Zabawę wymyślił Amerykanin Dave Ulmer, który 18 lat temu ukrył w lesie wiadro z gadżetami. Gdzie – wiedziałoby kilka cedrów i deszczowe niebo nad tą częścią Oregonu. Ale stało się to dwa dni po tym jak Bill Clinton polecił armii wyłączyć zakłócanie sygnału GPS, co znaczyło, że świat przestał się mylić o 100 m, a zaczął o 10. Uradowany Ulmer podał współrzędne wiadra na forum. Zapaleńcy rzucili się do schowka, podzielili przeżyciami i sami zaczęli zakładać skrytki. Tak narodził się geocaching, czyli zabawa w poszukiwanie skarbów za pomocą odbiornika GPS. O tej fascynującej pasji opowiada Prestiżowi gdańszczanin Jakub Kaczyński.
Geocaching to chowanie i szukanie pojemników (cache). Założyciel skrytki umieszcza w niej prezenty i dzienniczek, podaje namiary w sieci. Znalazca wpisuje się do dzienniczka, bierze upominek, wkłada swój i też zgłasza w serwisie. To łatwo ustaliłem, ale licząc keszerów przeliczyłem się. Kto wie, ilu Was jest?
Nikt. Można szacować na podstawie serwisów, ale też się nie uda. Szacuję, że w Polsce jest kilkadziesiąt tysięcy poszukiwaczy i autorów skrytek.
Geocaching.pl pokazuje 43.000 skrytek w kraju. Ich autorzy dodają do współrzędnych ikonki-atrybuty: miej latarkę, wymaga pływania, kolce, kleszcze, spadające kamienie. W sopockiej serii Drzewołazy trzeba mieć sprzęt wspinaczkowy, by znaleźć np. czerwonego bizona na 20 metrze dębu. Gdyńska skrytka Tajemnice Morza na głębokości 12 m wymaga nurkowania. Jakie skrytki Pan lubi?
Leśne, bo to kontakt z przyrodą. Nie wszystko jest dla wszystkich. Nie każdy włoży rękę do dziupli z pająkami, ktoś z klaustrofobią nie wejdzie do jaskini. Nie przepadam za zadaniami ekstremalnymi, ale zdarzyło mi się dotrzeć do skrytki Kanały Gdyńskie – szliśmy kilometr kanałem mocno schyleni, bolały nas plecy i nogi. Schowek był pod Świętojańską. Skrytki wciąż będą zaskakiwać. Z ciekawych gdańskich skrytek wymienię Bazylikę Mariacką: przed kościołem jest makieta, trzeba wykorzystać jej szczegół i stanąć w odgadniętym miejscu pod oryginałem; kesz jest na godzinie 1-2, 40 m obok. Albo Żart Hydraulika w Lasach Oliwskich: zabawa manualna z rurą przy bagienku, natrudziłem się, aby wydobyć skrytkę.
Skrytek nie umieszcza się w rezerwatach, miejscach budzących podejrzenie zamachu ani koło przedszkoli, bo myszkujący obok mężczyźni budziliby inny niepokój. Wzbudził Pan jakiś niepokój?
Dwa razy mnie wylegitymowano, bo chodziłem tam i z powrotem i w coś uporczywie się wpatrywałem. Za pierwszym razem – na warszawskiej starówce – tłumaczyłem strażnikowi miejskiemu, że jestem keszerem, ale to nie polepszało sytuacji, w końcu pokazałem legitymację radcy. Jednak na ogół służby wiedzą, co to geocaching. W Borach Tucholskich skrzynka była poza szlakiem i gdy tam dotarłem, natknąłem się na ochronę Parku Narodowego. Ci nie tylko wiedzieli, kim jestem: może pan nie szukać, tej skrytki już nie ma.
Coś Pana goniło, gdzieś Pan wpadł?
Ja nie. Niedaleko Białegostoku nie weszliśmy do bunkra ze skrytką z powodu straszliwego fetoru, zgłosiliśmy to. Okazało się, że rolnik wrzucił tam zdechłą krowę.
Lubi Pan całe geościeżki? Mnie urzeka Kaszëbë złożona ze 162 skrytek zespołu Kaszubów. Każda ma w nazwie hasło z leksykonu kaszubskiego. Skrytki tworzą punktowo napis Kaszëbë długi na 19 km!
Jestem pod wrażeniem szczególnie kombinacji laserowej Bôłt (Bałtyk). Trzeba o zmierzchu podejść do drzewa i dzięki latarce dostrzec wystające z kory kabelki, przyłożyć baterię i laser wskaże drzewo 70 m dalej, tu kolejny laser wceluje w następne drzewo, które ostatecznie da smugę na skrytkę. Można dojść też w dzień: trzeba złapać punkt laserowy na kartce i z nią podążać od drzewa do drzewa.
Włączył się Pan w tworzenie jakiejś geościeżki?
W Projekt PL pod Częstochową. Ma 95 skrzynek tworzących kontur Polski o długości 53,1 km i odwołujących się do miejsc granicznych. Są skrytki Gdynia i Sobieszewo. Autorzy zakładali ścieżkę dwa miesiące taszcząc graty w las. Potem zaprosili innych keszerów do umieszczania ich skrzynek. To był pierwszy projekt z rozmachem i nowatorskimi maskowaniami, a przy tym z dowcipną grą słów: miejscowość Skowronki z Mierzei Wiślanej odzwierciedla skrytka w postaci skowronka na drzewie, a Stolec koło Szczecina – kupa z pianki. Korzystając z zaproszenia założyłem skrzynkę czteroetapową: w pierwszym schowku figurka Neptuna z wierszem, co dalej; w drugim piasek z gdańskiej plaży, w trzecim płaskorzeźba Dworu Artusa, a w czwartym trójmiejskie gadżety do wzięcia – przewodniki, kieliszki, naklejki. Ale w ogóle założyłem tylko 30 skrzynek.
Przy 16.700 znalezionych to znacząca dysproporcja.
Wolę zakładać rozbudowane, wyrafinowane, a na to nie mam czasu, zwłaszcza że pół roku temu urodził nam się Jasiu. Poza tym – rozczarowania utratą. Dwa dni jeździłem rowerem do serca lasu, żeby znaleźć zagajnik, w którym nikt przypadkowy nie trafi na moją skrytkę-choinkę (niewtajemniczonych nazywamy mugolami, a niszczycieli, przypadkowych lub nie, geobusterami). Kilka razy w roku uzupełniałem pod nią upominki. Nie wszyscy znajdowali je w grudniu, ale się cieszyli; ktoś wpisał: dziękuję za trochę świąt latem! Sześć lat przetrwała, zanim ją unicestwiono.
Śledzi Was też przemysł. Sklepy oferują „zgrabne dzienniczki idealne do probówek 60 ml” i probówki różnych rozmiarów, pokrowce na skrytki, kalendarze keszera, breloki, przyborniki. Co Pan zabiera zawsze?
Jeśli chcę odkryć, to GPS, pieczątkę z nickiem i herbem Gdańska, dwa rodzaje śrubokrętu, pęsetę, notes do rozwiązywania quizów, długopis i latarkę.
Ma Pan dużą rozpiętość szukania: od Egiptu do Walii. Dlatego Pan tyle znalazł?
Dlatego, że nie siedzę w domu. I przeważnie są to wyjazdy do krewnych, urlopowe trasy rodzinne i moje wypady na imprezy na orientację – skrytki przy okazji. To, że znalazłem je w Albanii, wynikało z wycieczki turystycznej po Bałkanach; w przyszłym roku będę na największej imprezie orientacyjnej na świecie w Szwecji i tam też znajdę skrzynki. Oczywiście wiedząc, dokąd jadę, przygotowuję się do skrytek, choćby notując ich namiary i wskazówki.
Czy nie przypominają Panu tajne znaki Templariuszy, które wiodą do skarbu? Weźmy ścieżkę Wyimki z Gdańska. To 90 skrytek ulokowanych blisko 90 detali architektonicznych przedstawionych na zdjęciach w portalu. Gdy się znajdzie detal, należy postąpić według wskazówek: stań plecami do niego, podejdź do drzewa po prawej, szukaj skrytki na wysokości wzroku...
Trafił pan z tymi Templariuszami. Kiedy zaczynałem geocaching, mawiałem, że czuję się jak tropiący Pan Samochodzik. Jestem miłośnikiem tej serii. Pierwsze 17 książek o Samochodziku napisał Zbigniew Nienacki – mam wszystkie, a po jego śmierci wydawnictwo uzyskało od spadkobierców autora prawo do kontynuacji, co czynili kolejni pisarze; razem mam 80 Panów Samochodzików.
Właśnie przez Samochodzika trafił Pan do geocachingu?
Przez wymianę z koleżanką z kancelarii (nick Kika): ona wprowadziła mnie w geocaching, a ja ją w imprezy na orientację – jestem przodownikiem PTTK w tej dziedzinie. Niektórzy mylą to z przewodnikiem, który oprowadza; ja mam uprawnienia do prowadzenia i sędziowania wysokiej rangi imprez.
Częściej Pan w nich bierze udział czy organizuje?
Uczestniczę, ale akurat teraz organizowałem rajd ekstremalny Harpagan w Kwidzynie – największą imprezę na orientację w Polsce, zgłosiło się 1700 osób. Najdłuższy dystans pieszy 100 km, rowerowy 200.
Skąd pewność, że zawodnik dociera do każdego punktu?
Ma chip na palcu i dobiegając do stacji wkłada go do rejestratora.
Zabłądził Pan?
Nie raz. Pod tym względem od biegów trudniejsze są marsze, gdzie mapy są przekształcone – np. bez dróg, tylko z poziomicami. Albo szwajcarka: dziury jak w serze, tylko że oznaczenia są jedynie w tych dziurach, reszta mapy to białe plamy, a tam niewiadoma, w której może być bagno.
Pewien gdański kowal mówi, że podróżując wypatruje wież ciśnień. Ma Pan podobne upodobania poza skrytkami i orientacją?
Kieruję się głównie tym, że jeszcze gdzieś nie byłem. Ale idealnie jest, gdy trafię na zamek. To moja słabość, mapę zamków mam przy każdym wyjeździe. Widzę w nich historię, którą można dotknąć. I bryłę: każdy muszę obejść i obficie obfotografować. Szczególnym sentymentem darzę Gniew. Nocowaliśmy tam na zlotach keszerskich. Ochotnikom pozwolono zejść po linie do suchej, lecz głębokiej studni. Rzecz w tym, że potem należało się wspiąć. To też się pamięta.