W Trójmieście nie napijemy się herbaty z prawdziwego zdarzenia - mówi Maciej Stafiej, miłośnik i specjalista od herbaty. Typowo herbacianych miejsc jest mało, a jeśli już są, to zazwyczaj herbatę traktuje się tam tylko jako dodatek. Dlaczego tak jest? O herbacie w Trójmieście, stylach parzenia, najlepszych i najgorszych herbatach sklepowych, a także o procesie zaparzania tej idealnej rozmawiamy z herbacianym specem, Maciejem Stafiejem.

To prawda, że w Trójmieście nie napijemy się prawdziwej, dobrej herbaty?

Jak zaczynałem swoją przygodę z herbatami, to było tutaj kilka lokali, takich typowo herbacianych. Teraz też jest kilka stałych punktów, gdzie można herbatę wypić, ale nie jestem w stanie polecić niczego naprawdę dobrego.

Naprawdę z tysięcy miejsc nie znajdziemy ani jednego?

To jest spora luka, i szczerze mówiąc nie do końca wiem z czego ona wynika. Rozmawiałem z wieloma ludźmi, bo siłą rzeczy trochę w tym środowisku herbacianym się obracam i wspólnie zauważyliśmy, że takie zagłębie herbaciane w Polsce to Kraków, Wrocław, a nawet Poznań. W Trójmieście herbaciarni z prawdziwego zdarzenia niestety brakuje. 

Może mieszkańcy Trójmiasta po prostu nie chcą pić herbaty?

Moim zdaniem problem tkwi w tym, że ludzie chcą, szukają dobrego produktu, ale on nie ma pożądanego „ssania” biznesowego. Widzimy, że pojawiają się wśród konsumentów coraz wyższe oczekiwania wobec produktów. Ludzie poszukują nowości, ale herbata jest jeszcze niedoceniona. W tej sprawie na pewno trzeba postawić na edukację. Robiłem różne warsztaty w Sopocie i przychodziło na nie sporo ludzi. Goście przychodzili, pytali, próbowali rożne napary i zawsze padało pytanie: „gdzie mogę te herbaty kupić?”. Niestety zawsze padała odpowiedzieć „w internecie”. Jednak patrzę na to optymistycznie, bo to jest pole do działania – nie ma super herbat, ale jest spory potencjał do tego, że wkrótce może zaczną się pojawiać.

A czy to nie jest trochę tak, że u nas po prostu nie ma kultury picia herbaty? Przecież powszechnie mówi się, że śniadanie prawdziwego Polaka to szybka kawa i papieros na zakręcie (śmiech).

Na pewno też. Zauważmy, że Wrocław i Kraków mają bliżej do naszej południowej granicy i może być to dla niektórych ciekawostką, ale Czesi, mimo że są znani z piwa, to mają także bardzo dobrej jakości herbaty. Firmy, które kupują herbatę za granicą, nie ściągają jej z dalekiej plantacji, tylko właśnie kupują u Czechów. Po pierwsze dlatego że, stosunek ceny do jakości jest dobry, a po drugie dlatego że, sama jakość jest niezła. I może właśnie przez tę bliskość i łatwość wymiany kulturowej na południu Polski jest lepiej z tą kulturą herbacianą. Z Krakowa czy Wrocławia bardzo szybko też można wyskoczyć na weekend do Pragi, gdzie jest wiele herbaciarni z prawdziwego zdarzenia. My mamy troszeczkę trudniej. 

Jak w ogóle rozpoznać dobrą herbatę?

Najważniejsze to znać źródło jej pochodzenia i od tego warto zacząć. Dobra herbata to taka, która pochodzi z dobrych źródeł, czyli z małych plantacji, a te niestety są trudno dostępne. Następnie możemy pytać dalej: czy to herbata klasyczna, a może mieszana?, albo czy ma jakieś dodatkowe składniki, takie jak płatki kwiatów lub perfumy? Im bardziej herbata jest surowa, bez dodatków i ulepszaczy – tym lepiej, bo dzięki temu widzimy herbatę w najbardziej zbliżonej formie do tego, co rośnie na krzaku. Jeśli w produkcie są jakieś aromaty, owoce, to wtedy wydaje mi się, że producent próbuje sprzedać tę herbatę nie przez to jaka ona jest, ale przez dodatki. A one zaburzają nam zmysły. Herbata musi być też trzymana w dobrych warunkach, i nie chodzi tu o szklane zamknięte słoiki, które są wystawione na promienie słoneczne, tylko puszki, w których nie ma dostępu powietrza i światła.

Jednak często idąc do sklepu i nie mając odpowiedniej wiedzy, zdajemy się na sprzedawcę. Czy da się w jakiś sposób samodzielnie ocenić jakość?

Jeśli chodzi o saszetki to sprawa jest skomplikowana. Jak ją rozerwiemy, to widzimy drobne zmielenie. Wtedy możemy być pewni, że znajduje się tam dosłownie wszystko – łodygi, części liści, zmiotki, więc ocena jakości jest tu praktycznie niemożliwa. Inaczej jest z herbatami liściastymi. Najlepszym sposobem jest po prostu jej zaparzenie. Możemy wtedy sprawdzić, jak wygląda, jak pachnie napar, jak smakuje albo może nie ma smaku, jak wygląda liść – po tym możemy ocenić, czy to wczesny czy późny zbiór. Później przechodzimy do samego próbowania i sprawdzania naparu. Ale i tu pojawia się problem, bo nie wiemy, jak powinien smakować, a przy zaparzaniu możemy wyciągnąć wiele złych, jak i dobrych cech herbaty. Jednak jest to kwestia nauczenia. Wszystko rozbija się o kwestie wiedzy i próbowania. W lokalu zawsze jeszcze możemy podpytać obsługę – czyli skąd jest herbata, gdzie rośnie, albo czy to jest herbata oksydowana.

Czym jest oksydacja?

To proces chemiczny zwany utlenianiem. W polskiej nomenklaturze mylony często z fermentacją. W oksydacji herbaty zachodzi samoistny proces tlenowy – taki jak w przekrojonym na pół jabłku, które brązowieje. Z kolei o fermentacji mówimy, kiedy w procesie biorą udział również bakterie. Oksydacja herbaty zaczyna się po zerwaniu liści z krzewu, gdy te więdną, a następnie są rolowane. Proces zatrzymuje się przez podgrzewanie na woku lub specjalnym piecu. Co bardzo ważne – proces ten nie zachodzi we wszystkich herbatach. Należą do nich herbaty zielone, czyli te, które poddaje się najmniejszej obróbce. Po drugiej stronie mamy herbaty czarne, oksydowane niemalże w stu procentach. Pomiędzy tymi skrajnościami, mamy jeszcze całe spektrum innych herbat: białych, żółtych, oolongów czy pu-erhów – wszystkie, z jednego krzewu Camellii Sinensis.

Wracając do Trójmiasta, typowo herbacianego lokalu nie znajdziemy, ale jakiś sklep z herbatą już prędzej. Robiąc research, mnie zainteresowały trzy…

Hmmm… Moim zdaniem mamy tu jeszcze większy problem (śmiech). A co pan znalazł?

W Gdańsku „Tea Janowicz”, w Sopocie „Jamajka” i w Gdyni „Makinetka”. 

Ja poleciłbym z kolei „Five o’clock”. Wiem, że to sieciówka, ale spośród wszystkich innych mają całkiem przyzwoite herbaty i na początek dobre. Na pewno nie poleciłbym „Czasu na herbatę” – te herbaty fajnie wyglądają, mają puszki, wszystko pachnie, ale miałem kilka przykrych doświadczeń i nie kupuje – ani na prezent ani wcale.

To jaką herbatę wybrać na początku swojej świadomej podróży po herbacianym świecie?

Wszystko zależy od naszych preferencji, nastroju, gustu, ale też od otwartości. Na początek poszedłbym w kilka klasycznych rozwiązań. Na spróbowanie poleciłbym na pewno jakiegoś czystego oolonga, żeby zobaczyć, czym jest herbata - Tie Guan Yin. Zasugerowałbym też klasyka, czyli czarną herbatę z Yunnanu, ponieważ ona jest bardzo znana, ale mimo to potrafi zaskoczyć. W świecie herbat zielonych jest już trudniej, bo wybór jest bardzo szeroki. Możemy jednak spróbować dopasować ją na dwa sposoby -  klasyczny i tzw. „lepszej półki”. Long Jing to chińska zielona herbata, którą często wybiera się na prezent, ponieważ jest bezpieczna i popularna. Druga to herbata japońska – Sencha. Jednak tutaj w grę wchodzi już pewien warunek – poprawne zaparzenie. Parzona długo (dla mnie to np. minuta) sprawi, że będzie zbyt gorzka. Możemy też sugerować się tym, co jest na opakowaniu, ale niestety często nie mają one nic wspólnego z prawdą.

Jednak to właśnie do herbat sklepowych najczęściej sięgamy. Jak nie nadziać się na zmieloną papkę herbatopodobną?

Tutaj sprawdza się zasada, że im tańsza herbata, tym niestety gorsza. Te najtańsze herbaty są tylko po to, żeby dosypać cukru, dolać mleka i będzie to lepsza opcja na pobudzenie niż kawa. Ma kopnąć i tyle. Z lepszych i popularnych herbat polecam Dilmah. Oni posiadają tzw. certyfikat cejloński Pure Ceylon Tea, czyli wszystkie herbaty, które są sprzedawane na Sri Lance są zapakowane na miejscu. To znaczy, że po drodze nie było przesypywania, czy dodawania do herbaty niczego przez producenta. Polecam także herbaty Adalbert’s - to te ze słoniem na opakowaniu, również cejlońska.

I w ten sposób dochodzimy do sedna: jak dobrze zaparzyć herbatę? To jakieś skomplikowane rytuały? 

Mamy dwa style parzenia – wschodni i zachodni. Zachodni to ten, którego używamy na co dzień, czyli picie herbaty w saszetce czy sypanej w filiżance czy kubku. Do wschodniego potrzebujemy już trochę innych narzędzi. Pytanie tylko, co chcemy osiągnąć. Na początek wystarczy sitko albo dwa kubki lub filiżanki, ewentualnie dzbanek. Chodzi o to, by móc kontrolować, kiedy wyciągamy herbatę z gorącej wody. Styl wschodni charakteryzuje się krótkim czasem parzenia, stosunkowo dużą ilością herbaty i niewielką ilością wody. Do kubka czy dużego sitka wsypujemy 6-8 g herbaty, zalewamy ok. 120 ml wody o odpowiedniej temperaturze i parzymy przez ok. 30 sekund. Należy jednak pamiętać, żeby kubek lub sitko było całkiem spore, bo liście muszą mieć miejsce na to, żeby się rozwinąć. Warto też wiedzieć, że liście możemy zaparzać kilka razy, wówczas otrzymujemy różne napary i tak naprawdę na nowo poznajemy smak herbaty.