Marcin Zdunik to trójmiejski artysta, który stał się najmłodszym muzykiem z tytułem profesora w dyscyplinie sztuki muzycznej, otrzymanym w 2021 roku. Wykonuje muzykę na żywo, komponuje, improwizuje i występuje w teatrze. Za swoje trzy płyty otrzymał trzy Fryderyki. Ale nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, bo w najbliższym czasie chciałby spróbować… dyrygentury. W rozmowie opowiada o tym, z kim i gdzie udało mu się wystąpić, jak wygląda proces twórczy oraz jak rozpoczęła się jego przygoda z muzyką.

Marcin Zdunik to, jak sam się określa, wiolonczelista, solista i kompozytor. Trzonem jego działalności jest szeroko pojmowana klasyka, bo w repertuarze muzyka znajdziemy całe spektrum gatunków i stylów - od renesansu po barok, aż do czasów współczesnych. Wykonuje utwory zarówno już znane, jak i te, które sam komponuje. Pociągają go wyzwania. Zwłaszcza że oprócz trzymania się rygorów, jakie stawia przed nim muzyka klasyczna, stawia także na sztukę improwizatorską.

- Ogromnie lubię współpracę z jazzmanami, miałem przyjemność grać z Leszkiem Możdżerem, czy Michałem Zaborskim – mówi Marcin Zdunik. - Jestem też fanem muzyki Krzysztofa Komedy. W jazzie znajduję to, co jest wskazywane jako wyróżnik jego, czyli wolność, ponieważ improwizacja jest zapisana w DNA tego gatunku. Zwłaszcza dla muzyka wyrastającego z muzyki klasycznej wyjście spoza pewien schemat i narzucony tekst muzyczny jest przyjemnym i uwalniającym doznaniem. Wymaga to jednak pewnych kompetencji, bardzo dobrej znajomości harmonii i ogrania. Z innych dyscyplin cenię współprace ze światem teatru. Jestem autorem muzyki do niejednego przedstawienia. W spektaklu pt. „Biesiada u hrabiny Kotłubaj” grałem nawet muzykę na żywo. Innym, ciekawym doświadczeniem było komponowanie muzyki na wiolonczeli, na której imitowałem dźwięki różnych instrumentów, jakie później na siebie nakładałem. Tak powstała muzyka dla Teatru Ochota – podkreśla młody artysta.

Naturalny krok

Muzyka w życiu Marcina Zdunika pojawiła się w sposób naturalny. Jednak oprócz tego zostały stworzone ku temu odpowiednie warunki, by ta dziedzina artystyczna mogła wejść w obręb zainteresowań młodego chłopaka. Rodzice Zdunika, którzy nigdy nie byli z muzyką związani zawodowo, byli mimo wszystko w jakimś stopniu melomanami, co przekładało się na to, że ich syn chłonął dosłownie każdy rodzaj muzyki.

- W domu było pianino, które moja mama dostała po babci i myślę, że obecność takiego instrumentu od razu prowokuje małe dziecko do tego, żeby z takim sprzętem eksperymentować - co się wydarzy, gdy naciśnie odpowiednią kombinację klawiszy? W ten sposób spotkałem się z muzyką. Rodzice zauważyli, że tym się interesuje i lubię śpiewać, a śpiewałem czysto, więc skonsultowali się z kimś, kto się na tym zna. Była to przemiła starsza pani, która potwierdziła ich wnioski, poradziła, że dobrym miejscem byłaby szkoła muzyczna. W ten sposób trafiłem pod skrzydła pani Marii Walasek – wspomina muzyk.

Od tego momentu rozwijała się kariera muzyczna, bez której dziś artysta nie wyobraża sobie życia.

Trzy Fryderyki

Marcin Zdunik za swoją działalność artystyczną otrzymał już wiele prestiżowych nagród, wiele z nich zdobył w konkursach o zasięgu międzynarodowym. Jednak do najbardziej znanych szerszej publiczności nagród zdecydowanie należą Fryderyki, a tych młody muzyk otrzymał już trzy! Pierwszy z nich został przyznany w 2010 roku za debiutancką płytę z nagraniami dwóch koncertów wiolonczelowych J. Haydna. Na dwie kolejne nagrody trzeba było poczekać 12 lat, bo dopiero w 2022 roku przyznano Fryderyki za płytę: „Words of Mystery. Music for choir and cello" oraz za płytę „Paweł Mykietyn - II Koncert na wiolonczelę i orkiestrę symfoniczną, Hommage à Oskar Dawicki".

- Muszę przyznać, że Fryderyki są przyjemnym potwierdzeniem, iż zmierzamy we właściwą stronę, że nasz rozwój, o który dbamy i to, nad czym pracujemy spotyka się z pozytywnym odbiorem. Nie zmienia to jednak faktu, że większą wagę dla mnie jako muzyka ma słowo od słuchacza, które usłyszę po koncercie lub autentyczne wzruszenie w oczach. To znaczy więcej niż jakakolwiek namacalna nagroda. Wtedy wiem, że dobrze spełniam swoją funkcję. My jesteśmy po to, by dostarczać emocji, żeby uwrażliwiać. Oficjalne nagrody traktuję jako potwierdzenie jakości tego, co robię, ale to, co się dzieje po koncercie, to potwierdzenie mojej misji – tłumaczy artysta.

Najmłodszy profesor

Oprócz swojej działalności artystycznej, Zdunik poświęca się także działaniom naukowym i pedagogicznym. Jednak w tym przypadku te zapędy nie biorą się znikąd – rodzice artysty są profesorami - mama jest matematykiem, tata jest astrofizykiem. Dlatego rozwijanie swoich naukowych umiejętności było naturalną koleją rzeczy. Po studiach muzycznych w Akademii Muzycznej w Gdańsku, były one jeszcze uzupełniane o naukę w Leopold Mozart Zentrum w Augsburgu oraz o studia na Uniwersytecie Warszawskim.

- Dało mi to podwaliny i pewne umiejętności pod dalszy rozwój naukowy w uczelni, w której już pracowałem. Ułatwiło mi to prace nad doktoratem, potem nad dalszą działalnością dydaktyczną, która zaowocowała dość szybkim w kontekście realiów uzyskaniem habilitacji i tytułu profesora. Prace na uczelni bardzo sobie cenię, znakomicie się czuje w Akademii w Gdańsku, pracuje też w Uniwersytecie Muzycznym w Warszawie. Bardzo lubię kontakt ze studentami, bo bardzo często mają inspirujące, ciekawe pomysły. Mam również poczucie, że skoro otrzymałem wspaniałe wykształcenie w dziedzinach artystycznych i naukowych, to poniekąd powinienem dalej podawać pałeczkę w sztafecie pokoleń i dzielić się swoją wiedzą. Robię wszystko, co potrafię, żeby w Polsce mogły się rozwijać kolejne pokolenia muzyków – opowiada Zdunik.

Wielcy ludzie, wielkie przestrzenie

Nie od dziś wiadomo, że nagrody przynoszą rozgłos i rozpoznawalność, z którego korzystają artyści, by móc się rozwijać. Pozwala to także na nawiązywanie wielu kontaktów i organizowanie wspólnych koncertów. Również Zdunik na tym skorzystał, przez co udało mu się spełnić kilka artystycznych marzeń.

- Wydaje mi się, że bardzo ważnym wydarzeniem w moim życiu było wystąpienie u boku Gidona Kremera, wybitnego skrzypka międzynarodowej sławy, którego nagrania podziwiałem od dziecka. Jego osobisty i charakterystyczny styl wykonawczy zawsze był dla mnie frapujący. Często zastanawiałem się w jaki sposób osiąga on te ciekawe brzmienia, które są jego charakterystyczną kartą, którą wyciąga na stół, kiedy wychodzi na scenę. I ten moment, kiedy mogłem z nim zagrać na scenie i wspólnie coś wykonać, na pewno był wielkim spełnieniem marzenia, do którego wciąż wracam.

Ludzi, z którymi chciałby jeszcze wystąpić Marcin Zdunik jest całe mnóstwo. Chociaż często nieprawdopodobnym doświadczeniem dla niego jest granie z ludźmi, którzy nie mają jeszcze wyrobionego nazwiska.

- Świat muzyki wciąż mnie zaskakuje. Często mam okazję grać z muzykami, po których nie spodziewam się na początku, że odmienią moje życie, po czym okazuje się, że grają nieprawdopodobnie pięknie! Zadaje sobie wtedy pytanie: dlaczego oni nie robią absolutnie światowej kariery? Płynie z tego ważny wniosek, żeby nie oceniać artystów po opakowaniu, jak funkcjonuje ich promocja, jak są przedstawiani medialne i w jak prestiżowych salach grają, bo w różnych ośrodkach kryją się wybitni muzycy, którzy w danym momencie nie mieli szczęścia lub nie mieli takiej potrzeby wychodzenia w świat. I takich artystów zawsze warto jest spotkać – konkluduje artysta.

Umiejętności, jakie posiada Zdunik, sprawiły, że oprócz wielkich osobistości, artysta ma również możliwość grania na prestiżowych salach tego świata, m.in. Carnegie Hall w Nowym Jorku, Konzerthaus w Berlinie, Cadogan Hall w Londynie i Rudolfinum w Pradze. Jednak którą z nich wspomina najlepiej?

- Mam przepiękne wspomnienie natury akustyczno-emocjonalnej ze słynnej sali Rudolfinum w Pradze. To jest sala Filharmonii Czeskiej, która ma naprawdę nadzwyczajną akustykę, a nawet pokusiłbym się o stwierdzenie, że ma w sobie coś z kategorii sacrum. Wchodząc na estradę, mam takie poczucie, jakbym wszedł do katedry w Mediolanie, do takiego świętego miejsca, które ma w sobie magiczną aurę – zachwyca się młody wiolonczelista.

Pożywka emocjonalna

Mnogość zajęć sprawia, że trudno znaleźć czas na tworzenie muzyki, a tym bardziej na znalezienie inspiracji, gdy każdy kolejny dzień przynosi następną porcję pracy. Jak znaleźć najlepszy sposób na podtrzymanie twórczej weny? Zdunik ma na to jeden sposób, a jest nim … samo koncertowanie.

- Najlepsze koncerty gramy wtedy, kiedy osiągamy bliski kontakt ze słuchaczami. Słyszymy ich oddech i czujemy wzrok na sobie, jesteśmy w stanie objąć ich wzrokiem i wracamy swoją pracą do praźródeł muzykowania, kiedy rodziła się muzyka europejska, jeśli mówimy o muzyce klasycznej. Bo ta muzyka powstała dla muzykowania domowego, koncertów salonowych, które grano w gronie najbliższych przyjaciół. Dlatego dobrze dla artysty jest, jeśli duże koncerty przeplatane są tymi wyjątkowymi doznaniami kameralnymi, bo to jest dla nas muzyków doskonała pożywka emocjonalna i źródło inspiracji. I powrotem do tego, co w muzyce najważniejsze – komentuje kompozytor.

- Proces twórczy, w moim przypadku, nie jest prosty, bo robię wiele rzeczy, a żeby komponować, trzeba się wyciszyć i poszukać tej muzyki w sobie. Jak wiem, że muszę stworzyć muzykę, a następuje to, co kilka miesięcy, to rezerwuję sobie jakiś czas, kilka tygodni, kiedy nie mam żadnych koncertów. Przez pierwszy tydzień siedzę nad kartką i nic nie piszę. Dopiero na drugi tydzień te myśli zaczynają spływać i muzyka się pojawia. Dodatkowo deadline jest zbawiennym mechanizmem dla tworzenia, przynajmniej w moim przypadku. Zaobserwowałem, że termin końcowy unieważnia inne rzeczy, które dzieją się dookoła. Deadline zmusza do tego, by aktywnie poszukać muzyki w sobie – śmieje się Zdunik.

Co dalej?

Już wiele udało się osiągnąć młodemu kompozytorowi, ale ciągle jeszcze sporo przed nim. Czego możemy się spodziewać w najbliższym czasie po trójmiejskim wiolonczeliście?

- Bardzo lubię różne poddziedziny muzyki i na wiele z nich nie wystarcza mi życia. W najbliższej przyszłości mam nadzieję więcej komponować. Twórcze gałęzie działalności są tym, co w tej chwili szczególnie mnie interesuje i daje mi wiele radości. Widzę, że przekłada się to na satysfakcję słuchaczy, bo dziś solista wykonujący własną muzykę wnosi do życia muzycznego świeżość. Mam też plany związane być może z dyrygenturą na kolejne lata, ale na wszystko przyjdzie czas – podsumowuje Marcin Zdunik.