty. W zimie, miejscowość proponuje trasy narciarskie dla początkujących i mniej zaawansowanych na Hrebienoku.

Nad malowniczym jeziorem i najwyżej w Tatrach położona jest miejscowość i ośrodek narciarski Szczyrbskie Jezioro. Akwen, zajmujący blisko 20 h powierzchni (drugi co do wielkości w Tatrach) jest skuty lodem ponad 150 dni w roku. Ponoć niegdyś transportowano z niego bloki lodu na wiedeński dwór. Ośrodek na wysokości ok. 1,5 tys. m n.p.m. został przygotowany do mistrzostw świata w narciarstwie ze skoczniami i nartostradami. Dla narciarzy jest pięć tras i pięć wyciągów do wysokości ponad 1,8 tys. m n.p.m.

W górskiej samotni

Marząc o górskiej samotni na wierzchołku góry, rezerwuję jedyny pokój dla gości w chacie „Pod Soliskiem” na wysokości 1840 m n.p.m. Zimą ze Szczyrbskiego Jeziora można się tam dostać wyciągiem, pokonującym ponad 400 metrów różnicy poziomów. Nasz plan zmienia jednak pogoda. Zbyt silny wiatr unieruchamia kolejkę, pokonujemy więc ponad dwa kilometry do chaty Doliną Młynicką na skuterach śnieżnych. Jazda przez pusty stok w zadymce z podskokami na muldach pod górę jest ekstremalna. A pobyt w chacie pod szczytem Skrajnego Soliska na wysokości prawie 2 tys. m n.p.m., podczas burzy śnieżnej jest niezapomniany.

Jesteśmy jedynymi gośćmi i spędzamy dzień i noc z załogą schroniska. Zamiast zjazdów na nartach, siedzimy przy kominku i rumie, kiedy za oknami szaleje śnieżyca. Z okna pokoju ledwo widzimy zarysy Siodełkowej Kopy nad Doliną Furkotną. Spokój i ciszę po zmierzchu w chacie przerywa nam skiturowa grupa kobiet, która mimo trudnej pogody, dociera na szczyt na fokach. Narciarki wpadają do chaty z wiatrem i śniegiem, hucznie świętując „czterdziestkę”. Wypijają okazjonalną ziołową Becherovkę, śpiewają i… zdejmują foki z nart, zakładają czołówki na kaski i zjeżdżają w ciemnościach w dół. Z niedowierzaniem spoglądamy przez okno z ciepłej chaty na jasne plamy światła na śniegu z ich latarek, które posuwają się slalomem w dół i znikają w mroku nocy. Siedząc znów przed kominkiem, zastanawiamy się, czy spotkanie ze Słowaczkami wydarzyło się naprawdę…