Od lat towarzyszyły najważniejszym uroczystościom miejskim i wizytom koronowanych głów, znajdują się w Gdańsku m.in. na wieży Ratusza Głównego Miasta i wieży kościoła św. Katarzyny. Ważą od kilku do kilku tysięcy kilogramów, a dźwięki na nich można wygrywać pięściami i nogami! Co więcej, by spełniały swoją rolę musi być ich co najmniej 23. To właśnie gdańskie carillony - dzwony wieżowe, które dziś są na dobrej drodze do uzyskania historycznego wpisu na listę UNESCO.
Choć wywodzą się z Niderlandów, to również w Polsce, a konkretniej w Gdańsku mają swoją drugą ojczyznę. Carillony pojawiły się tu już w XVI wieku, jednak II wojna światowa wraz ze swoimi skutkami chwilowo zakończyła istnienie dzwonów. Dopiero od lat 90. małymi krokami montowano nowe instrumenty, by w 2020 roku rozpocząć starania o wpisanie ich na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
- Gdańsk jest jedynym miastem w Polsce, które dziś może się poszczycić działającymi carillonami oraz cykliczną organizacją festiwali muzycznych. W ciągu trzech ostatnich dekad, dzięki staraniom Pawła Adamowicza, odbudowano carillony z kościoła św. Katarzyny i Ratusza Głównego Miasta. Trzeci - carillon „Gdańsk” - to mobilny instrument, który może dostać się do niemal każdej miejscowości w Polsce i w Europie – mówi Andrzej Gierszewski, rzecznik Muzeum Gdańska.
Ludzie listy piszą
Starania o wpisanie gdańskiej kultury carillonowej na listę UNESCO można podzielić na dwie fazy. W pierwszej składane są dokumenty o wpis na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego. O takie wyróżnienie nie może starać się instytucja, ale społeczność reprezentowana przez jej przedstawiciela. W Gdańsku próbę tę podjęła carillonistka miejska - Monika Kaźmierczak.
- Wpis na listę UNESCO to takie usankcjonowanie wartościowości zjawiska i na pewno też uświadomienie wielu osobom, że coś takiego w ogóle istnieje, bo jak wiadomo, jest to instrument niszowy. Poza tym takie wyróżnienie na pewno pomogłoby nam chociażby w zdobywaniu środków, na ciągłe utrzymanie tej działalności, a po drugie pozwoliłoby na duży rozwój – komentuje Monika Kaźmierczak.
Drugi etap to właściwy wpis na Reprezentatywną Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego Ludzkości UNESCO, o który starają się właściwe ministerstwa poszczególnych krajów. Decyzję podejmuje tu Międzyrządowy Komitet ds. Ochrony Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego, wybierany przez przedstawicieli rządów 148 krajów.
- O wpis nie staraliśmy się dla samych carillonów tylko dla zjawiska muzyki carillonowej, a więc zestawu niematerialnych wartości i praktyk. UNESCO identyfikuje te ostatnie jako tradycje i przekazy ustne, w tym język jako nośnik niematerialnego dziedzictwa kulturowego, sztuki widowiskowe, tradycje muzyczne, zwyczaje, obyczaje i obchody świąteczne, bądź umiejętności związane z tradycyjnym rzemiosłem. I takie kryteria, w naszej ocenie, praktykowana i kultywowana kultura carillonowa spełnia w każdym zakresie – dodaje Gierszewski.
Niderlandzka moda
Historia carillonów gdańskich jest długa i zawiła. Przez długi czas, od XVI do XX wieku było kilka instrumentów, jednak wojna zupełnie przerwała tradycję. Od tej pory w Gdańsku nie było żadnego carillonu. Dopiero współcześnie zdecydowano się na rekultywację i tym sposobem w mieście są aż trzy takie instrumenty. I teoretycznie więcej ich w Polsce nie ma. Oprócz jednego.
- W Częstochowie na Jasnej Górze jest jeden carillon, ale po pierwsze: jest dużo młodszy, bo z 1904 roku, a po drugie: funkcjonuje, ale tylko w trybie automatycznym i nie wszystkie dzwony są sprawne. Poza tym nigdy nie było tam takich koncertów, jakie odbywały się u nas – mówi carillonistka.
Największy gdański carillon znajduje się na wieży Kościoła św. Katarzyny i ma 50 dzwonów o łącznej wadze 17 ton. Mniejszy od niego jest carillon mobilny, czyli zespół 48 dzwonów, które ważą powyżej 4 ton. Znajduje się na przyczepie zabytkowej ciężarówki, która może dojechać w dowolne miejsce. Ostatni gdański carillon znajduje się na wieży Ratusza Głównego Miasta i ma 37 dzwonów, ważących prawie 3,5 tony.
- Każdy z nich jest różny. Nie tylko wielkościowo czy wagowo, ale także brzmieniowo, np. carillon na Ratuszu jest w tzw. stroju średniotonowym. Jest to nawiązanie do instrumentu, który był tu w 1561 roku. Strój ten oznacza, między innymi, że nie wszystkie tonacje wybrzmią dobrze. Carillon ten ma własną specyfikę brzmienia i najlepiej brzmi na nim muzyka dawna lub zupełnie nowa. Tutaj gra się zupełnie inny repertuar niż na carillonie Kościoła św. Katarzyny, który jest większy, a dzwony są trochę dłużej wybrzmiewające i właściwie można grać na nich wszystko – tłumaczy Kaźmierczak.
Pierwszy gdański koncert carillonowy został wykonany z wieży Ratusza Głównego Miasta 23 września 1561 roku z okazji zamontowania na iglicy pozłacanej figury króla Zygmunta II Augusta. Od tamtej pory, aż do 1942 roku, miasto utrzymywało ponad 38 carillonistów miejskich i ich pomocników.
- Byliśmy jednym z pierwszych miejsc poza Niderlandami, które miały carillon, czyli szybko podjęliśmy tę modę, bo pierwsza pisemna wzmianka o jakichkolwiek carillonach z klawiaturą odnotowano w 1510 roku i tę datę przyjmuje się jako datę powstania instrumentu. W 1738 roku do pierwszego carillonu dołączył kolejny, który umieszono na wieży Kościoła św. Katarzyny. To już był instrument w pełni zasługujący na to miano, posiadał klawiaturę do gry. Z kolei w okresie II wojny światowej na Biskupiej Górce w schronisku młodzieżowym pojawił się trzeci carillon. Dzwony do niego były odlane w Stoczni Gdańskiej w ’39 roku. Ten instrument powędrował później na Ratusz Głównego Miasta i po bombardowaniu zastąpił stary carillon. Teraz wisi jako ekspozycja w Muzeum Nauki Gdańskiej – opowiada carillonistka.
Nie wszystkie carillony przetrwały do czasów współczesnych. Ratuszowy został zburzony razem z wieżą w ’45 roku, św. Katarzyny przetrwał do 1905 roku, a później stopił się w wyniku pożaru, który wybuchł w kościele. W 1910 roku został powieszony na jego miejsce drugi instrument, ale i on długo nie istniał, bo został zarekwirowany w latach 40. na mocy zarządzenia Goeringa o rekwirowaniu dzwonów kościelnych na cele wojenne. Wywieziono go do Niemiec i dzisiaj częściowo dzwony znajdują się w miejscowym kościele w Lubece.
Powrót do korzeni
Wcześniej była to tradycja przekazywana głównie z pokolenia na pokolenie, dziś profesjonalne nauczanie przyszłych carillonistów odbywa się głównie w Belgii i Holandii. Jednak także i Akademia Muzyczna w Gdańsku podjęła się tego obowiązku. Co więcej, w edukację zaangażowało się również Muzeum Gdańska, które utworzyło własną pracownię, po to, by w przyszłości włączyć się proces kształcenia młodych muzyków.
- Carillony są ważne dla Gdańska chociażby z tego powodu, że to bardzo dawna tradycja miejska. Na św. Katarzynie koncerty odbywały się codziennie albo wręcz dwa razy dziennie, więc rzeczywiście miasto brzmiało muzyką przez cały czas, a teraz tradycja, przerwana przez wojnę, została przywrócona – mówi carillonistka.
Według ankiety przeprowadzonej wśród mieszkańców, gdańska kultura carillonowa jest rozpoznawalnym symbolem miasta na równi z Fontanną Neptuna, Dworem Artusa, czy Bazyliką
Mariacką.
- Jedna z ankiet nie pozostawiała żadnych złudzeń w tej materii, gdzie pojawiło się twierdzenie „Nie ma Gdańska bez carillonów”. Przełomowym momentem dla popularności kultury carillonowej było spowodowane pandemią koronawirusa przejście kultury w świat online. Organizowane przez Muzeum od marca 2020 roku transmisje koncertów osiągnęły ponad 600 tys. odsłon – przedstawia rzecznik.
Transmisje oglądano w Polsce, ale także za granicą, np. w Stanach Zjednoczonych czy w Australii. Nasuwa się jednak pytanie, skąd bierze się taka popularność carillonów?
- Raczej widzimy to jako sumę równoprawnych czynników. Z jednej strony muzyka oraz instrumenty są zawsze wizytówką miasta i sprzężone z jego rytmem życia. O to, by tak było, dbamy razem z Urzędem Miejskim w Gdańsku i Gdańską Infrastrukturą Wodociągowo-Kanalizacyjną. Ale z drugiej strony, nic nie dzieje się bez ludzi pełnych pasji, którzy kochają to, co robią i potrafią swoją wiedzę przekazać w przystępny sposób słuchaczom i widzom – odpowiada Gierszewski.
Oficjalna carillonistka
Jedną z takich osób jest Monika Kaźmierczak, która sprawuje obowiązki oficjalnej carillonistki Gdańska. Wszystko zaczęło się jednak dużo wcześniej, gdy jeszcze jako studentka na Akademii Muzycznej zobaczyła ogłoszenie o organizowaniu przez Muzeum Historyczne Miasta Gdańska kursu gry na tym instrumencie. Poszła z ciekawości, ale jeszcze wtedy nie wiedziała, że na carillonach gra się pięściami i nogami!
- Na początek nie miałam pojęcia na czym polega technika gry, a jak w końcu się dowiedziałam to właściwie chciałam uciekać (śmiech). Kursy były prowadzone przez Holendra Gerta Oldenbeuvinga, jednak w momencie, w którym zabrał mnie na wieżę i zagrał fragment Wielkiej Mszy h-moll Bacha, wszelkie wątpliwości odeszły w zapomnienie. Zaczęłam pracować jako carillonistka dla muzeum już w 2001 roku, więc w swoim fachu działam już ponad 20 lat. Jednak oficjalny tytuł carillonistki miejskiej otrzymałam dopiero 3 lata temu – wspomina Monika Kaźmierczak.
Jakie są obowiązki miejskiej carillonistki? Przede wszystkim wykonanie co najmniej dwóch 40-minutowych koncertów tygodniowo – jednego na wieży Kościoła św. Katarzyny, drugiego na Ratuszu Głównego Miasta. Wcześniej trzeba je przygotować. Ciągłe granie tych samych utworów jest wykluczone w tym zawodzie. Carillonistka musi się dopasowywać repertuarem do tego, co się dzieje –nawiązać do rocznicy kompozytorów, różnych miejskich wydarzeń, ale również do nadchodzących świąt.
- Często też dołączają do mnie trębacze wieżowi. To kolejna gdańska tradycja sięgająca XV wieku, czyli muzykowania na wieżach przez piszczków wieżowych. Według źródeł, wspólnie z carillonistą grali co najmniej od połowy XIX wieku. Dzisiaj tę tradycję wskrzeszamy z kolegami z zespołu Tubicinatores Gedanenses. A oprócz koncertów są też inne obowiązki, a w tym m.in. organizacja corocznego Gdańskiego Festiwalu Carillonowego, aranżowanie i zwykłe zajmowanie się innymi muzycznymi sprawami muzeum – tłumaczy Kaźmierczak.
Samotność w sieci
Ostatni rok był dla carillonów całkiem udany. Kiedy przez pandemię wszystkie instytucje kulturalne się zamykały, carillon jako jeden z nielicznych działał i mógł grać dalej. Na świecie były to wówczas prawdopodobnie jedyne koncerty na żywo.
- My z zasady jesteśmy skazani na pewną samotność na wieży, a ludzie słuchają nas na ulicy. Nie ma tu sali koncertowej. Wpadliśmy na pomysł, żeby robić transmisję na żywo i dotrzeć do większej ilości osób, ale to też nie było jakoś szczególnie odkrywcze, bo zagraniczni koledzy po fachu robią to regularnie – wspomina carillonistka.
Jednak transmisje przez internet nie są tym samym, co prawdziwe spotkanie z instrumentem i jego dźwiękiem. Muzyka z głośnika nie brzmi tak, jak na żywo. Ale ten sposób komunikacji ma swój plus - dzięki transmisji widać grającego, zazwyczaj ukrytego na wieży z dala od tłumu. Podczas relacji wideo carillonista może opowiadać, co gra i dlaczego.
- Transmisje są sporym wyzwaniem, bo trzeba te koncerty przygotować inaczej niż zwykle. Trzeba zrozumieć kontekst utworów, czasami opowiedzieć słuchaczom jakąś fajną historię. Zdarza się też, że podczas specjalnych okazji gramy wspólnie z trębaczami, wówczas towarzyszą nam ujęcia z różnych kamer, z drona, które naprawdę robią wrażenie – dodaje.
Szaleństwa nagraniowe
Popularność muzyki carillonowej zaowocowała również tym, że z biegiem czasu zaczęły powstawać wydawnictwa muzyczne. Od ponad dwóch lat Gdańsk prowadzi projekt, który polega na zamawianiu utworów na carillony solo u największych polskich kompozytorów. Takich kompozycji powstało już pięć, a wyszły spod rąk Aleksandra Nowaka, Pawła Mykietyna, Elżbiety Sikory, Agaty Zubel i Zygmunta Krauzego – i zostały nagrane przez Polskie Wydawnictwo Muzyczne i wkrótce ukażą się w serii Anaklasis.
Aktualnie Monika Kaźmierczak pracuje z innymi muzykami nad nowym projektem. Biorą w nim udział znani i doceniani artyści, jak Emil Miszk, Tomasz Chyła, Sławek Koryzno czy Mikołaj Basiukiewicz. Będzie to połączenie muzyki carillonów oraz kompozycji w stylu improwizacji jazzowej. Jak przekonuje carillonistka, takiego połączenia jeszcze nie było. Projekt realizowany jest przez muzyków, których wspierają Akademia Muzyczna i Muzeum Gdańska.
- Płytę będziemy nagrywać w czerwcu, ale prawdopodobnie oprócz tego pojawi się jeszcze dodatkowy krążek z trębaczami wieżowymi. Mamy teraz takie małe szaleństwo nagraniowe, ale zawsze lepiej jak dzieje się za dużo niż za mało – śmieje się carillonistka.