Kultowy sklep rybny „Miruna” od kilku dekad niezawodnie służy gdańszczanom. Niestety przez pandemię przedsiębiorstwo stało na krawędzi przepaści. Tym razem uratowała je okoliczna mieszkanka, która przedstawiła historię pana Czesława Wykowskiego w sieci. Właśnie wtedy masowo zaczęli przyjeżdzać tu „ludzie z akcji”.
Sklep jeszcze śpi. Panuje półmrok. Do pomieszczenia wchodzi pan Czesław i miejsce zaczyna powoli się rozświetlać. Czas na codzienny rozkład dnia. Trzeba rozłożyć niedawno przywieziony od rybaków towar. W powietrzu unosi się charakterystyczny zapach morza, wilgoci i ryb. Dzisiaj właściciel poleca: łososia, śledzia i flądrę – prosto z Morza Bałtyckiego. Wie, co mówi, w końcu zajmuje się tym od przeszło trzydziestu lat.
Ryba zamiast warzyw
Przygoda Czesława Wykowskiego rozpoczęła się wraz z końcem lat 80., dokładnie w 1987 roku. To wtedy zrezygnował z handlu warzywami, by w okresie jesienno-zimowym przebranżowić się i zająć sprzedażą ryb. Nie posiadał żadnej wiedzy i doświadczenia w tej materii. Postawił wszystko na jedną kartę. Jak mówi: „tak zawodowo wyszło, to nie było zainteresowanie rybami, żadne pasje. Takie były czasy”. Swój biznes rozpoczął w okresie, kiedy sprzedawało się dużo ryb bałtyckich. Sklepy mięsne, spożywcze i wszystkie inne jakoś ciągnęły swój byt, ale to branża rybna wiodła wtedy prym, bo ryba była dostępna, zwłaszcza na wybrzeżu.
Z nieosłoniętych targowisk, przez sprzedaż hurtową, aż do pierwszego sklepiku na Czyżewskiego – tak w skrócie wyglądały pierwsze kroki w zawodzie handlowca pana Czesława. Otwarcie sklepu stacjonarnego odbyło się 1995 roku i było ukoronowaniem wcześniejszych działań, następny stanął na Kołobrzeskiej. Równolegle toczyła się praca w hurcie. W posiadaniu była również obwoźna przyczepa handlowa, która stacjonowała głównie we Wrzeszczu na ulicy Mickiewicza. Obecnie, cała działalność skupiona jest w sklepie rybnym prowadzonym pod nazwą „Delikatesy Rybne Miruna”. Rozpoczął on swoją działalność pod koniec 2017 roku na Siedlcach i był kontynuacją aktywności handlowej prowadzonej wcześniej w Oliwie.
Wiedza przez praktykę
Właściciel „Miruny” handlem rybami zajmuje się już ponad trzydzieści lat. Pod jego pieczą zawsze była organizacja dostawy oraz opieka nad sprzedażą. Tak zostało do dziś. Codziennie rano, w okolicach godziny 7:00, pojawia się w sklepie. Następnie jedzie do dostawców po towar i dopiero po powrocie przygotowuje ryby – wystawia to, co przywiózł i wyciąga z chłodni również to, co zostało z dnia poprzedniego. Obsługuje klientów od 10 do 17, a później zamyka sklep, sprząta, pakuje ryby do chłodni i dopiero wtedy zmierza do domu.
Jedyną pomoc na jaką się zgadza, jest ta udzielona w gronie rodzinnym. Takie wsparcie, najbardziej istotne jest w okresie przedświątecznym, właśnie wtedy ryby są jednym z najbardziej pożądanych towarów. Tuż przed Bożym Narodzeniem, w pomoc angażują się trzy córki. Teraz już zajęte swoim życiem, ale jak mówi pan Czesław, są obeznane w branży i tajnikach handlu.
Rybny to nie hipermarket
O popularności sklepu i zaufaniu klienta do tego miejsca, świadczy przede wszystkim jakość dostaw. Lata pracy pozwoliły właścicielowi na nawiązanie stałych kontaktów i znajomości. Ma sprawdzone miejsca i ludzi, na których może polegać, i którym ufa. Z doświadczenia wie, że nie ze wszystkimi można handlować, a co najważniejsze – wie też, gdzie zaopatrzyć się w dobrą, świeżą rybę. Towar sprowadza najczęściej od rybaków z Władysławowa, Pucka i okolic Wejherowa, ale sklepowe chłodnie zaopatrują również stawy rybne na „Grobli”.
- Stawiam na jakość. To podstawa, żeby w ogóle wzbudzić zainteresowanie klienta. Nie jest to łatwa branża, bo ryba aktualnie jest droga, zatem trzeba dopilnować, żeby była dobra. Duża liczba dostawców nie jest wskazana. Sklep rybny to nie hipermarket, tu towar jest bardziej wyselekcjonowany. Niestety, w dzisiejszych czasach ryba to rarytas dla osób, które na nią stać – opowiada Czesław Wykowski, właściciel „Miruny”.
Ludzki odruch
Pandemia zaskoczyła wielu przedsiębiorców. Wszyscy sądzili, że to chwilowe, jednak z upływem czasu, docierały nowe obostrzenia i wskazania, które bezpośrednio wpływały na handel. Klientów ubywało. Nie inaczej było w przypadku sklepu rybnego „Miruna”. Koszty cały czas były i mimo że nie rosły, zaczęły się kumulować. Płynność finansowa sklepu malała. Z pomocą przyszła dopiero akcja Michaliny Kochanowskiej, która za pomocą Facebooka zachęcała ludzi do zakupów w sklepie. 23 czerwca na jej profilu pojawił się post, który aktualnie post ma prawie 9 tys. udostępnień, około 700 komentarzy, a liczba reakcji oscyluje wokół 4 tys.
Znajomość pana Czesława z panią Michaliną była czysto sąsiedzka. On prowadził sklep, a ona mieszkała tuż za rogiem i od czasu do czasu robiła zakupy w okolicznym rybnym. Na tym kontakt zazwyczaj się kończył – na zwykłym „dzień dobry”.
Sytuacja zmieniła się, gdy kobieta była świadkiem rozmowy telefonicznej sprzedawcy. Z zasłyszanych słów wywnioskowała, że rozmawia on z urzędniczką na temat swoich problemów finansowych i zaległości w czynszu. Odpowiadał do telefonu spokojnie, mimo że było widać jego podenerwowanie. Po rozmowie był zniechęcony i lekko załamany. Opowiadał o mniejszym ruchu i o powstających długach. Ograniczony towar za ladą również rzucał się w oczy. Kobieta dokonała zakupu i pożegnała się. To właśnie wtedy, podczas powrotu do domu, wpadła na pomysł użycia social mediów do zorganizowania pomocy. Na swoim prywatnym profilu napisała post, w którym zachęciła znajomych do zakupów w sklepie.
- Pan Czesław o wszystkim wiedział, zgodził się na zrobienie kilku zdjęć do publikacji. Na początku był trochę sceptyczny. Pytał, „co to w zasadzie da?”, lecz finalnie się zgodził, machnął ręką i tak jakoś poszło – komentuje Michalina Kochanowska.
Aktualnie ich kontakt nadal określają mianem zwykłego, sąsiedzkiego. Pani Michalina często przychodzi do sklepu po zakupy, a pan Czesław wita ją wtedy z uśmiechem na twarzy. Nawiązała się jakaś nić porozumienia między nimi. Czasami zagląda też, by jedynie przywitać się i pozdrowić, czasami wpada z dziećmi. Jak twierdzi: „ten człowiek to kopalnia wiedzy o rybach. Wystarczy go zapytać, by chętnie podzielił się swoim doświadczeniem i snuł historię o rybach”.
„Przyjechałem z akcji”
Kilka dni po akcji w social mediach do sklepu masowo zaczęli przyjeżdżać ludzie, czasami nawet spoza okolicy.
- Goście rozmawiają ze mną o całej tej sytuacji, i mówią: „przyjechałem z akcji”. Zadowoleni klienci polecają sobie mój sklep i produkty, które sprzedaję. Co więcej, często wracają, a to cieszy najbardziej – wspomina właściciel „Miruny”.
Co prawda, kolejek pod sklepem nie było, ale z dnia na dzień zainteresowanie zakupami rosło. Towaru nigdy nie zabrakło, zresztą jak mówi właściciel – zawsze jest przygotowany na większy zbyt.
Teraz, cztery miesiące po akcji sprzedawca mówi, że sytuacja się ustabilizowała. Internetowa akcja dużo pomogła, jednak kolejna fala epidemii sprawiła, że znowu obroty spadły. Większość klientów sklepu „Miruna” to starsi ludzie, głównie seniorzy, a co za tym idzie grupa ryzyka. Wiadomo, że rzadziej wychodzą z domu, bo się boją o zdrowie. Jednocześnie obostrzenia zamknęły ludzi po siedemdziesiątce w domu, wyjątkiem są ich wyjścia z konieczności. Pan Czesław narzeka jednak na „Godziny dla seniorów”.
- Od 10 do 12 to obecnie najgorszy okres. Seniorzy mogą przychodzić cały dzień, ale blokują innym czas. Jeśli chodzi o handel, większość handlowców jest niezadowolona, bo nic się w tym czasie nie dzieje. Przynajmniej w tych małych sklepikach, a dla nas to naprawdę spore utrudnienie.
Wspominając o przyszłości, właściciel kultowej „Miruny” ma jeden plan – utrzymać sklep w takim stanie, w jakim jest. Chciałby, żeby klientów było więcej, ale jest zadowolony z tego, co ma. Teraz jest w wieku przedemerytalnym, a później nie zamierza już pracować w branży. Jak mówi, swoje już wypracował. Teraz chce odpoczynku.