Dzień zaczynała od poszukiwania śniadania, a kończyła, układając się do snu w nowym schronieniu. To nie jest kolejna historia o podróżniczce, która „rzuciła życie w korporacji, żeby podążać za marzeniami”. To opowieść o Agacie Sobiepan, która pięć lat temu bez dużych oszczędności na koncie wyjechała w świat, żeby zostać artystką.

Na kanapie siada drobna dziewczyna o silnym spojrzeniu. Jest rozluźniona. Ma na sobie długi sweter i bawełniane spodnie we wzory, na szyi talizman zrobiony z kawałka oliwnego drewna. Spotykamy się w Gdańsku, bo niedaleko, na jednej z kaszubskich wsi, Agata postanowiła przezimować. To pierwszy raz od kilku lat, kiedy spędza zimę na Pomorzu, tak blisko rodzinnego domu. - W podróży bardziej się tęskni – mówi.

Bilet w jedną stronę

Osiem lat temu Agata odebrała dyplom ukończenia kulturoznawstwa na Uniwersytecie Gdańskim. Na studiach żartowano, że można po nich zostać kimkolwiek się chce. Wiedziała, kim zostać nie chce. Jak wielu Polaków chciała poczuć komfort finansowy, to, że nie będzie musiała się stresować, czy pierwsza praca po studiach pozwoli na coś więcej niż opłacenie czynszu. Po kilku latach podjęła decyzję o wyjeździe do Wielkiej Brytanii. Zatrzymała się u znajomych. Przez rok pracowała w fabrykach i gastronomii. Ale ciągle marzyła o życiu dla sztuki. Wielu absolwentów kierunków humanistycznych ma takie marzenia, większości rozmywa je rzeczywistość. 

- Wiedziałam, że jak teraz się nie ruszę, to wsiąknę. Przyzwyczaję się do tego życia i go już nie zmienię. Kupiła bilet w jedną stronę, tam gdzie więcej słońca. To była hiszpańska Walencja.

Trzeba się ukorzyć

Pozwoliła sobie na spontaniczność i popełnianie błędów. Nie chciała gromadzić przedmiotów, wolała unikać kupowania papieru. Krok po kroku zaczęła malować na materiałach drugiego użytku, znalezionych kartonikach i odwrotnych stronach starych kalendarzy. - Stopniowo oswajałam odpowiedzialność za siebie samą. Zrozumiałam, że można być u siebie, nie będąc u siebie. Że mogę wyspać się, nie będąc w swoim łóżku i że poczucie bezpieczeństwa wynika ze mnie samej – mówi.

Szukała noclegu z dnia na dzień. Spała w jaskiniach, lasach, górach, willi z basenem i łazience przy autostradzie, mieszkaniach z Couchsurfingu i na plażach. - Nie zawsze było idealnie. To była moja nauka wdzięczności i odpowiedzialności – wyznaje.

Poznani w drodze życzliwi podróżnicy chętnie dzielili się sposobami na obniżenie kosztów życia. Tak pierwszy raz spotkała się z tym, co na zachodzie Europy nazywa się dumpster diving (u nas funkcjonuje jako freeganizm).

- Trzeba się ukorzyć i przewartościować swoje podejście. Zrozumieć, że marnowanie dobrego jedzenia nie jest ok. Potrafiłam zrobić zakupy za całkiem sporo pieniędzy, a potem znaleźć lepsze rzeczy w kontenerach. To, co się tam znajduje, jest niewiarygodne. Tuńczyki bio, eko, natural, markowe słodycze, mięso, kwiaty, kilogramy warzyw i owoców. Wszystko zapakowane, dopiero co po dacie ważności albo z lekko uszkodzonym opakowaniem. Zdatne. Po coś to wszystko produkowaliśmy. To zwierzę przecież po coś zginęło – podnosi wzrok Agata, od kilkunastu lat wegetarianka, i dodaje: - Mój pies bardzo się ucieszył, gdy znaleźliśmy kawałek szynki za 200 euro.

Nie wszystkim temat marnowania żywności jest obojętny. W Mediolanie działa wolontaryjna inicjatywa wokół niewyrzucania jedzenia. Właściciele straganów z chęcią oddają warzywa, które są zbyt dojrzałe na transport, ale w sam raz do jedzenia. Bierze, kto chce, ważne, żeby się nie zepsuło. We Francji natomiast prawo zabraniało wyrzucać dobrych rzeczy. Ludzie zaczęli więc polewać je chemią. Kiedyś, przeszukując śmietnik jednego ze sklepików, usłyszała od właściciela: „To właśnie przez takich jak wy ten świat upada”. Uśmiechnęła się.

Towarzysz w hełmie

Przez pierwszy rok Agata podróżowała po południu Hiszpanii. Jej jedynym ochroniarzem był przygarnięty pies. Później dołączył do niej chłopak. Agata mówi, że w samotnych wędrówkach przed niebezpieczeństwem chroniła ją intuicja. Wiedziała, komu może zaufać i z czyjej pomocy skorzystać. 

- Wszyscy jesteśmy ludźmi i odpowiadamy pięknym za nadobne. W podróży to bardzo istotna zasada. W 98% ludzie traktują nas tak, jak my ich potraktowaliśmy. Rozsławieni imigranci stają się pomocni i ciepli, potrafią się dzielić tym, co mają. Raz nawet muzułmanin przenocował nas w swoim domu z psem! Oni nie wpuszczają do domu psów, a nam pozwolił. Kiedy podarowałam mu obrazek, miał łzy w oczach. Jakie to było piękne spotkanie!

Cztery lata temu Agata przebywała w Portugalii. - Kręciłam się po Algavre w posiadłości pewnego starego człowieka, który znudzony swoim dotychczasowym życiem w Niemczech kupił ziemię nad oceanem – wspomina. 

Od typowego obrazu niemieckiego emeryta dzieliła go pewna ekscentryczność. Zapraszał podróżników, aby u niego odpoczęli. Ktoś zasadził warzywa, ktoś zbudował podest, ktoś inny hawajski bar. Z wyciągniętych ze śmieci materiałów powstał współczesny hipisowski raj: dwusceniczna, kilkubarowa impreza z DJ-ami i tańcami do rana. Wszystko to w lesie.

- Było tam wielu młodych ludzi, którzy uważali, że naprawdę zmienią świat. – mówi Agata. - Takie miejsce schadzek wszystkich współczesnych hipisów i „szalonych” ekologów.

Nagle na stolik, przy którym siedziała, wpadł Brytyjczyk w hełmie na głowie. Peter okazał się podróżującym rzeźbiarzem. Było im ze sobą po drodze – są ze sobą już cztery lata.

Afirmacje

Na stronie internetowej prezentującej twórczość Sobiepanny widnieje dopisek „Arting with smile” (dosłownie „robienie sztuki z uśmiechem”). Tego nauczyła się podczas swoich podróży i to jej daje pieniądze na utrzymanie. W jej ilustracjach dominują jasne kolory i dużo światła. Agata mówi, że każda z jej prac to mała afirmacja.

- Za ludzką dobroć zawsze odpłacam dobrocią. I często jeszcze obrazkiem. Czymś, co jest materialne i może tej osobie przypominać, że jest wspaniała, że swoją życzliwością zmieniła czyjś świat. To ważne, żeby doceniać dobroć w czasach, kiedy wydaje się ona ekskluzywna, rzadka – mówi.

Artystów żyjących poza „mainstreamem” jest w Europie całkiem sporo. Miejsce, które przyciąga ludzi z pociągiem do sztuki to Bussana Vecchia. W tej włoskiej wiosce od 60 lat mieszkają malarze, rzeźbiarze, architekci, aktorzy i muzycy, którzy zajęli i wyremontowali teren opustoszały po trzęsieniu ziemi. 

- Tam zrozumiałam, co to znaczy życie artysty. Że największa praca to artystą się nazwać, a potem egzekwować to praktyką.

Dzięki wsparciu nowych znajomych Agata zaczęła malować murale. W Bussanie poznała też Marion z Niemiec, która zaproponowała jej malarski staż w galerii w Osnabrücku. Skorzystała. Już w Austrii w Noc Muzeów malowała razem z przechodniami, kiedy zdarzył się mały cud. Ktoś kupił wszystkie jej obrazy za znaczące pieniądze. - To na zawsze przekształciło „hobby bez przyszłości” w mój zawód – zapewnia Agata.

W swoich ilustracjach oddaje doświadczenia podróżnicze. Portretuje siebie i inne postaci, które spotkała na swojej drodze. Zamieszcza tam często podpisy, słowa-klucze, które ją czegoś nauczyły. - Odchodzę od chęci zatrzymania wszystkiego dla siebie. Mam wrażenie, że dzielenie się leży w naszej naturze. Ja otrzymałam talent snucia obrazkowych opowieści i to, co robię, sprawia mi ogromną radość - wyznaje.

Niewygody też są rewelacyjne

Od kilku lat Agata, Peter i pies Sido lato spędzają na plażach południowej Europy, gdzie Peter tworzy rzeźby z piasku. Poza sezonem natomiast szukają miejsca na zimowe schronienie. Raz opiekowali się kompleksem letniskowym przy plaży na Sycylii, kiedy indziej doświadczali srogiej zimy w Alpach, innym razem byli w Pirenejach, grzejąc się w wodach termalnych. Starają się żyć blisko natury. W tym roku opiekują się gospodarstwem ekologicznym na Kaszubach. Blisko domu rodzinnego Agaty. Pochodząca z Warmii i Mazur, po raz pierwszy od kilku lat spędziła święta z rodzicami.

- Wszyscy mamy w sobie mądrość, tylko niektórym, żyjąc z dala od siebie samych, trudniej jest do niej dotrzeć. W miastach zgiełk, człowiek na człowieku i jeszcze hałas graficzny dobiegający ze smartfonów. Sama przez długi czas myślałam, że inaczej się nie da. Aż zaczęłam żyć z dala od tej ciasnej przestrzeni i pędzącego czasu. No, i z dala od swoich rodziców, których zegarki bardzo dobrze odmierzają
czas.

Jej nazwisko, Sobiepan, według słownikowej definicji oznacza kogoś, kto postępuje według własnych zasad. Agata przyznaje, że nie jest pierwszym tak upartym „przypadkiem” w swojej rodzinie: - Mój dziadek kiedyś tak się obraził na świat, że odmawiał jedzenia przez cały tydzień.

Dzisiaj Agata przyznaje, że łagodnieje: - Mam wrażenie, że przywykliśmy do narzekania na nasze otoczenie, na rodzinę, na wszystko. A mnie podróż nauczyła wdzięczności za to, co otrzymałam w rodzinnym pakiecie. Kryje się tam wiele prezentów, które kiedyś brałam za pewnik. Teraz, poznawszy całą masę ludzi, widzę, że każdy dostał coś własnego do pokolorowania. Lekcję do odrobienia.

Pytana, dlaczego tacy jak ona podróżują, odpowiada: - Wydaje mi się, ze sami nie wiedzą dlaczego. Podróżnicy to zagubieni ludzie, którzy się do tego przyznają. Poza tym każdy, przechodząc obok tego samego drzewa, odbierze to inaczej. Ja podróżuję, bo zrzekłam się komfortu na rzecz doświadczenia. Doświadczania własnych błędów i mądrości. Bo to my decydujemy, jak się zachowujemy. Tak widzę naszą ludzką wolność.