Jest kultowy, lecz nie przedwojenny. Zapatrzony w samoloty niemieckiego Junkersa, Citroën HY stał się takim samym symbolem Francji jak Louis de Funes, Wieża Eiffla i bagietka.

Choć mówiono o nim, że „jest brzydki jak Belmondo”, Citroën H/HY, był trochę jak Louis de Funes. Równie brzydki, co wredny i równie wredny jak kochany. Wielu fanów motoryzacji, uważa, że był sierotą. W dodatku przedwojenną. Nie jest to prawda. Skradł tylko przedwojenną technikę. Zabrał ją Citroenowi TU-A,B,C, który otworzył w 1939 roku nową epokę w konstrukcji aut dostawczych. Wydawało się, że wyposażony w technologię Traction Avant, TU jest skazany na sukces. Miał jednak nieszczęście zadebiutować tuż przed wojną. Nie zdążył rozwinąć skrzydeł.

Jeszcze podczas II Wojny Światowej konstruktorzy Citroëna postanowili na bazie nowoczesnej techniki znanej z TU, stworzyć tańsze i większe auto, które sprosta wyzwaniom odbudowy kraju. Do nowego pojazdu przeniesiono między innymi odsuwane na specjalnych rolkach, boczne drzwi. Ale – nie tylko. Sprawdzona technika, przeniesiona z modeli Traction Avant, to także przednia oś z modelu 15-Six i silnik z modelu B – BL 11. Żeby większe nadwozie trzymało sztywność, postanowiono zastosować specjalnie tłoczoną blachę, która udowodniła swoją przydatność w samolotach transportowych Ju 52 – koniach pociągowych Luftwaffe. Konstrukcja z blachy falistej sprawiła zaś, że dostawczak Citroëna mógł przewieźć towar o masie 1600 kg, przy masie własnej wynoszącej tylko 1350 kg, a przestrzeń bagażową skonstruowano tak, że bez problemu wchodziły tutaj dwie europalety. Produkcja poręcznego brzydala ruszyła w 1947 roku a debiut rynkowy przypadł na rok 1948.

Całkowicie funkcjonalistyczną konstrukcję powitano tak samo ciepło jak złośliwie. Już od chwili debiutu nazywano go pieszczotliwie „nez de cochon”, czyli po prostu świńskim ryjkiem. W zależności od wersji, napędzał go najpierw jeden z dwóch silników benzynowych – o pojemności 1.6 albo 1.9 litra. Potem dołączyły do nich diesle o tych samych pojemnościach. Przez kilkadziesiąt lat produkcji powstało 473 289 modeli H i HY. Dziś „świńskie ryjki” są przedmiotem kultu, obierane gdziekolwiek się pojawią, z ogromną sympatią. Nie inaczej jest w naszym kraju. Citroeny HY to zawsze mile widziani goście na każdym zlocie klasyków i oldtimerów. Teraz dwa z nich będą od tego lata promować francuską kulturę i to najwyższej klasy.

Marek Moskwa, jeden z najbardziej znanych polskich cukierników, międzynarodowy sędzia w tym zawodzie i współpracownik takich sław, jak Leonardo di Carlo, Daniel Alvarez, Stephane Klein czy cukierniczy mistrz świata Leroy Etienne, od dawna rozglądał się za klasykiem. Początkowo miała to być zwyczajna osobówka. Pomysł ewoluował.

- Z czasem pomyślałem, że takie auto to świetny pomysł na promocję tego, z czego słynie Francja i czym zajmuję się na co dzień – mówi Marek Moskwa. - Wybór był prosty, ponieważ zawsze podobał mi się właśnie Citroen HY. Teraz, dwa takie auta, zamieniam na samobieżne cukiernie – tłumaczy.

Ambicją cukiernika jest tak skonfigurować zabudowę cukierniczą, aby uniknąć niepotrzebnych przeróbek, które mogą odbywać się kosztem oryginalnej substancji samochodu. Wyposażenie ma być też stylowe, dodając całemu projektowi kolorytu. Za wzór mają stanowić podobne kreacje, które miał okazję oglądać na modelach HY nad Sekwaną. Czy się udało, przekonamy się już wkrótce, kiedy oba samochody wyjadą w miasto. Stając się historyczno – kulinarną wizytówką najbardziej chyba wyrafinowanej, europejskiej kultury.