Kawa, koty i dobre serce
Kawiarnia Kotka Cafe
Karmelowe latte z „kłaczkiem” i desery z pazurem – m.in. takie przysmaki czekają na gości w trójmiejskich kocich kawiarniach. Najważniejsze są tu właśnie urocze kociaki, które dotrzymują towarzystwa na każdym kroku. Najpiękniejsze jest jednak to, że wszystkie koty pochodzą ze schroniska, a kawiarnie są ich oficjalnym domem tymczasowym. Mało tego – można je zaadoptować! W ten sposób wiele smutnych historii kończy się dobrze.
Sama idea kociej kawiarni nie jest inicjatywą nową – pomysł na miejsce, w którym można napić się kawy w towarzystwie przyjaznych futrzaków przywędrował do Europy z Japonii, w której takie lokale funkcjonują od ponad dwudziestu lat. Pierwsza kocia kawiarnia w Polsce powstała w Krakowie w 2015 roku. Trójmiasto musiało poczekać jeszcze dwa lata, by doczekać się swoich lokali dla kociarzy, to „Kotka Cafe” z Gdańska i „Biały Kot” w Gdyni. Oba miejsca przyciągają rzesze miłośników kotów. Zostały zaprojektowane tak, by zapewnić zwierzakom jak najlepsze warunki, ale co najważniejsze, w niektórych przypadkach również przyszły nowy dom.
Witaj w kocim domu
„Biały Kot” była czwartą kocią kawiarnią w Polsce - wcześniej był tylko Kraków, Warszawa oraz Lublin – i pierwszą w Polsce północnej. Lokal otworzył się w Gdyni dokładnie 1 maja 2017 roku i prowadzony jest przez parę młodych ludzi.
- Pomysł powstał z miłości do kotów oraz niechęci do szukania pracy w „korporacji” po studiach – mówi Mikołaj Haczewski, właściciel. - Jesteśmy młodą parą, w tym roku kończymy 30 lat, zawsze chcieliśmy pracować dla siebie i w pełni kontrolować, w jaki sposób pracujemy. Gdy usłyszeliśmy, że takie miejsca w ogóle powstały w Polsce od razu stwierdziliśmy, że to jest coś dla nas. Pojechaliśmy do Warszawy, do Lublina, jak wróciliśmy od razu wzięliśmy się za pisanie biznesplanu, myślenie o logistyce całego przedsięwzięcia, szukanie lokalu i odpowiedniego finansowania. Pracy było mnóstwo, ale daliśmy radę. Zawsze pół żartem, pół serio mówimy, że to wszystko wyszło tylko dlatego, że nie mieliśmy pojęcia, ile z tym będzie pracy – żartuje.
Drugą trójmiejską opcją, gdzie można wypić kawę w towarzystwie kocich przyjaciół jest gdańska „Kotka Cafe”, która również powstała w 2017 roku i od tego czasu przyciąga rzesze klientów. Jednak trzeba mieć na uwadze, że tego typu kawiarnie rządzą się swoimi prawami. Przychodząc do kociej kawiarni, należy pamiętać, że przychodzi się do miejsca, w którym panują specjalne zasady. To dom futrzanych przyjaciół i to do nich należy się przystosować. Dlatego przed wejściem trzeba zapoznać się ze specjalnym regulaminem, ułatwiającym kontakt ze zwierzakami. Do zasad należy, m.in. nieprzeszkadzanie w śnie, zakaz brania na ręce, jeśli kot tego nie chce, zakaz karmienia, hałasowania oraz używania fleszu podczas robienia zdjęć.
- Należy pamiętać, że to Koci Dom i to koty są tutaj najważniejsze. Należy uszanować ich sen i poczucie bezpieczeństwa. Co by to było, gdyby każdy odwiedzający nosił koty na rękach, ściągał je z najwyższych półek czy karmił ciachem czy czekoladą? Skończyłoby się to ich złym stanem zdrowia. Regulamin na przestrzeni lat troszkę się zmieniał, jeśli chodzi o ograniczenia wiekowe z dziećmi, ale wszystko było spowodowane obserwacjami i podyktowane bezpieczeństwem obu stron. Dla najmłodszych są organizowane zajęcia poza godzinami otwarcia, aby dla kociaków było mniej bodźców. Behawiorystka przed zabawą opowiada, gdzie można dotykać kotka, jak się zachowywać, jak bawić. I wtedy dopiero dzieci mogą poruszać się po sali pod okiem naszym i rodziców – tłumaczy współwłaścicielka „Kotki Cafe”.
Drugie życie
Koty, które znajdują się w obu kawiarniach, są po najróżniejszych przejściach. Znajdują tutaj swój kąt, jeśli są porzucone lub ich właściciel umiera. Są także takie, które zabrano właścicielom z powodu złego traktowania. Takie zwierzaki potrzebują odpowiedniej opieki i zainteresowania. „Biały Kot” współpracuje z gdyńskim schroniskiem „Ciapkowo” i razem pracują na lepszy los kociaków.
- Przez te wszystkie lata zawiązaliśmy bliskie więzi koleżeńskie z wieloma osobami z organizacji. Bardzo lubię myśleć o naszej kawiarni, jako o jednym z nielicznych miejsc, które za bardzo nie mają żadnych wad, negatywnych skutków na otaczające środowisko, społeczeństwo. My bierzemy bezdomne koty ze schroniska, zapewniamy im wszystko, co najlepsze - jedzenie, opiekę medyczną - a nasi goście mogą przyjść i poznać się z kotami i, potencjalnie dać im nowy, stały dom. Nie musimy przy tym prowadzić cyklicznych zbiórek i prosić osób postronnych o dary – całe przedsięwzięcie jest w stanie samo się sfinansować, dzięki wizytom gości na kawie i ciastku – tłumaczy Haczewski.
Na kawiarni jednak opieka się nie kończy.
- To nie jest tak, że każdy kot, który trafia pod naszą opiekę mieszka w kawiarni. Kawiarnia to tylko część naszej codzienności, dzięki której mamy środki na to, co robimy w stronę zwierząt. Mieliśmy u siebie już kociaki niewidome, takie z chorobą serca, zębów, nerek, chłoniakiem, panleukopenią, fipem czy z pasożytami. Czasami potrzeba miesięcy, żeby kota postawić na łapy, zanim będzie można go zaadoptować. Do tego kwarantanna, socjalizacja, ciągłe wizyty w lecznicy, domowe kroplówki, maty grzejące, potem ciągła dezynfekcja. Ludzie często nie zdają sobie sprawy jak to wygląda za kulisami. Ta kawiarnia nie jest miejscem, do którego wrzucamy kilka kotów, aby móc je oglądać jak w muzeum – wymienia współwłaścicielka „Kotki Cafe”.
Kocie historie
Co kot to inna historia. I każda z tak samo dobrym finałem, bo zakończonym w kawiarni. To tutaj tworzy się nowy rozdział, zarówno dla kotów, jak i dla właścicieli.
- Z kociaków, które najbardziej zapadły nam w pamięci to Szczurek – kocurek, który uciekł ludziom z domu. Wrócił do nas z adopcji, bo rodziny nie było stać na leczenie. Skończyło się operacją i łapą w szynie. Pół roku tymczasowania i leczenia, ale się udało i teraz mieszka szczęśliwy w domu. Kolejny duet to Jaś i Małgosia – dwa dzikuski, którym socjalizacja zajęła nie kilka miesięcy, a prawie dwa lata. Oboje po korekcyjnych operacjach oczu. Gośka, jak była mała, to w fazie wzrostu dokuczało jej serducho i też napędziła nam strachu. Teraz mamy cudownego kocurka, który trafił do nas ze złamanym ogonem. Mamy też kociaki z Ukrainy, których z pewnością nigdy nie zapomnimy. Są też ciężkie przypadki, teraz Mango i Antoś – cudowna para braci walczy z chłoniakiem. Kiedy ktoś nas pyta o koty to moglibyśmy opowiadać o nich godzinami – wspomina Wiśniewska.
Podobnymi odczuciami dzieli się właściciel „Białego Kota”. Obecnie znajduje się pod ich opieką 11 kotów, jednak przez lata działalności przewinęło się ich dziesiątki.
- Najnowszymi mieszkańcami jest rodzeństwo czterech kocurów (Tiramisu, Sernik, Biszkopt oraz Makowiec) i ich mama (Beza), które zostały odebrane panu, który nie był w stanie się nimi zająć ze względów zdrowotnych. Oprócz tego jest Marron (znaleziony przy ulicy), Wiosna i Jesień (rodzeństwo przyniesione do schroniska w foliowej, marketowej reklamówce przez 96-letniego pana), Brawurka i Frania (wycofane kotki, podrzucone komuś przez płot do ogrodu) i Mango (znaleziony na śmietniku w transporterze, z wygoloną sierścią, prawdopodobnie dla „żartu”, bez wody i jedzenia). Ten ostatni jest z nami najdłużej, jakoś nie ma szczęścia do adopcji. Było już kilkoro chętnych, ale nigdy z tego nic nie wyszło. Generalnie historie te są przeważnie smutne, i tym bardziej cieszy nas, że mamy szansę zapewnić tym kotom czas i opiekę behawioralną – tłumaczy właściciel „Białego Kota”.
Nie tylko futrzaki
Kocia kawiarnia oprócz prowadzenia działalności związanej z kotami – zajmuje się również wydawaniem pysznych deserów oraz gorących i zimnych napojów. A co możemy w nich znaleźć?
- Mamy najlepszej jakości kawę z lokalnej mikropalarni, specjalnie wyselekcjonowaną herbatę, belgijską czekoladę pitną i ciasta, które wiele osób uwielbia i zamawia na rozmaite święta i imprezy okolicznościowe. Tylko tyle i w sumie aż tyle. Wszystko robimy z nastawieniem na lokalnych dostawców, bez chemii i niepotrzebnych składników, w duchu eko. W najbliższej przyszłości będziemy pewnie poszerzać trochę ofertę z nastawieniem na nowe, ciekawe metody parzenia kawy oraz nowe, małe desery, które można zabrać ze sobą. Na sali mamy też ogólnodostępne gry planszowe oraz książki. A dla miłośników kotów mamy koty – śmieje się właściciel „Białego Kota”.
W „Kotka Cafe” menu jest sezonowane i zależy od pory roku i dostępnych w tym czasie produktów. Tutaj stawiają na wyjątkowość.
- Pozycje na napoje to często nasza wspólna burza mózgów. Teraz można spróbować karmelowe latte z „kłaczkiem” od naszej kociej managerki Frani. Staramy się nie bazować na gotowych produktach. Sami przygotowujemy przetwory do naszych herbatek czy ciast. Używamy też dodatków, które nie powtarzają się w każdej kawiarni po kolei. Tak więc obecnie dostępna jest herbatka z rokitnikiem, jarzębiną i napar z kwiatu klitorii. Ciasta są wypiekane u nas na miejscu, więc codziennie jest też coś innego. Serwujemy także śniadanka i pieczemy ciacha okolicznościowe na wynos. W tym przypadku często pojawiają się desery z kocim akcentem albo pazurem, jak kto woli – zachęca Weronika Wiśniewska z „Kotka Cafe”.