Dla charakternych Boliwijczyków ważne są dwie rzeczy. Tożsamość, dla której są gotowi oddać życie i samochody wyznaczające status społeczny. Zróżnicowanie kulturowe i walory geograficzne powodują, że dla podróżników Boliwia jest krajem pełnym niespodzianek, które nie tylko zapierają dech w piersiach, ale też przenoszą do świata, jakże innego niż Europa – mówi Arkady Radosław Fiedler, podróżnik, autor książek podróżniczych i syn sławnego pisarza Arkadego Fiedlera.
Na czym pana zdaniem polega fenomen Boliwii?
Boliwia jest krajem ciekawym ze względu na walory środowiska naturalnego, takie jak Andy, fragment Puszczy Amazońskiej i Altiplano, czyli płaskowyż na wysokości prawie 4 km nad poziomem morza, czy parna i gorąca nizina na wschodzie lub też wspaniałe jezioro Titicaca, dzielone przez Boliwię razem z Peru. Nie ma jednej rzeczy – dostępu do Pacyfiku utraconego w wojnie z Chile pod koniec XIX wieku. Oprócz przykuwającej wzrok geografii żyją tam niezwykli ludzie zróżnicowani kulturowo, mówiący w 36 językach swoich plemion. Obraz tej różnorodności widoczny jest w mojej ostatniej książce „Do głębi intrygujący kraj”.
Czy zróżnicowanie kulturowe nadaje barw mentalności Boliwijczyków?
Tak, Boliwia jest barwna. Wyrazem tego jest np. lud Kallawaya, znany jako Lekarze Andów. Specjalizują się w zbieraniu w górach ziół, potrzebnych im do leczenia. Ich sława sięga czasów Inków, praktykowali skutecznie już na dworze inkaskim. Pomimo, że świat się zmienił, a medycyna dokonała wielu przełomów Lekarze Andów nadal kultywują swoje tradycje. Co ciekawe, chętnie dzielą się wiedzą z dyplomowanymi lekarzami – takie zazębianie się doświadczeń przynosi fantastyczne efekty.
Cuda natury czy obyczajowość – co kusi podróżników?
Jedno i drugie, o ile przed wyjazdem poświęcimy chwilę, aby „nauczyć” się tego kraju. Dziś popularność Boliwii rośnie, a przecież jeszcze 30-40 lat temu była pariasem w Ameryce Południowej. Choć piękna, to jednak najbiedniejsza i zacofana, do której uśmiechnęło się szczęście w postaci potężnych złóż gazu i ropy naftowej odkrytych na wschodzie kraju. Dzięki nim następuje szybki rozwój, powstają drogi, piękne lotniska linii wewnętrznych, ludzie lepiej zarabiają, zadowolenie życiowe rośnie, choć do poziomu europejskiego ciągle jest daleko.
Dostrzega pan podobieństwo do Polski z czasów komuny?
U nich było gorzej. Chociaż, gdy po raz pierwszy przyjechałem do Boliwii w 1985 roku poczułem zazdrość. Boliwijczycy do wytarcia nosa używali papieru toaletowego, który nad Wisłą był towarem deficytowym (śmiech). Oczywiście nie oznacza to, że dobrze się działo - pieniądz tracił na wartości, Boliwia nie miała szczęścia do prezydentów, w większości okazywali się kiepskimi włodarzami, zasadniczo kraj był w opłakanym stanie. Za to teraźniejszość napawa optymizmem, podróż do Boliwii będzie niezapomnianym doświadczeniem.
Wspomina pan w książce, że Boliwia zmierza ku nowoczesności. Rozwój nie spowoduje, że tradycja zacznie odchodzić w zapomnienie?
Nie sądzę. Nowoczesność to jedno, Boliwijczycy się nią zachłysnęli. Z drugiej strony potrzeba tradycji jest bardzo silna, o czym przekonałem się m.in. podczas uroczystości święta Czarnej Madonny patronki Boliwii w bazylice nad jeziorem Titicaca. Wielkie przeżycie dla mieszkańców, by oddać cześć rzeźbie z ciemnego drzewa docierają tu ze wszystkich zakątków kraju, który liczy ponad milion kilometrów kwadratowych powierzchni. Podobnie obchodzony jest karnawał – uwidacznia potrzebę jedności i tańca, w wymyślnych strojach bardzo cennych materialnie.
Co jest dla nich wyznacznikiem statusu materialnego?
Samochód, przeważnie japoński. Jeśli Boliwijczyk już go ma, dba o niego, pilnuje, czyści, naprawia, traktuje, jak członka rodziny! Do tego stopnia, że podczas święta Czarnej Madonny można zobaczyć idealnie przygotowane i ustrojone w kwiaty samochody, ciężarówki, a nawet autobusy, które są poświęcane, aby dobrze i bezwypadkowo działały. Pomimo, że obrządku dokonuje ksiądz katolicki, kawałek dalej czeka szaman, który swoje trzy grosze też dorzuca.
Czyli unikalna hybryda łącząca wiarę w Boga z wierzeniami w duchy?
Boliwia oficjalnie jest katolicka, pełna świątyń, bazylik i katedr budowanych już w czasach kolonialnych. Jednak stare wierzenia rdzennej ludności wchodzą w relację z wiarą kościoła katolickiego. Dla Boliwijczyków z dziada pradziada miejscem świętym może być kamień. Albo grupa kamieni, którą z jakiś powodów układają ludzie z przekonaniem, że trzeba to miejsce potraktować bardziej odświętnie. Rosnąca sterta zaczyna promieniować czymś duchowym, po pewnym czasie nikt nie pamięta, że ktoś zainicjował ich ułożenie, kamienie zżywają się z krajobrazem, stając się czymś naturalnym, świętym i potrzebnym ludziom, którzy jednocześnie są katolikami. Jedno drugiemu nie przeszkadza.
Jaką wartość ma dla Boliwijczyków wykształcenie?
Coraz większą. Niedawny jeszcze prezydent Evo Morales – pierwszy rdzenny człowiek z narodu Ajamara, który od czasów Inków stanął za sterami państwa przez 13 lat swoich rządów stawiał na wykształcenie młodych, zdając sobie sprawę, że to jest siła, która poprowadzi kraj do nowoczesności. Dlatego nawet w odległych miejscach powstawały szkoły. Ważne są uniwersytety np. w Sucre stanowiącym konstytucyjną stolicę, gdzie rokrocznie przyjeżdża młodzież nie tylko z różnych części Boliwii, ale też z Argentyny, Brazylii, Chile i Peru.
Głos kobiet przebija się przez patriarchalną kulturę?
W krajach Ameryki Południowej istnieje „machismo”, czyli wygórowana męskość, która dominowała, ograniczając kobiety. Zmienia się, bo Boliwijczycy, jak i Boliwijki to naród charakterny. Coraz bardziej wymykają się z przesądów dotyczących roli kobiety, której światem była kuchnia, dziecko i kościół. Współczesne dziewczyny bardzo chcą się uczyć. Poznałem kobietę z rodu Lekarzy Andów Lupe Castro, która broniąc praw swojego 20 tysięcznego narodu jeździ do La Paz, gdzie skutecznie walczy i domaga się pomocy. Z wyksztalcenia jest socjologiem, z misji społeczniczką. Kobiety zaczynają być ważne, powstają organizacje przełamujące utarte i archaiczne nastawienie. Oczywiście im dalej od dużych aglomeracji kult „machismo” trwa, jednak ulegnie zmianie, bo proces, który się rozpoczął jest nie do zatrzymania.
Dla jakich wspomnień jest pan gotów wrócić do Boliwii?
Związanych z amazońską częścią Boliwii. W 2015 roku spędziłem w niej wraz z grupą przyjaciół pięć tygodni podczas przygody życia o nazwie „Ekspedycja amazońska śladami Arkadego Fiedlera 80 lat później”. Porównywałem, to co mój ojciec 8 dekad wcześniej poznawał w różnych częściach Amazonii, z tym co widzę teraz. Niezwykle przeżycie, doświadcza się go tylko raz. Żałuję, że z uwagi na panujące tam warunki, czyli 40 stopni temperatury w cieniu z wilgotnością powietrza dochodzącą prawie do 100 % już tam pewnie fizycznie nie pojadę. Jednak myślami bardzo często wracam. Cieszę się, że na rzecz ekspedycji zrezygnowałem z ubiegania się o kolejną kadencję na posła. Spełniłem marzenie i dotarłem do Amazonii bliskiej mojemu ojcu. Z tego powodu też bardzo często sięgam do wspomnień.