Austin Healey
Miłość wszystko zwycięży!
Austin Healey
Miłość wszystko zwycięży!
Za jego kierownicą zasiadali m.in.: Bruce Mc Laren, Steve McQueen, Clint Eastwood, Grace Kelly, czy Harrison Ford. Spotkać go na co dzień wcale nie jest łatwo, jednak warto być czujnym, bo po trójmiejskich drogach pędzi szczególnie urokliwy, srebrny i idealnie odrestaurowany Austin Healey 3000. Kim jest jego właściciel? I skąd właściwie wziął się ten kultowy roadster? Otóż, historia jest bardzo ciekawa…
Wszystko zaczęło się prawie siedemdziesiąt lat temu w Wielkiej Brytanii, rządzonej wtedy, już od kilku miesięcy, przez Elżbietę II. Zmęczeni wojną dwaj do niedawna śmiertelni rywale – Austin Motor Company i Nuffield Organisation, posiadająca prawa do takich marek jak: Morris, MG, Riley i Wolseley, postanowili zjednoczyć siły. Tak powstało słynne British Motor Corporation, które w tamtym momencie było największym koncernem motoryzacyjnym na świecie.
Dziś, patrząc na przejętą przez obcą konkurencję, brytyjską motoryzację, trudno w to uwierzyć. Ale – do rzeczy… Dopiero co powstałe BMC potrzebowało luksusowego, sportowego roadstera, zdolnego powalczyć o rynek ze słynnym Jaguarem XK 120, zaprezentowanym cztery lata wcześniej przez Jaguar Cars. BMC miało w swoim portfolio co prawda markę MG, produkującą m.in. bardzo udane, niewielkie samochody sportowe, jednak były one zdecydowanie zbyt mało ekskluzywne. Zdecydowano się więc sięgnąć po projekt Donalda Mitchella Healeya, lotnika, tryumfatora rajdu Monte Carlo, inżyniera opracowującego sportowe konstrukcje dla Riley’a i Triumpha, a po wojnie, właściciela własnej manufaktury, produkującej sportowe samochody, którą założył w dawnym hangarze RAF.
Już pierwsza konstrukcja Healey’a, model Elliot, wygrywała rajdy alpejskie i Mille Miglia w 1948 roku. Nie inaczej było z kolejnymi modelami, które zdobywały czołowe miejsca w powojennych imprezach rajdowych. W 1951 roku Healey zaprezentował prototyp czterocylindrowego roadstera „100”, na który postawili menedżerowie BMC. Tak powstał Austin Healey 100. Napędzał go czterocylindrowy motor o pojemności 2,2 litra, mocy 91 KM, a jego prędkość maksymalna wynosiła 160 km/h. Kolejne wersje „Setki” były jeszcze szybsze, aż nastał moment, kiedy Healey umieścił pod maską swojej flagowej konstrukcji 2,9 litrowy motor o mocy od 126 do 150 KM. To był strzał w dziesiątkę. Austin Healey 3000 nie był samochodem łatwym w prowadzeniu. Miał mało precyzyjny układ kierowniczy i łatwo wpadał w poślizg. Mimo to z miejsca stał się obiektem pożądania wielu majętnych miłośników sportowej jazdy. Był też stałym bywalcem wyścigów torowych i rajdów, z których najbardziej pamiętne to Rajd Alpejski i Rajd Akropolu, a także długodystansowy rajd Liege-Rome -Liege, w którym na Austinie Healey'u triumfowała słynna angielka Pat Moss – Carlsson, siostra innej rajdowej legendy, sir Strilinga Mossa.
To oczywiście nie koniec zasiadających za jego sterami legend. Za kierownicą kultowego roadstera bardzo chętnie zasiadali także: Bruce Mc Laren, Steve McQueen, Clint Eastwood, Grace Kelly, czy Harrison Ford. Prawdziwie arystokratyczna reprezentacja. A co, gdybyśmy chcieli do nich dołączyć? W takiej sytuacji musimy przygotować średnio od 40 do 60 tysięcy euro. Chociaż zdarzają się też zdecydowanie droższe egzemplarze. Po siedemdziesięciu latach od premiery Austin Healey zrównał się cenowo ze swoim największym konkurentem – Jaguarem XK 120. Nic więc dziwnego, że na co dzień spotkać go nie jest wcale tak łatwo. Jako mieszkańcy Trójmiasta, mamy jednak szczęście. Po lokalnych szosach pędzi szczególnie urokliwy Austin Healey 3000. Ten srebrny przedmiot pożądania wielu entuzjastów klasycznej motoryzacji, od kilku lat pojawia się na rajdach i zlotach w całej północnej Polsce. Samochód przyjechał z USA i został wyremontowany przez jeden z najlepszych krajowych warsztatów zajmujących się oldtimerami.
- Kupiłem go oczami, a potem okazało się, że jestem do niego za duży – mówi właściciel Healey’a, Sławomir Bonik. - Jednak jak się już do niego zmieszczę, jest super. To niezwykle żywe, świetnie reagujące na gaz auto. Mimo niezgodności rozmiarów na pewno nie żałuję. To po prostu miłość!